„W istocie my wszyscy żyjący w pewnym okresie razem (...) powinni byśmy żywić do siebie nawzajem największą tkliwość, uczucie rozczulającej do łez bliskości, niemal zachwytu i powinni byśmy wprost krzyczeć ze strachu i bólu, kiedy los nas rozłącza, za każdym razem nie wiadomo, na jak długo, mając za każdym razem całkowitą możliwość przekształcenia każdego naszego rozstania, nawet dziesięciominutowego, w wieczne."
Iwan Bunin „Róża Jerycha"
- Tato, powiedz proszę, że się nie spóźnimy - poprosiła Sophie.
- Nie spóźnimy - powiedział stanowczo.
Dziewczyna oparła głowę o zagłówek, wmawiając sobie, że tata ma rację. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat o tej porze na drodze znikąd pojawiło się tyle samochodów wypełnionych ludźmi zmierzającymi prawdopodobnie w tym samym kierunku co oni.
Ale czy aż tyle osób jechałoby na lotnisko tuż przed zakończeniem przerwy noworocznej? Po co? Raczej tłumy powinny wracać, a nie wyjeżdżać. Prawda?
Czy zawsze musiało coś stawać im na drodze, gdy się spieszyli? Złośliwość losu.Niemal czuła jak torba, którą ściskała na kolanach robi się cięższa z każdą minutą zwłoki, jakby przypomniała jej, że zostało coraz mniej czasu i w końcu torba stanie się bezużyteczna, a zwłaszcza jej zawartość.
Westchnęła i jeszcze raz przejrzała, co przygotowała. Ułożyła rzeczy ładnie, mimo że już leżały idealnie. Musiała czymś po prostu zająć ręce. Miała nadzieję, że "prezenty" się spodobają.
Na szczęście ruch był już płynny, a odległość pomiędzy ich pojazdem a miejscem docelowym szybko malała.
Była bardzo spokojna, będąc całkowicie pewną, że będzie na czas. Jednak w końcu stwierdziła, że powinna się upewnić, czy jej pogodny nastrój jest właściwy.
Zamarła, widząc te zwykłe, jasne cyferki, które dla innych były zwykłą informacją, a dla niej niemal wyrokiem śmierci.
Spóźni się. Spóźni. Nie może się spóźnić. Będzie po niej. Jeśli nie będzie na czas, to wszystko przepadnie.
Czuła się jakby była bohaterem śpieszącym, by stoczyć walkę z potworem, a jej niepostawienie się na miejscu oznaczałoby natychmiastową przegraną. Właściwie to... była dokładnie w takiej sytuacji. Tylko, że ona przegrałaby i zawiodła tylko samą siebie. Prawdopodobnie.
- Pewnie są korki na drodze - powiedział Jim, stając koło niego. - Zaraz będzie.
- Mam nadzieję. Bo jak nie, to...
- Nic się aż tak złego nie stanie - odparł Evan. - Spokojnie.
- Ma rację - poparł go Michael.
- Ciągle nie mogę pojąć, jak mogłeś się zgodzić, by wyjść ze szpitala - powiedział Nick, zerkając na Mike'a.
- A co miałem zrobić? Jak Wilhelm coś postanowi, to tak ma być. A on chciał nie odwoływać żadnych koncertów. Udało mu się.
- Tylko, że ingeruje w twoje zdrowie.
- I tak nic nie zrobisz.
- Gdzie się podziała twoja wola walki? Grace powinnaś była mu przemówić do rozumu.
- Próbowałam, ale przecież wiesz, że to nie łatwe.
- Ta... Niestety - westchnął. - Zaczynam się zastanawiać, czy powiedzieć "a nie mówiłem", gdy wylądujesz znowu w szpitalu.
- Czyżbyś tego właśnie mi życzył?
- Oczywiście, że nie. Gdzie ta Sophie? Chciałem pokazać jej jeszcze środek samolotu przed odlotem.
- Jestem! - Obrócili się w stronę dochodzącego do ich uszu głosu. W ich stronę biegła Sophie, a długi warkocz powiewał za nią niczym peleryna. Dobiegła do nich, ale przez chwilę nic nie mówiła, łapiąc oddech.
- Ważne, że w ogóle dotarłaś - powiedział Michael.
- Masz rację.
- Właśnie! Przypomniało mi się. Chłopaki, nie widzieliście mojego odtwarzacza muzyki? - zapytał Nicholas.
Pokręcili przecząco głowami.
- Chyba będę zmuszony pożyczać go od któregoś z was.
- Zgubiłeś odtwarzacz? - spytała Sophie.
- Najwyraźniej tak. Nie wiem, gdzie mogłem go dać. W domu go nie było.
- Hm... Na pewno się znajdzie.
- Mam nadzieję. A teraz chodź. - Wyciągnął do niej rękę.
- Gdzie?
- Wszyscy tutaj obecni już widzieli wnętrze naszego samolotu. Wszyscy oprócz ciebie. Nie możesz być wyjątkiem.
- Wow - powiedziała, rozglądając się w oszołomieniu. - Myślałam, że nasz środek transportu na galę był nieziemski, ale ten pobija go o głowę. Czy to jest konsola do gier? I mini bar?
- Tak. Chodź pokażę ci resztę.
Wprowadził ją do kolejnego, tym razem zaciemnionego pomieszczenia. Jednak dzięki otwartym drzwiom do głównej części, było wszystko widać. Cały "pokój" wypełniony był przez cztery łóżka i małe szafeczki. Każdy mebel służący do spania był okryty białym zestawem pościeli.
- Tak.
- Ciekawe o czym rozmawiacie, leżąc i czekając na sen.
- Chyba nie chcesz wiedzieć - zaśmiał się cicho. - Zaraz tu wrócimy, ale chcę pokazać ci coś fajnego.
Poprowadził ją za jedną z dwóch zasłon, która jak się okazało prowadzi do... małego, czarnego, pustego pomieszczenia.
- Co znajdowało się za pierwszą kotarą?
- Toalety oraz miejsce do przebrania, chociaż najczęściej ubieramy się w jednym pokoju.
- Nie wstydzicie się swoich ciał? - zapytała z uśmieszkiem.
- Nie. Samce nie wstydzą się swojej cielesności. - Wypiął pierś.
- Prawdziwi z was samce, nie ma co - zaśmiała się, a on wbił jej łokieć w żebra. - A co my tutaj w ogóle robimy? Nie widzę tutaj nic ciekawego - rozejrzała się po pustym pomieszczeniu.
- Musisz się bardziej skupić i poszukać.
Przeszedł koło niej, a po kilku krokach ukucnął i pochylił się nad podłogą. Podeszła do niego i usiadła, podkurczając nogi. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale on nie zwrócił na to uwagi.
Pochyliła się i zobaczyła, że próbuje coś podważyć. Udało mu się, a następnie złapał coś, co po chwili okazało się metalową klapą. Ręką dał jej znak, by pochyliła się niżej. Ciekawość wygrała nad jakimś irracjonalnym strachem, mówiącym, że Nick zrzuci ją w ciemność i zatrzaśnie jedyne wyjście.
Nie spodziewała się zobaczyć tego, co ujrzała.
Tuż pod nimi znajdował się długi autokar. Oświetlony był tylko przez kilka lamp przymocowanych do ścian.
Popatrzyła na Nicka.
- Czy to jest to, co myślę, że widzę?
- Jeśli sądzisz, że zauważyłaś nasz autokar, w którym będziemy żyć przez najbliższe kilka miesięcy to tak.
- Będziecie przewozić go samolotem?
- A jak inaczej? W takim wypadku kierowca musiałby przejechać całą trasę od Wielkiej Brytanii do Japonii, a i tak mu by się to nie udało.
- Masz rację. Zawsze zastanawiałam się jak autokar jest za granicą razem z wami, ale nie zagłębiałam się aż tak w szczegóły.
- To teraz już znasz odpowiedź.
- Tak. A jak on w ogóle pojawił się wewnątrz samolotu? - zapytała, gdy znaleźli się znowu w części sypialnianej i usiedli na łóżku, prawdopodobnie należącym do Nicka.
- W jego ogonie jest taka wielka klapa i przez nią wjeżdża pojazd.
- Aha. Nieźle.
- Widzisz jakie aspekty mojego życia poznajesz?
- Jestem zaszczycona - powiedziała i ukłoniła się dworsko.
Także się pochylił, jednak później wstał i zapytał, wyciągając otwartą dłoń:
- Mogę prosić?
Spojrzała na niego zdziwiona, ale odpowiedziała:
- Oczywiście.
Ułożyła jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą wsunęła w jego rękę. Poczuła delikatne objęcie na łopatkach.
- Bez muzyki?
- Masz ją w swoim sercu - odpowiedział i ustawił odpowiednio łokcie, poprawiając ramę. Zrobiła to samo i delikatnie odchyliła się do tyłu.
Zaczęli powoli tańczyć ten jeszcze kilkadziesiąt lat temu zakazany taniec. Kręcili się wolno, patrząc sobie w oczy, czując jak bardzo dziwna, ale równocześnie w pewien sposób dla nich ważna jest ta chwila. Na kilka miesięcy mieli przecież się rozstać. Pożegnać ze swoimi uśmiechami, dotykiem dłoni, ramion. Pozwolić, by w ich umysłach zatarł się zapach ich ciał, włosów. Dźwięk śmiechu miał ukryć się w mgle wspomnień, by nagle odżyć po niemal rocznej przerwie. Dlatego teraz ściskali się mocno za dłonie i przyciskali do siebie swoje złaknione bliskości ciała.
Sophie pomyślała, że już chyba wie, dlaczego ten taniec był kiedyś zakazany. Przecież niby jest taki elegancki i dystyngowany, ale jednak ma w sobie coś... Niebezpiecznego. Gdy robisz ruch, czujesz ciało partnera ocierające się o twoje. Jego najmniejsze drżenie. Przestrzeń pomiędzy wami zmniejszyła się do niemal intymnego limitu. Czuć napięcie, ale równocześnie lekkość oraz radość, lecz smutek w tym samym momencie.
- Żal mi, że wyjeżdżasz.
- Mnie też. Ale damy sobie radę. Za kilka miesięcy się zobaczymy. A do tego czasu będziemy ze sobą pisać, rozmawiać.
- Boję się, że znowu się załamię.
- Dasz sobie radę. Tyle lat dajesz. A jak będziesz się gorzej czuć, to możesz śmiało do mnie dzwonić. O każdej porze dnia i nocy. Zrozumiałaś?
- Tak.
- To dobrze.
Zatrzymał się i ucałował jej dłoń, jednak jej nie puścił, a wsunął w swoją i poprowadził przyjaciółkę na swoje łóżko.
- Z moim wyglądem kobiety same wskakują mi do łóżka.
- Co za skromność. Pewnie wrodzona.
- Rozwijana.
Parsknęła śmiechem, ale umilkła, widząc, że obok szafki stała gitara, którą właśnie oparł o swoje udo.
- Chodź tu - poprosił, a ona, zaciekawiona co planuje, przysunęła się i oparła plecami o jego tors. Ułożył gitarę i zaczął grać na niej cicho. Po chwili do melodii doszły słowa. Domyśliła się, że to nie ona napisał piosenkę, chociaż zmienił tempo oryginalnej wersji na wolniejsze, ale to nie było ważne, ponieważ słowa były wprost idealnie dobrane do ich obecnej sytuacji.
I'll sail the world to find you
If you ever find yourself lost in the dark and you can't see,
I'll be the light to guide you
Find out what we're made of
What we are called to help our friends in need
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
yeah Yeah
If you tossing and you turning and you just can't fall asleep
I'll sing a song
beside you
And if you ever forget how much you really mean to me
Everyday I will
remind you
Ohh
Find out what we're made of
What we are called to help our friends in need
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
Yeah Yeah
You'll always have my shoulder when you cry
I'll never let go
Never say goodbye
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
you can count on me cause I can count on you
- Będziemy tacy jak w tej piosence. Nic nas nie rozdzieli. Zawsze pomożemy sobie nawzajem.
- A jeśli się nie uda to to oznacza, że nie łączyła nas prawdziwa przyjaźń.
- Albo za słabo się staraliśmy, by ta prawdziwa przyjaźń ciągle trwała. Ale nie bądźmy pesymistami i nie zastanawiajmy się nad tym tyle.
-Masz rację. Przecież nie chcemy, by przepaliły ci się ostatnie szare komórki.
- Śmieszne Sophio. Bardzo.
- No wiem - odwróciła się do niego i wyszczerzyła zęby w aż przesadnym uśmiechu. - Właśnie! Mam coś dla ciebie - podała mu małą torebkę na prezenty. Już miał zerknąć, by zobaczyć co jest w środku, ale szybko mu to uniemożliwiła.
- Jeszcze nie patrz. Obiecaj, że wyciągniesz rzeczy dopiero jak już będziecie lecieć.
Za błękitnym niebem,
po którym białych obłoków stada płyną,
a ptaków rodziny
do odległych krańców Ziemi lecą.
Za słońcem wstającym
na wschodzie o poranku,
witając się ze światem
złotymi barwami brzasku.
Za tymi zielonymi wzgórzami
gdzieniegdzie pokrytymi skałami,
surowymi w swym obliczu,
a łagodnymi w dotyku.
Z leśnym gwarem,
który słychać za drzewnym pagórem,
a spomiędzy jego ramion żywiczych
rozpościera się widok na świat stworzeń dzikich.
Za jezior przejrzystą,
rześką wodą,
w której rybki wstęgą
migotliwą, ledwo widoczną, płyną.
Za ojczystą ziemią
z rana skąpaną rosą,
na której polne kwiaty
kolorami tęczy się mienią.
Za wrzosami fioletowymi
na wietrze szeleszczącymi,
na stoku stromym rosnącymi
i o swój los się nie martwiącymi.
Za wielką wierzbą,
rosnącą z tyłu domu,
kołyszącą mnie do snu
swą łagodną piosenką.
Za Mamą
w ogrodzie śpiewającą,
a w bezsenne noce
walijskie kołysanki mi nucącą.
Za Tatą
rąbiącym drewno siekierą,
a wieczorową porą
siedzącym w fotelu z zamyśloną miną.
Za Cecily, moją siostrą młodszą
na koniu jak szalona jadąca,
zawsze mnie podpuszczającą
i najczęściej wygrywającą.
Za Ellą, moją siostrą starszą
patrzącą na mnie z matczyną troską.
Niestety nie spotkam jej już na Ziemi,
co najwyżej po drugiej stronie rzeki.
Za bezpieczeństwa poczuciem
i rodziców codziennym uściskiem.
One każdy kąt ocieplały
mojej poetyckiej duszy.
Za rannymi przepychankami z siostrami
i wspólnymi posiłkami.
Za urodzinowymi przyjęciami
i wspólnie ozdabianymi choinkami.
Za wspinaczkami górskimi,
mną razem z Tatą szczyty zdobywającymi.
Dawały one zawsze uśmiechy
co oznaczało, że są to dobre czyny.
Za wyścigami na drzewach
i deklamowaniem poezji w konarach.
I za ich bujaniem w przód i w tył,
czując się jakbyś latał w przestworzach i Ty.
za Walią w całym swym pięknie
i za miłością w każdej odsłonie.
Czyli za życiem straconym
i już nigdy nie odzyskanym.
od lat ciągnę w dal
i od sióstr i rodziców
oddalam się od lat.
W końcu. Udało się. Okazało się, że jednak wcale nie tak dużo osób jechało na lotnisko, ale to nie powstrzymało dwóch panów, by poznać jakie to uczucie mieć zderzenie czołowe z drugim drogim pojazdem oraz jak to jest być przyczyną zahamowania ruchu na drodze. Chyba niezbyt przyjemne skoro wylądowali w szpitalu.
Co za dziwne myśli ją naszły. Chyba za bardzo przeraziła się tym, że mogłaby nie zdążyć.
***
- Gdzie ona jest? - zastanawiał się na głos Nick, chodząc przed wejściem na pokład samolotu.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, gdy jej oddech się unormował. - Był wypadek na drodze i zrobił się korek.
- A gdzie wasi rodzice?
- W drodze.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Będą na naszym koncercie W Tokio, ale kilka dni przed czasem, by móc pozwiedzać. Niestety nie mogli lecieć tym samym samolotem, co my.
- Jak zdołaliście przekonać Wilhelma?
- Chyba miał jakiś dobry dzień.
Przepuścił ją przed wejściem na pokład, aby jego sylwetka nie zasłaniała jej widoku.
- Czy to jest wasza... Sypialnia?
- Gdzie ty mnie prowadzisz? Mam się czuć uprowadzona?
Wyciągnęli nogi, a ona wtuliła się w klatkę piersiową przyjaciela, patrząc równocześnie na jego szczupłe palce poruszające się po gryfie. Zafascynowana słuchała słodkiej melodii i słów pełnych obietnic. Śpiewał lekko zachrypniętym głosem, przepełnionym emocjami.
If you ever find yourself stuck in the middle of the sea,
Zakończył wolno piosenkę, a w tym samym czasie czuła jak powoli się pochyla. Gdy wybrzmiał ostatni dźwięk, jego głowa spoczęła na jej ramieniu, a gdy tylko gitara przestała "przeszkadzać" jego dłoniom, owinął je dookoła jej talii.
- Dobrze, przysięgam.
- Nie zapomnij o mnie, dobrze?
- Oczywiście.
- Przysięgasz na paluszek?
Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak wyciąga swój mały palec. Splótł go z jego własnym i spojrzał jej w oczy.
- Musimy już iść. Zaraz Wilhelm albo Czarna Małpa po nas przyjdą.
- Kto?
- Nie opowiadałem ci o nim? To nasz kierowca w autobusie. Niezbyt go lubimy, więc dostał taki pseudonim. Ale mam nadzieję, że nie wie jak go nazywamy.
Wstał i pomógł jej ustawić się do pionu, co zrobiła bardzo niechętnie. Nie chciała się z nim rozstawać. Tak bardzo, że aż jej mięśnie nie chciały pracować, pragnąc nie ruszać się z miejsca, w którym obecnie byli.
Niestety czas biegł nieubłaganie, a tym samym malała ilość minut, które mogli spędzić tylko we dwoje, zanim wielka metalowa machina nie wzleci w powietrze, zabierając w swoim wnętrzu przyjaciela.
Wyszli na zewnątrz, gdzie już wszyscy na nich czekali.
- Musimy iść - powiedział Evan, dotykając ramienia Nicka. Ten w odpowiedzi pokiwał głową. Evan, Michael i Thomas zaczęli żegnać się ze swoimi dziewczynami i prawdopodobnymi chłopakami, a Nick odwrócił się do swojej przyjaciółki. Osoby dla niego tak ważnej, mimo że tak naprawdę znał ją tylko pół roku.
- This is the end beautiful friend. This is the end. My only friend, the end - zaśpiewała cicho.
- Po pierwsze: Nie wiedziałem, że znasz piosenki The Doors. Po drugie: To wcale nie jest koniec, a nowy etap.
- Będę za tobą bardzo tęsknić.
- Ja za tobą też. Chodź do mnie - przysunęła się, a on ją otoczył ją swoimi ramionami. Sophie zarzuciła swoje na jego szyję.
- Będę oglądać nagrania z koncertów i trzymać za ciebie kciuki przed każdym kolejnym.
- Dziękuję Soph... Muszę iść.
- Wiem - puściła go i popatrzyła w te piękne zielone oczy, w których teraz ział smutek.
- Nie bądź smutny. Wyjeżdżasz, by robić to, co kochasz.
- Ale zostawiam tutaj ciebie.
Patrzyli na siebie, pragnąc zapamiętać tę chwilę oraz uczucia, które ich wypełniały. Chłopak pochylił się odrobinę w jej stronę, ale jednak odsunął się, ścisnął ją za ramiona i wyszeptał:
- Dasz sobie radę.
A następnie wbiegł na pokład samolotu, nie odwracając się za siebie. Podeszła do Jima, Grace i Mii, jednak z nimi nie rozmawiała. Patrzyła w ciszy jak samolot ustawia się na odpowiednim pasie startowym, a następnie rozpędza się w czasie trochę dłuższym od mrugnięcia oczami i wzbija w powietrze, znikając jej z oczu, stając się ledwo wspomnieniem, delikatnym śladem w jej umyśle.
„Tak trudno do kogoś się zbliżyć. Tak łatwo kogoś stracić." - pomyślała, odchodząc.
Wsiadła do samochodu.
- Jedźmy do domu - powiedziała do taty, siedzącego za kierownicą.
Nie oglądała się za siebie, gdy jechała tą samą drogą, którą tam przybyła.
***
Nick siedział na miękkim fotelu i patrzył na mijające go chmury. Sięgnął po torbę, którą dała mu Sophie i wyciągnął z niej podarki.
- To już wiem, dlaczego nie potrafiłem znaleźć mojego odtwarzacza - mruknął, trzymając zgubę w rękach.
Następnie w jego ręce wpadł list, napisany jej lekko zakręconym charakterem pisma.
Nick,
Oto parę rzeczy, które postanowiłam Ci podarować, byś nie nudził się podczas długich godzin spędzonych w samolocie, czy w autobusie.
Na swoim odtwarzaczu znajdziesz piosenki o miastach, w których będziecie lub państwach, w których leżą oraz utwory, które spróbują pomóc ci w każdej sytuacji.
Dostajesz też na własność egzemplarz „Pani Noc" z zaznaczonymi przeze mnie na kartce fragmentami, które uważam, za ważne lub warte uwagi.
A na koniec coś bardziej osobistego. Cały czas (dobra może nie cały) męczyłeś mnie, bym dała ci do przeczytania wiersz, który napisałam podczas naszego pobytu w Walii. A więc koniec jęków, bo oto poniżej napisałam tę właśnie pracę, byś zaspokoił swą ciekawość.
"Tęsknota za domem"
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
I tak już kufry swych błędów
Mam nadzieję, że Ci się podoba i nie jesteś zawiedziony.
PS. Nie zakradłam się do ciebie do domu i nie wykradłam odtwarzacza niczym rodzony szpieg. Mike to zrobił. Jego możesz pozwać o kradzież.
PPS. Ty jesteś taką moją Walią.
Do zobaczenia za kilka miesięcy.
Sophie
- Ale ty to zaplanowałaś Soph, ty moja bardzo utalentowana przyjaciółko. Masz wielki talent... Myślę, że chyba ty też jesteś taką moją Walią - wyszeptał i spojrzał przez chmury, pragnąc przybliżyć się do dalekiej ziemi, by powiedzieć Sophie te słowa prosto w twarz. Jednak mógł to zrobić dopiero za kilka miesięcy lub gdy wyląduje, podczas rozmowy na chacie. Na razie zostało mu marzenie, by w końcu zrozumiała jak wiele jest warta i jak dużo potrafi. Jednak za marzeniem kryła się obawa, by świat nie zniszczył tego, co udało mu się osiągnąć podczas tych kilku miesięcy. Pozostawało mu tylko się o to modlić.
Patrzył na horyzont, myśląc o tym jaki świat jest wielki, jak dużo zostało mu do zobaczenia, a jednak część jego chciała znowu być w Wielkiej Brytanii, by móc dokończyć razem z Sophie jej niedokończone dzieło.
***
Sophie i Nick oddalali się od lotniska w przeciwnych kierunkach. Oddalali od miejsca, w którym ostatnio byli razem. W którym ostatni raz czuli się jak w swoim własnym , dziwnym swoistym domu. Domu bez budowli, ochrony, ale wypełnionym ciepłem i uczuciem. Nie znali się bardzo długo, a jednak połączyła ich silna więź, której nie każdy człowiek może posmakować. Jednak jak wiadomo czas i odległość to wieczni wrogowie, którzy i tym razem nie będą mieć skrupułów, by poróżnić tych dwoje. We dwoje są w stanie dużo, ale najwięcej zależy od Sophie i Nicka, by się nie poddali i próbowali rozwijać swoją tak wyjątkową przyjaźń.
Jak wiadomo nie ważne ile bitew się wygra. Ważne, kto wygra wojnę.
***
„Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie dopóki życie jest śmiertelne. W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania."
Cassandra Clare „Mechaniczna Księżniczka"
-----------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za przeczytanie tej historii i dotrwanie do końca. Mam nadzieję, że nie było tak źle i nie stworzyłam pustej historyjki o niczym. Nadzieja matką głupich, prawda?
Oznajmiam, że, jeśli skończyliście PSP to przeczytaliście 250 stron formatu A4, a tym samym 128 175 wyrazów. Jeśli jednak ktoś ciągle ma niedosyt, to zapraszam na drugą część opowieści o znanych nam bohaterach, która pojawi się już za niedługo. Jeszcze się pomęczycie trochę moją pisaniną. Miłego dnia :*