piątek, 9 września 2016

Rozdział XXIX

„Nie można otworzyć nowego rozdziału w życiu, czytając po raz kolejny ostatni.”

„Niedocenianie tego, co się dzieje teraz, Zycie przeszłością, oznacza jedynie pół życie. A to prowadzi do rozczulania nad samym sobą, do cierpienia i łez.”
Don Miguel Ruiz



- Mamo, będę mogła wziąć petardy, prawda?
- Dobrze,  ale nie będziecie sami strzelać.  Wy będziecie podawać, a tata będzie odpalać. 
- Dobrze.
- Pójdź wziąć jakieś przekąski, a ja wybiorę picie.
     Sophie skierowała się w prawo, a mama w lewo. Tego dnia kalendarz wskazywał datę trzydziesty pierwszy grudzień. Ostatni dzień roku i zapowiedź kolejnego.
Jednak w sklepie nie było tylu ludzi, ilu spodziewała się zobaczyć w ten wyjątkowy, a zarazem tak zwyczajny późny poranek. 
     Skręciła w alejkę, w której znajdowało się niezbyt zdrowe jedzenie. 
     Popatrzyła na półki. Nie wiedziała jakie smaki smakołyków wybrać tak, by zadowolić wszystkich, toteż skierowała się w kierunku tych, za którymi sama przepadała.  Może było to dość egoistyczne, ale co innego miała zrobić? Zacząć dzwonić do wszystkich zaproszonych i pytać: jaki smak chipsów, krakersów lubią?  Zajęłoby to zbyt dużo czasu, którego nie do końca tyle miała. 
    Wybierała przekąski tak dokładnie i poważnie jakby zależało od tego życie jej i jej bliskich. Jeden zły i za szybki ruch, a wszyscy zostaną na wieczność potępieni. 
    Gdy w końcu udało jej się podjąć wszystkie nad wymiar trudne decyzje skierowała się w stronę stoiska z materiałami ogniowymi. Niby mama powiedziała, że będzie wybierać napoje, więc wydawałoby się, iż logicznym było szukać rodzicielki właśnie w alejce z takimi towarami, lecz logika przegrywała w starciu z Elenor Undrewood. Sophie wiedziała, że jej mama wcale tam na nią nie czeka i dawno ruszyła w tylko sobie znanym kierunku, każąc swojej córce błądzić po sklepie w poszukiwaniu znajomej twarzy. 
     Teraz jednak czuła, że jej mama udała się w miejsce, które najbardziej je interesowało. Tam gdzie były petardy, była i jej mama. 
     Ruszyła na początek sklepu. Już z daleka dostrzegła sylwetkę rodzicielki i wózek ze znajdującymi się w nim napojami. 
     Podeszła spokojnie i dorzuciła do środka własne zdobycze.
Elenor spojrzała na wybrane przez córkę rzeczy i odwróciła się z powrotem bez słowa aprobując decyzję nastolatki.
- W czym mogę pomoc? - zapytała pracownica sklepu, patrząc na nie pytająco. 
Sophie spojrzała na metalowy stół zapełniony wybuchowymi zabawkami, ale jej myśli wcale one nie zaprzątały.  Zawsze gdy była w sklepie i to jakimkolwiek myślała o dystansie dzielącym osobę sprzedającą i kupującą. 
     Niby dzielił je tylko niezbyt szeroki kawałek drewna lub innego materiału, a wydawało się jakby znajdowali się w innych rzeczywistościach i ich światy zderzyły się ze sobą gwałtownie i bez ostrzeżenia, a ich mieszkańcy obserwowali siebie uważnie, próbując poznać, zrozumieć, chociaż przez kilka chwil dostrzec lub po prostu przeżyć te kilka minut. 
    Ciekawe czy tylko ona miała takie dziwne myśli podczas zwykłego płacenia (lub wybierania jak w tym przypadku) za rzeczy. Pewnie nie. Tyko ona była na tyle dziwna.
    Miła, młoda pani wytłumaczyła im, czym różni się każdy artykuł. W końcu zdecydowały się na kilka przedmiotów: wyrzutnie oraz kilka rakiet.
Podeszły do kasy i zaczęły ustawiać zakupy na taśmie. 
- Kupiłaś dwa szampany i jeden dla dzieci? 
- Jeden jest dla nas, a jeden dla was. Bezalkoholowy dla Luca i dla ciebie, jeśli zwykły ci nie zasmakuje. 
- Nie sądziłam, że kupisz nam szampana.
- Wolę sama wam coś kupić i wiedzieć co będziecie pić, niż gdybyście sami sobie coś sprawili. 
Sophie musiała przyznać, że było to dobre podejście. 
- To nalej mi od razu tego bezalkoholowego. 
- Nie napijesz się zwykłego? 
- Może kieliszek wypiję.
- Ja cię naprawdę nie rozumiem. Jesteś nastolatką. 
- I co w związku z tym?
- Powinnaś pić alkohol, bawić się.  Być jak każda nastolatka. 
- A jakie są nastolatki?  Bo ja nie wiem. Jestem po prostu sobą. 
- I właśnie nie powinnaś się tak zachowywać. Masz być jak każda inna dziewczyna w twoim wieku. A nie zachowywać się jak odludek. 
- Co ci przeszkadza w moim zachowaniu?
- Masz być taka jak inne nastolatki nie rozumiesz? A nie zachowywać się jak staruszka. 
- A jak zachowują się inne nastolatki? Wytłumacz mi, bo ja nie wiem – powtórzyła.
- A idź mi. Robisz to specjalnie. Dokładnie wiesz jak zachowują się inne osoby, a ty robisz dokładnie na odwrót.
- No oczywiście! Wszystko robię ci na złość. Przejrzałaś mnie. Jeśli chcesz, żebym imprezowała, piła cały czas alkohol, nie wracała do domu na noc, nic ci o tym nie mówiąc, to mogę zacząć tak się zachowywać. Tylko, żebyś potem nie miała mi tego na złe.
- Zamknij się już. Oczywiście wszystkie moje słowa musisz przeinaczać.  Nie zachowuj się jak głupia. Wiesz jak masz się zachować.  
- No właśnie nie wiem 
- Uświadom sobie, że już nigdy więcej nie będziesz miała siedemnastu lat. A za kilka lat w końcu się obudzisz i zaczniesz żałować, że nie wykorzystałaś swojej młodości.
- Jakbym miała z kim wykorzystywać, to bym tak zrobiła. Niestety jestem sama, a to ogranicza - wysyczała i wyszła przed kasę. Jeśli kasjerka słyszała ich rozmowę, to nie dała tego po sobie poznać. 
    Sophie zaczęła szybko mrugać oczami, by dyskretnie pozbyć się szczypiących łez, które walczyły z powiekami i rzęsami,  chcąc wypłynąć na zaczerwienione policzki. Jak łatwo kilka słów może zniszczyć człowiekowi poranek... A może nawet i cały dzień.
"Nie płacz. To tylko twoja słabość. Pamiętaj. Będziesz słabeuszem i totalnym zerem, jeśli się rozpłaczesz. Nie będziesz mogła tego zrobić nawet, kiedy będziesz sama. Rozumiesz?  Masz być silna!  Nie wolno ci być nikim! Nie wolno ci płakać. Trzymaj uczucia na wodzy. Uczucia prowadzą do zniszczenia i osłabienia. Weź głęboki wdech." Posłuchała samej siebie, a następnie wypuściła powietrze z płuc.  Czuła ciężar na sercu, ale nie dała tego po sobie poznać, gdy brała od mamy część reklamówek i szły do samochodu.  
- Jakie masz plany na dzisiejszy dzień? - spytała Elenor jakby całkowicie zapomniała o wcześniejszej rozmowie.
- Muszę posprzątać całe piętro i przygotować jedzenie.
- Masz już gotową sałatkę i ciasta. 
- Zawsze trochę lżej. 
- Dokładnie.  A jak się ubierasz?
- Jeszcze nie wiem.
- Może założysz ten czarny kombinezon? 
Sophie wyobraziła sobie w głowie zaproponowany przez mamę strój i stwierdziła, że może przystanie na ten pomysł.
- Niezła propozycja - stwierdziła, a resztę drogie spędziła na wyobraźnię sobie swojego stroju oraz przebiegu wieczoru.

***

- Tini, chcesz jechać z nami na koncert, czy od razu do Sophie?
- A będziesz w stanie mnie do niej zawieść?
- Pewnie.
- Jak zdążysz na dziesiątą do Londynu? 
- Dam radę. 
- No ja nie wiem. A o której miałabym być u Sophie? 
- O dziewiątej. 
- Przecież nie zdążysz!  Musiałbyś chyba odrzutowcem przylecieć. Czekaj. Zadzwonię do Sophie i zobaczymy. Może ona coś wymyśli. 
Sięgnęła po telefon i wybrała numer koleżanki. Odebrała po kilku sygnałach.  
- Hej Nati, co słychać? 
- Mam pytanko, a w właściwie problem.
- Jaki?
- Twoja impreza zaczyna się o dziewiątej, koncert mojego brata o dziesiątej i niestety nie ma mnie kto zawieść. 
- Hm... Poczekaj pogadam z mamą, czy pozwoli mi po ciebie przyjechać. 
- Bardziej chodziło mi o informacje, czy wiesz ,o której jedzie jakiś autobus do was.
- No chyba sobie żartujesz!  Nie będziesz się o takiej porze autobusami szlajała!  Nie ma mowy! - wykrzyknął Nick, patrząc na Natalie karcąco. - Powiedz Sophie, że jakoś cie do niej przetransportuję. 
- O słyszę, że twój brat się tam burzy - dziewczyna się zaśmiała.  - Włącz na głośnomówiący. 
Natalie posłuchała koleżanki i ustawiła telefon pomiędzy sobą, a Nickiem.
- Nick - głos Sophie rozbrzmiał w aparacie. - Nie dasz rady przywieźć do mnie swojej siostry, a za godzinę pojawić się na swoim koncercie w stolicy. To niewykonalne nawet dla ciebie.  Pójdę zapytać mamy, czy pozwoli mi po ciebie przyjechać, Nati. Jeśli nie, to wymyślimy coś innego. Spokojnie. Odłożę na chwilę telefon, ale zaraz wrócę.
     Do ich uszu dobiegł stuk, jakby trzymała coś w drugiej dłoni, a teraz położyła to na podłodze. Usłyszeli tylko szmer głosów,  dało się rozpoznać różnice w ich tonach, ale nie potrafili odróżnić pojedynczych słów.  Po chwili usłyszeli kroki, trzask i lekki oddech. 
- Niestety nie przyjadę po ciebie, ale zrobi to mój tata. Muszę z mamą przygotować dużo rzeczy i mogłabym nie skończyć. 
- To co ty tam tworzysz? - zdziwił się chłopak. 
- Mam nadzieję,  że coś jadalnego. 
- Ja też.  Nie mam ochoty skończyć z rozwolnieniem - zażartował. 
- A idź mi. Natalie, mój tata przyjedzie do was o ósmej. Nick?
- Tak?
- O której będziecie? 
- Koncert kończy się o północy, więc pewnie około pierwszej.
- Ciekawe, czy będziemy jedynymi osobami strzelającymi petardami godzinę po północy - zastanawiała się.
- Dlaczego o pierwszej? 
- Myślisz, że będziemy strzelać bez was? 
- E... Tak?
- No to się myślisz skarbie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Niech ci będzie.
- Coś za łatwo się podajesz - powiedziała podejrzanie.
- Ja? - zdziwił się. - Oczywiście, że nie. 
- Ta... Niech ci będzie. To do zobaczenia - odpowiedziała. 
- Do zobaczenia - odpowiedziało rodzeństwo, a dziewczyna rozłączyła się.
- No i załatwione - Natalie klasnęła w dłonie. 
- Wiesz ty co? Tak wykorzystywać biedną nieletnią i jej rodziców. Wstydu nie masz?
- A odwal się cnotko - wbiła mu łokieć pod brzuch. - Może zacząłbyś się szykować, hm?
- Wiesz jak bardzo mi się nie chce? - jęknął.
- Nie marudź. Sam sobie taką pracę wybrałeś.  
- Ta...
- To teraz ruchy, ruchy. 
- Ach ty okropna kobieto. Nie mogłabyś chociaż trochę współczuć własnemu bratu?
- E... Nie? Za dużo miłosiernych uczuć skierowanych w twoją osobę, a twoje ego rozrosłoby się do rozmiarów Azji. Wolę tego uniknąć.  
- Bezduszna. 
- Powiedziałabym: z ograniczoną umiejętnością empatii względem głupich zachowań własnego brata. 
- Bezduszna lepiej.
- Jak wolisz - machnęła ręką i wyszła z pokoju, zostawiając swojego brata z górą ciuchów do przymierzenia.

***

- No i jak ci idzie? - zapytała mama, wchodząc do kuchni.
- Chyba nawet nieźle. 
- To co ci jeszcze zostało?
- Muszę przesypać przekąski do misek i za pół godziny wyciągnąć ciasto z piekarnika. 
- Udało ci się zrobić tyle w kilka godzin. Jestem z ciebie dumna. Chyba jeszcze nigdy tak dużej części domu nie wysprzątałaś i tyle naraz nie upiekłaś. 
- Kiedyś trzeba. 
- Tylko szkoda, że robisz to dla swoich kolegów, a nie dla rodziny.
- Mamo...
- Już się przyzwyczaiłam, że nigdy nie robisz niczego dla nas - i wyszła.
     Sophie opadła ciężko na krzesło i ukryła ręce w dłoniach. Wiecznie była tą złą.  Zawsze nie robiła tego, czego od niej wymagano.  A jak nawet robiła, to i tak to ciągle było za mało. Dlaczego nie potrafiła być taką osobą, jaką inni chcieliby by była? Wiedziała, że ma okropny charakter, ale nie wiedziała, czy byłaby w stanie zmienić się całkowicie, aby zadowolić swoją mamę. 
     Wstała gwałtownie, opierając całe dłonie na stole. To nie był odpowiedni czas i miejsce na takie przemyślenia. Nigdy, a zwłaszcza teraz nie była najważniejsza. Musiała przygotować jedzenie na dzisiejszą noc. Dlatego też, ruszyła do blatu, wyciągnęła miski i chrupki, a swoje uczucia zamknęła szczelnie w kufrze na samym dnie swojej duszy, mając nadzieję, że zamek wytrzyma i nie pozwoli, by wszystkie ukrywane przez nią uczucia wypełzły na powierzchnię w środku zabawy. 
Nadzieja matką głupich, czyż nie?

***

- Sophie! - krzyknęła uratowana Natalie od progu. Podbiegła do koleżanki, która czekała na nią na progu i uściskała serdecznie.- Jeszcze raz przepraszam pana za kłopot - powiedziała do taty Sophie, który wszedł za nią do domu.
- To żaden kłopot - uśmiechnął się do niej miło. - I jak córeczko? Przygotowałaś wszystko na czas? 
- Tak. 
- Wszyscy już są?  - zapytała Natalie, gdy całą trójką poszli do pokoju Sophie.
- Powiedzmy, że tak.
Gdy doszli do pokoju dziewczyny, jej tata się zatrzymał i powiedział.
- To ja was tu zostawiam. Będziemy na dole. 
- Ojejku! Ile ty tego przygotowałaś! -wykrzyknęła zdziwiona Natalie, patrząc na jedzenie na stole. Półmiski były wypełnione ciastami francuskimi z różnymi nadzieniami,  sałatkami, chrupkami,  orzeszkami,  chipsami,  ciastami, babeczkami,  sokami, napojami gazowanymi... Masą rzeczy. 
- Ty to wszystko sama zrobiłaś? 
- Jim i Grace przynieśli orzeszki i żelki. 
- A ja ciasto i babeczki dyniowe. 
- Sama robiłaś? - spytała ostrożnie, przypomniawszy sobie, że dziewczyna nie potrafi gotować, a jej eksperymenty w kuchni zawsze kończyły się dymem i spalenizną. 
- Nie. Nie eksperymentowałabym aż tak z waszym zdrowiem.
- Ach... Okazałaś nam tyle serca. 
- No wiem. Aż się sama sobie dziwię. E... Dlaczego jesteśmy tylko my dwie?
- Godzinę temu Jim zadzwonił do mnie i powiedział, że razem z Grace przyjadą dopiero z chłopakami.
- Będą na ich koncercie?
- Tak.
- Dlaczego ciebie nie zaprosili? 
- Zespół dostał tylko dwa bilety dodatkowe. Wybrali więc Grace i Jima, bo są w związku z członkami zespołu. Nick nic mi o tym nie powiedział.
- Pewnie nie chciał, byś była zawiedziona. Jim jest z Tomem?
- A jakbym ja to wiedziała. 
- Nie powiedział ci? Przecież się przyjaźnicie.
- To... Skomplikowane.
Zamilkły na chwilę. 
- To co? Babski wieczór?  - zapytała Natalie z powrotem z uśmiechem na ustach. Sophie czasami wydawało się, że siostra Nicka jest wiecznie wesoła jakby negatywne emocje nigdy jej nie dotykały.  Taki elf z Nibylandii.  Albo słodki szczeniaczek, który czasami jednak potrafił chwycić zębami za nogę.
- Pewnie.
- Mam propozycję. 
- Tak? 
- Może przeniesiemy jedzenie do pokoju gościnnego, a z twojego zrobimy miejsce tylko do zabawy? 
- Dobry pomysł. Dlaczego ja na niego nie wpadłam? 
    Natalie wzruszyła ramionami. Złapały za dwa końce stołu i przeniosły go do znajdującego się niedaleko pomieszczenia. 
   Kiedy wróciły do pokoju Sophie, dziewczyna włączyła program rozrywkowy, na którym przez cały wieczór i noc puszczano najbardziej popularne piosenki właśnie kończącego się roku. 
- Ciekawe jak tam koncert chłopaków - zamyśliła się na głos Natalie.
- Pójdzie im znakomicie. Zresztą jak zwykle.
- Poznałaś ich na ich koncercie, prawda? 
- Tak, a dokładniej na m&g.
- O czym rozmawialiście? 
- O "Diabelskich Maszynach".
- Czy ja dobrze rozumiem? Wasza pierwsza rozmowa była o książkach? 
- Tak. To wyszło spontanicznie. 
- Na pewno. Zobacz. Chyba puszczają po kilka piosenek jednego wykonawcy. Ciekawe, kiedy i czy zagrają TM. 
- Artyści chyba idą alfabetycznie, więc raczej będą koło północy. 
- Racja. Ach! Uwielbiam tę piosenkę! - wykrzyknęła, gdy puszczano "Lush Life" Zary Larsson.        Razem zaczęły głośno śpiewać słowa i dziko tańczyć, bo przecież nikt ich nie widział. A dużo rzeczy robi się łatwiej, gdy nie jest się widocznym. 
     Wiele z puszczanych piosenek nie było znanych lub lubianych przez Sophie, jednak nie patrzyła na nie w ten sposób. Tańczyła i bawiła się świetnie, bo robiła to z Natalie, a ta dziewczyna miała genialną osobowość. Piosenki były tylko mało istotnym tłem. Do dobrej zabawy nie potrzebne są tony rekwizytów i idealna muzyka, a doborowe towarzystwo. Gdy ono jest, wszystko nagle jest sto razy lepsze, a równocześnie także bez znaczenia. 
Nagle na ekranie pojawiło się odliczanie od trzydziestu do zera. 
- Musimy otworzyć szampana! - krzyknęła Sophie i podbiegła do pokoju gościnnego, by wyciągnąć z wiaderka wypełnionego lodem, butelkę. Przed przybyciem Natalie zdecydowała, że nie schowa butelki do lodówki, bo później musiałaby szybko schodzić po schodach po alkohol. Włożyła go więc w lód i co jakiś czas dokładała nowy, by napój nie zmienił się w ciepły.  
- Pierwszy raz w życiu będę otwierać szampana - powiedziała, biorąc otwieracz. 
- To może ja się odsunę - odpowiedziała Natalie z uśmiecham, ale i tak zrobiła krok w tył. Operacja jednak się udała, a na podłogę spadło tylko kilka kropel. Sophie wypełniła jasnym płynem dwa kieliszki, a następnie podała jeden z nich towarzyszce.  Przyszły z powrotem do pokoju Sophie i popatrzyły na ekran.
- Jest już nowy rok? - zapytała zdziwiona Natalie.
- Chyba jeszcze nie. Jakoś cicho na dworze. 
- Spójrz! Na telewizorze puścili fajerwerki.  Już jest po północy. 
- Naprawdę?  A to wszystkiego najlepszego, Nati. 
Koleżanka roześmiała się i także złożyła życzenia Sophie. Stuknęły się kieliszkami i przyłożyły je do ust, by słodko-ostry płyn spłynął im do gardeł. Sophie wypiła malutki łyczek i odstawiła napój z powrotem na stole. Natalie postawiła swój po drugiej stronie stołu, ale wypiła o wiele więcej napoju niż jej starsza kompanka. 
     W drzwiach pojawili się państwo Underwood oraz Luc. Podeszli do dziewcząt i wymienili się miłymi życzeniami oraz stuknięciami bardziej lub mniej wypełnionymi kieliszkami.
     Gdy tylko wybiła północ, telefony dziewczyn rozbrzmiały cichym dzwonkami, oznajmiającymi przybycie wiadomości. Dźwięki wydostawały się głównie z telefonu Natalie.
     Gdy młodsza z nich rozmawiała ze swoimi rodzicami, Sophie popatrzyła, kto wysłał jej życzenia. Krótkie: „Szczęśliwego Nowego Roku” od Jima i Grace oraz dłuższe, bardziej prawdziwe od Josha. Uśmiechnęła się pod nosem i odpisała równie uczciwe słowa. 
- Kochanie masz gościa - powiedziała Elenor, wchodząc do pokoju.
- Kogo?
- Przesunęła się, a na progu pojawił się...
- Josh? 
- Cześć Sophie i... - otworzył szeroko oczy, po dostrzeżeniu Natalie. Wyglądał jakby właśnie stanął twarzą w twarz z ósmym cudem świata. Lustrował ją wzrokiem z oczarowaniem w oczach. Wyglądał jakby właśnie stanął na progu samego raju.
     Nati patrzyła na niego zainteresowana. Włosy spłynęły jej na ramiona w czarnych lokach, a oczy błyszczały szmaragdowa zielenią.  Ubrana była w chabrowe body i białe spodnie.  Złote dodatki podkreślały jej kobiece atuty. Nie dziw, że Joshowi odebrało zdolność mowy i składania logicznych zdań. 
- To ja was zostawię - powiedziała Elenor z uśmiechem, który pokazywał, że zauważyła to samo, co Sophie. Josh i Natalie spodobali się sobie nawzajem.
- Josh to Natalie, siostra Nicka. Nati to Josh mój dobry kolega z klasy. 
- Miło mi poznać - powiedział i podał jej rękę. Potrząsnęła nią. 
- Co tutaj robisz?  - zapytała zdziwiona Sophie - Mówiłeś, że nie będziesz mógł przyjść. 
- Rodzice nagle oznajmili mi, że wychodzą na imprezę ze znajomymi, a ja mógłbym też gdzieś wybyć na resztę nocy. 
- Padło na nas?
- Tak jakby. 
- Nati, zrobił z nas męczenniczki.
- Oj, nie przesadzaj. Nie będzie tak źle - powiedziała wolno, jakby z namysłem.
- Za chwilę wrócę - powiedziała Sophie.
- Gdzie idziesz? 
- Do toalety. 
    Szybko załatwiła pierwotną potrzebę i powoli wróciła do pokoju, jakby jej wnętrze bało się spłoszyć powoli pojawiającego się uczucia.
    Natalie i Josh siedzieli naprzeciwko siebie na podłodze i rozmawiali wesoło, najwyraźniej próbując się bliżej poznać. I dobrze im szło.  
      Sophie nie chciała przerywać im tej, w pewien sposób, intymnej sceny, ale weszła do pokoju. 
Natalie już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu Sophie.
     Zobaczyła, że Michael próbuje porozmawiać z nią na video chacie. Nacisnęła właściwy przycisk i po sekundzie na ekranie pojawiła się uśmiechnięta, lekko spocona twarz Mike'a.
- Hej Sophie - krzyknął, przekrzykując tłum za sobą. 
- Michael? Dlaczego dzwonisz w trakcie koncertu? 
- Ponieważ chyba wszyscy chcielibyśmy zapytać coś ty zrobiła Nickowi. 
- E-e? 
- Popatrz. - Przekręcił telefon w inną stronę i teraz zobaczyła Nicholasa, który tańczył na scenie w stroju jednorożca.  Tym samym, który sprawiła mu na Boże Narodzenie.
- Nic mu nie zrobiłam. Chyba to wina stroju.
- Hej Sophie - Nick podbiegł i pomachał do ekranu. 
- Co ty robisz? 
- Wielki finał. A na co to wygląda? 
- E...
- Z kim rozmawia moja siostra?
- Z Joshem.
- A co on tam robi?
- Przyszedł. Nie podoba ci się to?
- Nie... Ja tylko....
- Czyżby ktoś miał syndrom starszego brata? 
- Co? Oczywiście, że nie - obruszył się, chociaż dziewczyna i tak uważała, że on oszukuje. 
- Yhm. Niech ci będzie. Możesz już wrócisz do fanów, hm? 
- Właśnie z jednym z nich rozmawiam - uśmiechnął się słodko, a ta pokazała ku język.
- No już starczy tego flirtowania - powiedział Mike i wyciągnął swój telefon z ręki Nicka, który nie wiadomo kiedy się w niej znalazł. - Do zobaczenia za niedługo - powiedział i rozłączył się.
    Odłożyła ostrożnie aparat, a następnie upiła mały łyczek szampana, a do szklanki nalała sobie soku pomarańczowego.
- Sophie? 
- Tak?
- Masz jakieś gry planszowe? 
- Josh, serio chcesz grać w planszówki w Nowy Rok? 
- Tak. 
- Możemy w coś zagrać - zgodziła się Natalie.
- Prawo większości. Dobra. Chodźcie. Coś wybierzemy. 
    Wyszła z pokoju i zaprowadziła ich do małego królestwa jej brata. Otworzyła szafkę przy oknie, a ich oczom ukazały się dwie półki wypełnione po brzegi pudełkami gier. Goście zaczęli się rozglądać, a ich oczy trwały w dwa razy większym rozmiarze. 
- Zagrajmy w memo - poprosiła Natalie błagalnym tonem. 
- Jeśli chcecie,  to pewnie - powiedziała Sophie.  
    Natalie spojrzała na Josha,  czekając na jego ewentualny sprzeciw. Jednak się go nie doczekała.  Może Josh rzeczywiście chciał zagrać w tę grę lub był za bardzo oczarowany siostrą Nicka,  by móc jej odmówić.
     Po co jednak szukać dziury w całym? Chłopak zgodził się? Zgodził. I tak znaleźli się na podłodze w pokoju Sophie. Przed nimi znajdowały się tabliczki, a oni wymuszali na swoich mózgach pracę na wyższych obrotach.

***

- Jak to jest możliwe?!  - wykrzyknęła Natalie, gdy Sophie odkryła kolejną parę i ułożyła ją na swojej już dość sporej kupce. 
- Sophie ma wiele talentów, którymi się jeszcze z nami nie podzieliła - powiedział Josh z uśmiechem. 
Nagle na korytarzu rozbrzmiało echo kroków.  Ciężkich, obcych kroków. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął cały zespół This Moment razem z Jimem i Grace.
- Co robicie? - zapytała Grace. 
- Przegrywamy z kretesem z Sophie - powiedziała Natalie.
- Memo? Oj tak. Ta dziewczyna ma genialny refleks i pamięć. Nie da się z nią wygrać. - Jim zaśmiał się. 
- To ja już współczuję jej przyszłemu mężowi - odezwał się Nick,  siadając na łóżku. - Kochanie, a pamiętasz jak dwudziestego siódmego kwietnia dwa lata temu przyszedłeś z pracy godzinę po planowanym przyjeździe.  Wytłumacz mi dlaczego – powiedział piskliwym głosem, zapewne próbując parodiować Sophie.
- Ale śmieszne Nick. Ale widzę, że bardzo we mnie wierzysz. 
Popatrzył na nią zdziwiony.
- Sądzisz, że kiedyś będę miała męża. I to takiego, który ze mną wytrzyma.
- Sophie... - zaczął Nick, ale nie potrafił skończyć swojej myśli. 
     Z telewizora rozbrzmiała wolna piosenka.  Wydawało się, że chciała zagłuszyć ich myśli, a duszę oczarować swym rytmem,  by uwolnić mózg i serce od konfliktów i problemów. 
- Mike, dobrze się czujesz? – zapytała Grace, gdy chłopaka chwycił nagły i męczący atak kaszlu.
- Tak – wysapał, gdy jego płuca przestały próbować wyrzucić z siebie jakiegoś wirusowego intruza. Otarł czoło chusteczkę, usuwając krople potu, a następnie wziął swoją dziewczynę za rękę i zaczęli wolno kołysać się w rytm piosenki. Nick spojrzał na niego z niepokojem malującym się na twarzy.
     Jim i Tom rozmawiali cicho w kącie.  Nick wstał z lóżka i podszedł do Sophie. Miał już coś do niej powiedzieć, ale zauważył, że jego siostra patrzy w dziwny, nieokreślony sposób na Josha, a ten odwzajemniał jej spojrzenie. Zaczęli zbliżać się do siebie jak dwa małe gepardy,  kiedy jeszcze nie wiadomo, czy chcą się przywitać, czy rzucić na siebie. 
- Tini, mogłabyś przynieść mi coś do picia? - zapytał, kiedy była już prawie u celu.  Popatrzyła na niego jak wegan i miłośnik fauny w jednym, który widzi mężczyznę, jedzącego stek ociekający tłuszczem niewinnych zwierząt. 
- A sam nie możesz tego zrobić? 
- Niestety nie. Zmęczony jestem.
- Nati, spokojnie. Nick ma dwie nogi. Sam sobie da radę. - Sophie włączyła się w rozmowę rodzeństwa. Natalie uśmiechnęła się tryumfująco, a Nick popatrzył na Sophie zasmucony. 
- Dzieci, może pójdziecie w końcu popatrzeć na wasze własne sztuczne ognie?
- Omal zapomnieliśmy - powiedział Evan. - Idziemy? 
     Reszta pokiwała głowami i zeszła na parter, by założyć tony ubrań, które miały względnie ochronić ich przed mrozem i lodowatym wiatrem.
    Cała rodzina Underwood oraz przyjaciele ruszyli na podwórko, by pan domu mógł rozpocząć przedstawienie i trochę spóźniony przywitać nowy rok. 
    Młodzież patrzyła jak na niebie pojawiają się kolorowe wzory, rozjaśniając nieboskłon i ziemię, sztuczne światło próbowało pokonać ciemność nocy. I to w wielkim stylu, chociaż nieudolnie. 
    Wszyscy stali koło siebie, zadzierając wysoko głowy, czerpiąc radość z każdej sekundy. Brali z życia garściami. I bardzo dobrze, bo przecież każdy z nas żyje tylko raz. Te chwile uświadomiły im jak bardzo cieszy ich ich życie, zwłaszcza w tym momencie. Jaki wielki dar otrzymali w związku z samym aktem stworzenia. Chociaż przez chwilę mogli być sobą,  bez żadnych barier, konwenansów.  Nie było problemów, żali, złych myśli. Je zostawili za sobą.  Daleko, daleko w tyle. To realne życie miało ich dopiero dopaść. Ale jeszcze nie teraz, nie w tym momencie. Teraz cieszyli się, że chociaż przez chwilę schowali się w bańce mydlanej, która dawała im iluzję,  czar. Pozwala zapomnieć, odciąć się, uciec na kilka chwil. Dawała wytchnienie, moment na oddech, na skupienie, na ciszę. Na wsłuchanie w swój własny, indywidualny rytm, a nie osoby stojącej obok.
     Poznać siebie można w każdej, nawet najmniej znaczącej chwili. Nie znajdziesz jej ty. Ona znajdzie cię sama. Tylko przyjmij ją.  Bo to nie przed nią uciekasz. Ona jest tym, co ci pomoże. To remedium na twoje cierpienie. Ale musisz zrobić jedną rzecz sam: nie daj się wplatać w sidła niewiedzy. Nie można żyć w bańce wiecznie.  Kiedyś trzeba się obudzić.  We wszystkim trzeba znaleźć złoty środek: w pracy i odpoczynku, w samotności i przebywaniu z ludźmi, a także w cierpieniu i uwolnieniu od niego.

***

     Sophie patrzyła jak delikatne płatki śniegu spadają wolno na białe podwórko. W dłoni trzymała do połowy opróżniony kieliszek. Ciągle nie wypiła tego szampana.  Ale cóż... Taka właśnie była.
     Czuła nostalgię,  dziwne przygnębienie. Może to ten nowy rok tak na nią wpłynął. Kolejne dwanaście miesięcy. Pełne zmian, niespodzianek, wyzwań, z którymi będzie musiała się zmierzyć, by stanąć na drodze do rozwoju, przemiany wewnętrznej oraz zewnętrznej. Tylko czy da sobie radę? Sama?
- Hej – powiedział Nick, stając koło niej.
- Cześć – odpowiedziała cicho.
- Dlaczego stoisz tutaj sama? Nie podejdziesz do reszty?
- Nie wiem. Ja… Chyba przyszłam tu, by pomyśleć.
- O czym?
- O wszystkim. Właśnie zaczął się nowy rok. A ja chciałabym by był o wiele lepszy od tego, który kilka godzin temu stał się już tylko historią. Tylko nie jestem pewna, czy jestem na tyle dobra, by mógłby być lepszy.
Spojrzał na nią badawczym wzrokiem, a po chwili w jego oczach pojawiły się wesołe , psotne iskierki.
- Chodź – powiedział i złapał ją za rękę, ciągnąc w kierunku wyjścia z domu. Ich przyjaciele popatrzyli za nimi, uśmiechnęli się porozumiewawczo, a potem podeszli do okna, by móc lepiej widzieć, to co za kilka chwil miało dziać się na dworze.
    Nick wyprowadził Sophie na tyły budynku i włączył cichą, spokojną muzykę. Złączył jej dłonie ze swoimi i zaczęli powoli, spokojnie poruszać się do taktów melodii, a białe kryształki wirowały dookoła nich, tworząc delikatną barierę pomiędzy nimi a resztą świata.
- Jak sama powiedziałaś: - zaczął po długiej chwili milczenia. Zapewne nawiązywał do jej ostatnich słow. - miniony rok to już historia. Przeszłość. Było minęło. Ale musisz zrozumieć, że to twoje życie i tylko i wyłącznie ty możesz decydować, co w nim zmienić, a co pozostawić takim jakim było. Nikt nie zrobi tego za ciebie. Tak zawsze było i będzie. Może teraz jest trudniej, niż gdy miało się siedem lat, ale taka jest kolej rzeczy. Jesteś coraz starsza, więc i problemy muszą być gorsze. Życie to jeden wielki konkurs, rywalizacja, ale w pewien sposób sprawiedliwa. Kiedy byliśmy mali, na naszej drodze stawały sprawy, z którymi musieliśmy stoczyć bój, by móc ruszyć dalej i znaleźć się tu, gdzie teraz jesteśmy. W związku z tym w tym momencie, kiedy jesteśmy, prawie całkowicie samodzielnymi, dorosłymi ludźmi, to na naszej ścieżce nie stanie sprawa, z którą daliśmy sobie radę w wieku dwóch lat, bo to nie byłby problem, a coś niezauważalnego. Musimy z każdą chwilą rywalizować z samymi sobą. Z naszymi słabościami, emocjami, obawami, ale także wadami, by stawać się coraz lepszymi, bardziej światłymi ludźmi. Nasza przyszłość, dalsze życie jest jak pole, w którym zostały zasiane piękne rośliny. I jak zawsze pomiędzy nimi pojawiły się chwasty, a my jesteśmy rolnikami, którzy albo pozwolą zniszczyć plony i sami pozbawimy się pożywienia albo stoczymy bój ze szkodnikami i wygramy, gwarantując sobie, ale także i innym lepszą przyszłość.
- Twoje słowa mnie zadziwiają. Pewnie dlatego piosenki twojego autorstwa są tymi najbardziej lubianymi. - powiedziała oczarowana. 
- Dlaczego?
- Zawsze wiesz co powiedzieć, żebym poczuła się lepiej. Twoje słowa mają moc.
- Wydaje mi się,  że każde słowa mają moc, obojętnie kto chciałby to wykorzystać, tylko, że właśnie ludzie z niej nie korzystają, ewentualnie w złym celu.  A ja do żadnej z tych grup nie należę.
- Rozumiem.
- Wiesz nad czyn czasami się zastanawiam? 
- Nie.
- Co sprawiło, że tak bardzo siebie nie lubisz.
- A coś musiało? Może od zawsze taka byłam. 
- Nie sądzę. Dzieci nie rodzą się z nienawiścią.  Ona rozwija się w trakcie dorastania,  właśnie poprzez relacje z innymi. Dlatego sądzę, że to właśnie przez to zaczęłam patrzeć na siebie w innym świetle.
- Sama nie wiem, co sprawiło, że tak się do siebie odnoszę. Ale to nie oznacza też, że moje relacje z rówieśnikami, czy dorosłymi zawsze były kolorowe. Ja...
- Spokojnie. Jeśli nie chcesz lub nie jesteś gotowa by mi o tym powiedzieć, to nie będę naciskał.
- Nie... Ja... Powiem ci. Teraz. Tylko proszę nie wykorzystaj tego przeciwko mnie. Bo już więcej się nie podniosę, by być silniejszą. To będzie najgorsze, co mógłbyś mi zrobić.  Zabójczy cios.
- Nigdy tego nie zrobię. T, co teraz powiesz zostanie pomiędzy nami.
Pokiwała powoli głową, kierując swoje myśli w odmęty wspomnień. Po chwili zaczęła mówić, nie przestając tańczyć.
- Pewnie zabrzmi to jak historia normalnej dziewczyny, która wyolbrzymia normalne słowa, ale cóż poradzę na to, że tak właśnie odbierałam wtedy rzeczywistość – westchnęła i rozpoczęła opowieść.
    Jak wiesz mam chore serce. Ludzie zawsze widzieli moją bliznę, ale każdy inaczej na nią reaguje w zależności od wieku oraz charakteru. Gdy byłam mała i chodziłam do przedszkola większość dzieci śmiała się ze mnie, wytykała palcami, nie chciała się ze mną bawić, podkładała nogi, bym się wywróciła, mówiły jak to za kilka lat stanę się osobą przykutą do wózka lub łóżka, a moje serce będzie na granicy wytrzymałości. Niby głupie słowa kilkulatków, ale wtedy bardzo bolały, a taka fala krytyki i nienawiści skierowana już na samym starcie nie jest dobra dla rosnącego dziecka, które może jeszcze niewiele rozumie, ale odczuwa ból, a gdy jedynym czego pragnie jest akceptacja rówieśników, którzy wyśmiewają się z tego, że jest inny, czy nie tak sprawny jak reszta… Już wtedy zaczęłam żałować, że taka się urodziłam. Podczas długich bezsennych nocy płakałam bezgłośnie, a słone łzy moczyły poduszkę. Tak bardzo pragnęłam być taka jak inni, normalna. Zastanawiałam się po co istnieję skoro zabrania mi się tylu rzeczy, nawet przyjaźni.
    Pierwsze dwa lata podstawówki minęły dość spokojnie, chociaż dalej czasami czułam się wykluczona, chociażby podczas zajęć z wychowania fizycznego. Pozorny spokój wcale nie sprawił, że noce przestały być manifestem o Boga, jednym wielkim żalem do niego. Zaczęłam wyrzucać sobie, że przecież miliony osób na świecie znalazły się w gorszej sytuacji niż ja, więc powinnam się cieszyć. Nie potrafiłam widzieć pozytywów w swoich życiu. Pozornie byłam grzeczną, dobrze wychowaną dziewczynką, wiecznie ubraną w sukienki, czy spódnice, a jednak noce spędzałam na wyrzucaniu sobie i innym własnej ułomności.
     Zawsze wiedziałam, że jestem inna niż reszta, oczywiście inna w negatywnym sensie. Łudziłam się jednak, że reszta tego nie dostrzega lub chociaż akceptuje. Myliłam się. Piekło nadeszło w trzeciej klasie. Nagle wszyscy obrali sobie jeden cel: wyniszczenie mnie psychicznie. Zamykali mnie w toaletach, wysyłali bym coś zrobiła, a tam czekał na mnie chłopak lub dziewczyna, którzy tylko czekali, by obrzucić mnie najgorszymi zniewagami jakie ich głowy wymyśliły lub usłyszały. Czasami przychodziła jakaś pojedyncza dziewczyna i mówiła, że wszyscy mnie nienawidzą, ale ona się od nich różni. Byłam tak złakniona choć odrobiny miłego słowa, że wierzyłam jej od razu. Chodziłyśmy wtedy po korytarzu, czy do toalety, by porozmawiać w ciszy. I gdy zostawałyśmy same zaczynał się koszmar. Oznajmiała, że reszta naszej klasy powiedziała jej jakimi okropnymi określeniami ją nazywałam i wyrzucała mi, że jestem sto razy gorsza, próbowałam jej wytłumaczyć, że to nieprawda, jednak wtedy znikąd pojawiały się inne dziewczyny z mojej klasy, przytulały jej pocieszająco i mówiły, żeby nie przejmowała się słowami takiego potwora, odmieńca, że i tak skończę martwa. Że nikt nigdy mnie nie zechce. Nawet rodzice się mnie wyrzekną. Specjalnie całą grupką wmawiali jednej osobie, że jej nie cierpię i obgaduję ją za jej plecami, a wtedy nie miałam się jak bronić. Wiadomo, że gdy kilka osób mówi jedno, a jeden człowiek mówi drugie zawsze uwierzysz w zdanie większości. Skarżyli na mnie nauczycielom, przez co mieli oni do mnie coraz mniejsze zaufanie. Rówieśnicy straszyli mnie, wyskakując z ciemnych miejsc, w których chciałam się przed nimi schować. Przeczytali gdzieś, że serce człowieka może stanąć, gdy dana osoba za bardzo się przestraszy, więc specjalnie próbowali tego dokonać. Chcieli mnie zniszczyć pod każdym względem. Codziennie przychodziłam ze szkoły z płaczem, błagając rodziców o przeniesienie. Pamiętam, że po kilku miesiącach mama stwierdziła, że ma dość wyżywania się innych na mnie i postanowiła zapisać mnie do innej klasy. Jednak bałam się moich „kolegów” tak bardzo, że obawiałam się, że nawet jeśli zmienię klasę, to będą dalej dręczyć mnie na przerwach. Pragnęłam zmienić szkołę, zostawić całą tą bandę. Tylko kilkoro uczniów nie zajmowało się dręczeniem mnie. Gdy większość zaciągała mnie do kabin toalet lub szpar pomiędzy klatkami schodowymi, by przerzucać pomiędzy sobą jak piłkę i ciągnąć za włosy, wykrzykując jakim potworem i stworzeniem nienadającym się do życia wśród normalnych osób jestem, ci siedzieli pod klasą i udawali, że nie wiedzą co się dzieje. Były to głównie osoby, z którymi wtedy byłam najbliżej. Do tej grupy należeli między innymi Jim i Grace. To była ta straszna rzecz, o której wspominała podczas lotu do Los Angeles. Ta straszna rzecz, której nie potrafi sobie wybaczyć. Ma wyrzuty sumienia, że wtedy nie zareagowała.
    W końcu przyszły wakacje, a razem z nimi błogi odpoczynek. Jednak pod koniec tej wolności mama zapytała, czy ciągle chcę zostać przeniesiona. I wtedy moje dobre serduszko stwierdziło, że dam im szansę, bo przecież do naszej klasy miał dojść nowy chłopak i miałam nadzieję, że przeniosą uwagę na niego. Miałam rację. Wszyscy zapomnieli o mnie. Wszyscy oprócz mnie samej. I mimo, że w ostatniej klasie byłam najbardziej szanowaną osobą, a gdy ktoś próbował mnie obrazić, nagle dookoła mnie powstawał mur złożony z nawet kilkunastu chłopaków, gotowych do obrony mnie i mojego dobrego imienia o każdej porze, ja ciągle miałam w sobie strach, że to tylko sen, a ja nagle się obudzę i znowu będę nikim. Dlatego mój umysł kazał mi być perfekcyjną. Nauka przychodziła mi łatwo, więc nie miałam problemu z uczeniem się, ale rozkazywałam sobie być najlepsza. Już nigdy nie chciałam być pośmiewiskiem. Niszczyłam się od wewnątrz ciągle krytykując samą siebie, nigdy nie będąc szczęśliwą z moich wyników. Ciągle było mi mało, byłam niezaspokojona. Chciałam w końcu poczuć, że jestem coś warta i szukałam remedium w idealnych ocenach. Chwilowe zadowolenie dał mi puchar dla najlepszego ucznia z mojego rocznika, jednak po chwili zaczęłam sobie wyrzucać, że do idealnej średniej 6.0 brakowało mi tylko jednej oceny.
     Uczniowie ze szkoły może i zrobili się dla mnie mili, ale w tym samym czasie wakacje zamieniły się w kolejny koszmar. Do piętnastego roku życia jeździłam na obozy sama, ponieważ nigdy nikt nie chciał ze mną pojechać. Ostatnie dwie kolonie były idealne. Jednak pierwsze trzy wolałabym usunąć na zawsze z pamięci.
    W tamtym czasie bałam się poznawać nowych ludzi, więc moja to moja mama szukała mi koleżanek na czas wypoczynku. Gdy czekałyśmy na przyjazd autobusu podchodziła do dziewczyny wyglądającej na moją rówieśniczkę, niewiele starszą lub młodszą ode mnie, czasami dwóch dziewczyn i pytała, czy nie chciałaby spędzić tych dwóch tygodni ze mną. Zawsze się zgadzały, a i ich rodzice byli zadowoleni. Niestety, zawsze kończyło się moim płaczem. To był prawdziwy koszmar, a jego apogeum nastąpiło gdy miałam jedenaście lat. Mama poznała mnie z dwoma siostrami, jedną w moim wieku, drugą o rok od nas starszą. Podczas drogi zapoznałyśmy się z jeszcze jedną dziewczyną, która jak się później okazało była Świadkiem Jehowy. Mówię to nie dlatego, że coś do nich mam, a dlatego, że jest to istotna kwestia w tej historii.
    Na początku wszystko było świetne, lecz im dłużej trwał obóz, tym pomiędzy nami wytwarzało się coraz więcej zgrzytów. Jedna i druga siostra wmawiała drugiej, że je obgaduję. Wymyślały naprawdę niestworzone historie. Potem nagle przychodziły do mnie we dwie i krzyczały, że jak ja mogę obrażać jej siostrę, jak ja w ogóle mogę patrzeć w lustro. Potem ustawiły przeciwko mnie nasza wspólną koleżankę, wmawiając jej, że obrażam jej wiarę, Boga, w którego wierzy i inne aspekty bycia Świadkiem. Wyzywały mnie do tego stopnia, że codziennie pisałam do mamy długie wiadomości, w której zawarte było to, co o mnie mówiły. Moi rodzice byli przerażeni. Bałam się ich. Bałam się zasnąć, bo wiedziałam, że tylko czekały aż usnę, by wymyślić kolejne rzeczy, które mnie zranią. Obrażały miejsce, którym mieszkam, moich rodziców, mamę, która szukała mi koleżanek, a mnie cały czas. Kolejny raz czułam się nikim, słabą, zniszczoną dziewczynką, którą wystarczy, że dotkniesz, a rozleci się w pył. Płakałam tak długo, że czasami brakowało mi łez, ale moim ciałem ciągle wstrząsały spazmy. Czułam się tak bardzo odrzucona przez wszystkich, nieakceptowana. Byłam wyrzutkiem. Czułam, ze to ze mną jest coś nie tak. Niemożliwym było, by aż tak wiele osób mnie nienawidziło. To ja byłam problemem, nie oni. Czułam się wyzuta z wszelkich emocji. Załamana. Nikomu niepotrzebna. Samotna.   
    Myślałam, że z każdym rokiem będzie lepiej. Ludzie dojrzeją, dorosną, będą inaczej postrzegać pewne rzeczy. I rzeczywiście na początku tak było. Jednak wiadomo podstawówka się skończyła, trzeba iść do innej szkoły, poznać nowych ludzi. Bardzo się ucieszyłam, widząc, że moja choroba nie jest już problemem, zwłaszcza, że w swojej klasie miałam kilka dziewczyn z problemami serca. Nie tak poważnymi jak moje, ale zawsze jednak. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że jestem niemal prawie szczęśliwa. Mimo to umysł i serce cały czas pchały mnie do stania się lepszą, idealną, nie do zagięcia. Nie trzeba było czekać, gdy stało się jasne, że moje ciało nie wygląda tak jak powinno. Patrzyłam na siebie z coraz większą nienawiścią, nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wszystkie dziewczyny dookoła są piękne, szczupłe, mądre, a ja nie miałam nic. Uważałam, że jestem całkowitym zerem. Zaczęłam obrażać siebie tak, jak kiedyś obrażali mnie inni. Zrozumiałam, że ludzie nie śmieją się z moich problemów zdrowotnych, ponieważ znaleźli inny punkt, w który mogą uderzyć. Nie obchodziło ich moje zdrowie, bo wtedy stał się dla nich najważniejszy czas jaki spędzam na facebooku i czas jaki poświęcam na czytanie, czy uczenie się. Podstawą do bycia zaakceptowanym były idiotyczne komentarze, czy wpisy na portalach społecznościowych, chodzenie na imprezy, ubieranie się w modne ciuchy, całkowity brak zaglądania do książek, czy to z powodu nauki, czy zwykłego hobby. Czytania miało nie być. Zaczęto obgadywać mnie za moimi plecami, obrzucano mnie krzywymi spojrzeniami, oblewano mnie wodą. Przezywano, wytykano palcami. Tylko, że to nie minęło. To trwa nadal. Nie jesteś cool, jeśli czytasz. Dobrze się uczę, lubię czytać, nie piję alkoholu do nieprzytomności, nie nosze crop topów i super starów, nie spędzam czasu w Starbucksie, czy McDonaldzie. Wiem, że jestem nudną osobą. Staram się siebie zaakceptować, ale kiedy chłopak z twojej klasy mówi ci prosto w twarz, że jestem strasznie brzydka i gruba to nie jest to łatwe. Zawsze wtedy zaczynam się zastanawiać. Bo skoro on tak sądzi, to inni też. Więc powinnam się zmienić, by spodobać się moim rówieśnikom. Nie, żeby ich pociągać, czy coś, tylko, żeby w końcu przestali wytykać mnie palcami. Chcę być akceptowana. Nie przez wszystkich. Przez kogokolwiek.
    Na początku mogłam o tym wszystkim porozmawiać z mamą, ale podczas mojego dojrzewania ona także przeszła na ciemną stronę. Nasze gusta zaczęły się zmieniać. Muzyczne, ubraniowe, czasami też i poglądowe. Jednak ona nie potrafi tego zaakceptować. Mam być taka jaką ona chce bym była. Posłuszna jej, nie pyskująca. Ale sama także pragnie bym była jak inne dziewczyny w moim wieku. Ubierała się jak one, mówiła tak jak one, chodziła tam gdzie one, brała udział w dzikich imprezach, piła alkohol… Nie podoba jej się, że piszę wiersze, czasami zabrania mi czytać. Według niej tylko romanse i erotyki są warte czytania, bo ona je czyta, a ja mam całkowicie inny gust czytelniczy nić ona. Mama chce bym już miała chłopaka. Nie muszę go kochać. Chodzi o to, bym miała z kim po mieście za rączkę pochodzić, bym była taka jak inne dziewczyny. Bym z każdej wycieczki wstawiała tony zdjęć na facebooka, czy instagrama, bym na całe popołudnia wychodziła z domu. Nigdy nie chce zaakceptować tej prawdziwej mnie. Ona jej nie widzi. Czasami nazywa mnie wyrodną córką, totalnym zerem, krzyczy, że nigdy nic nie osiągnę, bo nie jestem taka jak reszta. Wie, że mam niskie poczucie własnej wartości, ale uważa, że krzykiem i poniżaniem mnie sprawi, że zdam sobie sprawę jakim zerem jestem i nagle całkowicie się zmienię. Wszyscy chcą bym się zmieniła i przez to już sama nie wiem kim jestem. Jedyne czego pragnę od życia to kogoś kto mnie nie wyśmieje, będzie gdy będę go potrzebowała. Nie będzie chciał bym zniknęła, czy się zmieniła. Będzie mnie akceptował taką, jaką jestem. Nie pozwoli mi upaść. Pomoże odkryć kim jestem. Pokaże, że czeka mnie jakaś przyszłość. Podniesie z ziemi , da kopniaka w tyłek. Nie chcę być wiecznie samotna, bo nie wiem ile tak jeszcze wytrzymam. Chciałabym, by ktoś mnie w końcu docenił, a nie tylko krytykował. By ludzie zauważyli, że nie sprawią, że stanę się taka jaką chcieliby bym była. Niech ktoś mnie pokocha taką jaką jestem.
    Podczas jej opowieści, stanęli w miejscu, a chłopak ściskał jej ramiona, słuchając z coraz większym niedowierzaniem tego, co mówiła.
- Pewnie teraz powiesz, że po prostu mi zazdrościli albo że przesadzam – powiedziała gorzkim tonem.
- Nie. Nie powiem. Człowiek nie musi ci zazdrościć, by zrobić ci przykrość. Jeśli ktoś jest zły w środku, to będzie to pokazywał na zewnątrz.  Nie wyglądem, a zachowaniem wobec innych.  Czasami może rzeczywiście zazdroszczą, ale często jest tak, że chcą swoje własne wewnętrzne demony przelać na kogoś innego mając nadzieję, że  one ich  samych zostawią.  Dlatego wyładowują swoje problemy na innych. Lub próbują zaimponować otoczeniu.
- Chyba te demony dość mocno mnie dręczą.
- Myślę, że nie – spojrzała na niego zdziwiona. – To co przeszłaś, złamałoby niejednego człowieka. Mnie na pewno. Twoje słowa tylko udowodniły mi jak silna jesteś. Pomyśl: na każdym kroku spotykasz się z falą nienawiści, a jednak robisz to, co kochasz. Piszesz, czytasz. Jesteś sobą. Nie łamiesz się pod naporem oszczerstw i wymagań. Masz cały czas uniesioną wysoko głowę. Ty jesteś zwycięzcą. Nie poddajesz się. Brniesz do przodu. Pokazujesz, że ciągle jesteś sobą. Ty nigdy nie przegrałaś. Zawsze będziesz zwycięzcą. To co przeszłaś i ciągle przechodzisz jest naprawdę straszne, ale powiem ci jedną rzecz. A właściwie kilka. Nie zmienisz już przeszłości. Co się stało, to się nie odstanie. Ale możesz wyłonić się z popiołów jak feniks i zostawić wszystko daleko za sobą. Pokaż, że nie obchodzi cię zdanie innych. Tylko twoja opinia się liczy. To ty tworzysz siebie, swoją teraźniejszość i przyszłość. I nikt inny ci tego nie zabierze. Pamiętaj. Nie zmarnuj tej szansy. I pamiętaj, że zawsze możesz przyjść, zadzwonić, czy napisać do mnie. Bo ja ciebie uwielbiam. Nie chcę byś się zmieniała. Jesteś idealna, taka jaka jesteś teraz. Przecież to nie jakaś podróbka, którą chcieliby zobaczyć inni tak mnie oczarowała w lipcu. Spodobała mi się w tobie ta lekkość i dzikość, miłość do książek, fascynacja bohaterami. Dla mnie nie musisz się zmieniać i nigdy nie będziesz musiała. Bo jesteś moją przyjaciółką i taką cię kocham.
Przytulił ją mocno i przesiał jej włosy palcami, rozpraszając loki, zamieniając śnieg w zimną wodę.
- Właśnie sobie coś uświadomiłam – powiedziała z głową przyciśniętą do jego piersi. – Nie muszę szukać osoby, która mnie doceni, czy polubi. Która pokocha mnie taką jaką jestem. Los mi sam taką osobę sprezentował. Ciebie – odsunęła się, popatrzyła w te jego piękne oczy, stanęła na palcach i musnęła wargami jego chłodny policzek, a następnie wtuliła się z powrotem w jego pierś. Chłopak otulił ją swoimi ramionami i pocałował w czoło, kołysząc delikatnie. Zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach najbardziej zranioną osobę jaką kiedykolwiek poznał, a mimo to była taka twarda, pełna empatii i uczucia. Była tak nieufna, a pokazała mu najgłębsze, najczarniejsze fragmenty jej duszy, umysłu, serca. Był dla niej kimś wyjątkowym. Prawdziwym przyjacielem. Nie mógł tego zniszczyć. Nigdy więcej. Bo gdyby to zrobił, nie wybaczyłaby mu już nigdy w życiu. A tego nie chciałby nigdy doświadczyć.

***


   Płatki śniegu spadały na rozgrzane ciała, stojące na środku podwórka, otulając je ciepłą kołderką. Odgradzały je od wpatrzonych przyjaciół zza okna. Pozwalały, by ich własne myśli i głębokie uczucia, którymi siebie darzyli pozwoliły by ból i strach zniknęły, a sekret w końcu przestał aż tak ciążyć na biednym zranionym serduszku, które przeżyło już tyle niewidocznych, ale bardzo realnych nacięć nożami nienawiści. Nie potrzebowało już ich więcej. Teraz jedynym co by mu się przydało to balsam, który sprawiłby, że blizny zagoiłyby się do końca, a i one przestały boleć i dawać tym samym ciągle o sobie znać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz