sobota, 24 września 2016

Epilog

„W istocie my wszyscy żyjący w pewnym okresie razem (...) powinni byśmy żywić do siebie nawzajem największą tkliwość, uczucie rozczulającej do łez bliskości, niemal zachwytu i powinni byśmy wprost krzyczeć ze strachu i bólu, kiedy los nas rozłącza, za każdym razem nie wiadomo, na jak długo, mając za każdym razem całkowitą możliwość przekształcenia każdego naszego rozstania, nawet dziesięciominutowego, w wieczne."
Iwan Bunin „Róża Jerycha"
- Tato, powiedz proszę, że się nie spóźnimy - poprosiła Sophie.
- Nie spóźnimy - powiedział stanowczo.
Dziewczyna oparła głowę o zagłówek, wmawiając sobie, że tata ma rację. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat o tej porze na drodze znikąd pojawiło się tyle samochodów wypełnionych ludźmi zmierzającymi prawdopodobnie w tym samym kierunku co oni.
Ale czy aż tyle osób jechałoby na lotnisko tuż przed zakończeniem przerwy noworocznej? Po co? Raczej tłumy powinny wracać, a nie wyjeżdżać. Prawda? 
Czy zawsze musiało coś stawać im na drodze, gdy się spieszyli? Złośliwość losu.
Niemal czuła jak torba, którą ściskała na kolanach robi się cięższa z każdą minutą zwłoki, jakby przypomniała jej, że zostało coraz mniej czasu i w końcu torba stanie się bezużyteczna, a zwłaszcza jej zawartość.
Westchnęła i jeszcze raz przejrzała, co przygotowała. Ułożyła rzeczy ładnie, mimo że już leżały idealnie. Musiała czymś po prostu zająć ręce. Miała nadzieję, że "prezenty" się spodobają. 
Na szczęście ruch był już płynny, a odległość pomiędzy ich pojazdem a miejscem docelowym szybko malała.
Była bardzo spokojna, będąc całkowicie pewną, że będzie na czas. Jednak w końcu stwierdziła, że powinna się upewnić, czy jej pogodny nastrój jest właściwy.
Zamarła, widząc te zwykłe, jasne cyferki, które dla innych były zwykłą informacją, a dla niej niemal wyrokiem śmierci.
Spóźni się. Spóźni. Nie może się spóźnić. Będzie po niej. Jeśli nie będzie na czas, to wszystko przepadnie.
Czuła się jakby była bohaterem śpieszącym, by stoczyć walkę z potworem, a jej niepostawienie się na miejscu oznaczałoby natychmiastową przegraną. Właściwie to... była dokładnie w takiej sytuacji. Tylko, że ona przegrałaby i zawiodła tylko samą siebie. Prawdopodobnie.
- Pewnie są korki na drodze - powiedział Jim, stając koło niego. - Zaraz będzie.
- Mam nadzieję. Bo jak nie, to...
- Nic się aż tak złego nie stanie - odparł Evan. - Spokojnie.
- Ma rację - poparł go Michael.
- Ciągle nie mogę pojąć, jak mogłeś się zgodzić, by wyjść ze szpitala - powiedział Nick, zerkając na Mike'a.
- A co miałem zrobić? Jak Wilhelm coś postanowi, to tak ma być. A on chciał nie odwoływać żadnych koncertów. Udało mu się.
- Tylko, że ingeruje w twoje zdrowie.
- I tak nic nie zrobisz.
- Gdzie się podziała twoja wola walki? Grace powinnaś była mu przemówić do rozumu.
- Próbowałam, ale przecież wiesz, że to nie łatwe.
- Ta... Niestety - westchnął. - Zaczynam się zastanawiać, czy powiedzieć "a nie mówiłem", gdy wylądujesz znowu w szpitalu.
- Czyżbyś tego właśnie mi życzył?
- Oczywiście, że nie. Gdzie ta Sophie? Chciałem pokazać jej jeszcze środek samolotu przed odlotem.
- Jestem! - Obrócili się w stronę dochodzącego do ich uszu głosu. W ich stronę biegła Sophie, a długi warkocz powiewał za nią niczym peleryna. Dobiegła do nich, ale przez chwilę nic nie mówiła, łapiąc oddech.
- Ważne, że w ogóle dotarłaś - powiedział Michael.
- Masz rację.
- Właśnie! Przypomniało mi się. Chłopaki, nie widzieliście mojego odtwarzacza muzyki? - zapytał Nicholas.
Pokręcili przecząco głowami.
- Chyba będę zmuszony pożyczać go od któregoś z was.
- Zgubiłeś odtwarzacz? - spytała Sophie.
- Najwyraźniej tak. Nie wiem, gdzie mogłem go dać. W domu go nie było.
- Hm... Na pewno się znajdzie.
- Mam nadzieję. A teraz chodź. - Wyciągnął do niej rękę.
- Gdzie?
- Wszyscy tutaj obecni już widzieli wnętrze naszego samolotu. Wszyscy oprócz ciebie. Nie możesz być wyjątkiem.
- Wow - powiedziała, rozglądając się w oszołomieniu. - Myślałam, że nasz środek transportu na galę był nieziemski, ale ten pobija go o głowę. Czy to jest konsola do gier? I mini bar?
- Tak. Chodź pokażę ci resztę.
Wprowadził ją do kolejnego, tym razem zaciemnionego pomieszczenia. Jednak dzięki otwartym drzwiom do głównej części, było wszystko widać. Cały "pokój" wypełniony był przez cztery łóżka i małe szafeczki. Każdy mebel służący do spania był okryty białym zestawem pościeli.
- Tak.
- Ciekawe o czym rozmawiacie, leżąc i czekając na sen.
- Chyba nie chcesz wiedzieć - zaśmiał się cicho. - Zaraz tu wrócimy, ale chcę pokazać ci coś fajnego.
Poprowadził ją za jedną z dwóch zasłon, która jak się okazało prowadzi do... małego, czarnego, pustego pomieszczenia.
- Co znajdowało się za pierwszą kotarą?
- Toalety oraz miejsce do przebrania, chociaż najczęściej ubieramy się w jednym pokoju.
- Nie wstydzicie się swoich ciał? - zapytała z uśmieszkiem.
- Nie. Samce nie wstydzą się swojej cielesności. - Wypiął pierś.
- Prawdziwi z was samce, nie ma co - zaśmiała się, a on wbił jej łokieć w żebra. - A co my tutaj w ogóle robimy? Nie widzę tutaj nic ciekawego - rozejrzała się po pustym pomieszczeniu.
- Musisz się bardziej skupić i poszukać.
Przeszedł koło niej, a po kilku krokach ukucnął i pochylił się nad podłogą. Podeszła do niego i usiadła, podkurczając nogi. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale on nie zwrócił na to uwagi.
Pochyliła się i zobaczyła, że próbuje coś podważyć. Udało mu się, a następnie złapał coś, co po chwili okazało się metalową klapą. Ręką dał jej znak, by pochyliła się niżej. Ciekawość wygrała nad jakimś irracjonalnym strachem, mówiącym, że Nick zrzuci ją w ciemność i zatrzaśnie jedyne wyjście.
Nie spodziewała się zobaczyć tego, co ujrzała.
Tuż pod nimi znajdował się długi autokar. Oświetlony był tylko przez kilka lamp przymocowanych do ścian.
Popatrzyła na Nicka.
- Czy to jest to, co myślę, że widzę?
- Jeśli sądzisz, że zauważyłaś nasz autokar, w którym będziemy żyć przez najbliższe kilka miesięcy to tak.
- Będziecie przewozić go samolotem?
- A jak inaczej? W takim wypadku kierowca musiałby przejechać całą trasę od Wielkiej Brytanii do Japonii, a i tak mu by się to nie udało.
- Masz rację. Zawsze zastanawiałam się jak autokar jest za granicą razem z wami, ale nie zagłębiałam się aż tak w szczegóły.
- To teraz już znasz odpowiedź.
- Tak. A jak on w ogóle pojawił się wewnątrz samolotu? - zapytała, gdy znaleźli się znowu w części sypialnianej i usiedli na łóżku, prawdopodobnie należącym do Nicka.
- W jego ogonie jest taka wielka klapa i przez nią wjeżdża pojazd.
- Aha. Nieźle.
- Widzisz jakie aspekty mojego życia poznajesz?
- Jestem zaszczycona - powiedziała i ukłoniła się dworsko.
Także się pochylił, jednak później wstał i zapytał, wyciągając otwartą dłoń:
- Mogę prosić?
Spojrzała na niego zdziwiona, ale odpowiedziała:
- Oczywiście.
Ułożyła jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą wsunęła w jego rękę. Poczuła delikatne objęcie na łopatkach.
- Bez muzyki?
- Masz ją w swoim sercu - odpowiedział i ustawił odpowiednio łokcie, poprawiając ramę. Zrobiła to samo i delikatnie odchyliła się do tyłu.
Zaczęli powoli tańczyć ten jeszcze kilkadziesiąt lat temu zakazany taniec. Kręcili się wolno, patrząc sobie w oczy, czując jak bardzo dziwna, ale równocześnie w pewien sposób dla nich ważna jest ta chwila. Na kilka miesięcy mieli przecież się rozstać. Pożegnać ze swoimi uśmiechami, dotykiem dłoni, ramion. Pozwolić, by w ich umysłach zatarł się zapach ich ciał, włosów. Dźwięk śmiechu miał ukryć się w mgle wspomnień, by nagle odżyć po niemal rocznej przerwie. Dlatego teraz ściskali się mocno za dłonie i przyciskali do siebie swoje złaknione bliskości ciała.
Sophie pomyślała, że już chyba wie, dlaczego ten taniec był kiedyś zakazany. Przecież niby jest taki elegancki i dystyngowany, ale jednak ma w sobie coś... Niebezpiecznego. Gdy robisz ruch, czujesz ciało partnera ocierające się o twoje. Jego najmniejsze drżenie. Przestrzeń pomiędzy wami zmniejszyła się do niemal intymnego limitu. Czuć napięcie, ale równocześnie lekkość oraz radość, lecz smutek w tym samym momencie.
- Żal mi, że wyjeżdżasz.
- Mnie też. Ale damy sobie radę. Za kilka miesięcy się zobaczymy. A do tego czasu będziemy ze sobą pisać, rozmawiać.
- Boję się, że znowu się załamię.
- Dasz sobie radę. Tyle lat dajesz. A jak będziesz się gorzej czuć, to możesz śmiało do mnie dzwonić. O każdej porze dnia i nocy. Zrozumiałaś?
- Tak.
- To dobrze.
Zatrzymał się i ucałował jej dłoń, jednak jej nie puścił, a wsunął w swoją i poprowadził przyjaciółkę na swoje łóżko.
- Z moim wyglądem kobiety same wskakują mi do łóżka.
- Co za skromność. Pewnie wrodzona.
- Rozwijana.
Parsknęła śmiechem, ale umilkła, widząc, że obok szafki stała gitara, którą właśnie oparł o swoje udo.
- Chodź tu - poprosił, a ona, zaciekawiona co planuje, przysunęła się i oparła plecami o jego tors. Ułożył gitarę i zaczął grać na niej cicho. Po chwili do melodii doszły słowa. Domyśliła się, że to nie ona napisał piosenkę, chociaż zmienił tempo oryginalnej wersji na wolniejsze, ale to nie było ważne, ponieważ słowa były wprost idealnie dobrane do ich obecnej sytuacji.
I'll sail the world to find you
If you ever find yourself lost in the dark and you can't see,
I'll be the light to guide you
Find out what we're made of
What we are called to help our friends in need
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
yeah Yeah
If you tossing and you turning and you just can't fall asleep
I'll sing a song
beside you
And if you ever forget how much you really mean to me
Everyday I will
remind you
Ohh
Find out what we're made of
What we are called to help our friends in need
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
Yeah Yeah
You'll always have my shoulder when you cry
I'll never let go
Never say goodbye
You can count on me like 1 2 3
I'll be there
And I know when I need it I can count on you like 4 3 2
You'll be there
Cause that's what friends are supposed to do, oh yeah
Wooooh, Wooooh
you can count on me cause I can count on you
- Będziemy tacy jak w tej piosence. Nic nas nie rozdzieli. Zawsze pomożemy sobie nawzajem.
- A jeśli się nie uda to to oznacza, że nie łączyła nas prawdziwa przyjaźń.
- Albo za słabo się staraliśmy, by ta prawdziwa przyjaźń ciągle trwała. Ale nie bądźmy pesymistami i nie zastanawiajmy się nad tym tyle.
-Masz rację. Przecież nie chcemy, by przepaliły ci się ostatnie szare komórki.
- Śmieszne Sophio. Bardzo.
- No wiem - odwróciła się do niego i wyszczerzyła zęby w aż przesadnym uśmiechu. - Właśnie! Mam coś dla ciebie - podała mu małą torebkę na prezenty. Już miał zerknąć, by zobaczyć co jest w środku, ale szybko mu to uniemożliwiła.
- Jeszcze nie patrz. Obiecaj, że wyciągniesz rzeczy dopiero jak już będziecie lecieć.
Za błękitnym niebem,
po którym białych obłoków stada płyną,
a ptaków rodziny
do odległych krańców Ziemi lecą.
Za słońcem wstającym
na wschodzie o poranku, 
witając się ze światem
złotymi barwami brzasku.
Za tymi zielonymi wzgórzami
gdzieniegdzie pokrytymi skałami,
surowymi w swym obliczu,
a łagodnymi w dotyku.
Z leśnym gwarem, 
który słychać za drzewnym pagórem,
a spomiędzy jego ramion żywiczych
rozpościera się widok na świat stworzeń dzikich.
Za jezior przejrzystą,
rześką wodą,
w której rybki wstęgą
migotliwą, ledwo widoczną, płyną.
Za ojczystą ziemią
z rana skąpaną rosą,
na której polne kwiaty
kolorami tęczy się mienią.
Za wrzosami fioletowymi
na wietrze szeleszczącymi,
na stoku stromym rosnącymi
i o swój los się nie martwiącymi.
Za wielką wierzbą,
rosnącą z tyłu domu,
kołyszącą mnie do snu
swą łagodną piosenką.
Za Mamą
w ogrodzie śpiewającą,
a w bezsenne noce
walijskie kołysanki mi nucącą.
Za Tatą
rąbiącym drewno siekierą,
a wieczorową porą
siedzącym w fotelu z zamyśloną miną.
Za Cecily, moją siostrą młodszą
na koniu jak szalona jadąca,
zawsze mnie podpuszczającą
i najczęściej wygrywającą.
Za Ellą, moją siostrą starszą
patrzącą na mnie z matczyną troską.
Niestety nie spotkam jej już na Ziemi,
co najwyżej po drugiej stronie rzeki.
Za bezpieczeństwa poczuciem
i rodziców codziennym uściskiem.
One każdy kąt ocieplały
mojej poetyckiej duszy.
Za rannymi przepychankami z siostrami 
i wspólnymi posiłkami.
Za urodzinowymi przyjęciami
i wspólnie ozdabianymi choinkami.
Za wspinaczkami górskimi,
mną razem z Tatą szczyty zdobywającymi.
Dawały one zawsze uśmiechy
co oznaczało, że są to dobre czyny.
Za wyścigami na drzewach
i deklamowaniem poezji w konarach.
I za ich bujaniem w przód i w tył,
czując się jakbyś latał w przestworzach i Ty.
za Walią w całym swym pięknie
i za miłością w każdej odsłonie.
Czyli za życiem straconym
i już nigdy nie odzyskanym.
od lat ciągnę w dal
i od sióstr i rodziców
oddalam się od lat.



W końcu. Udało się. Okazało się, że jednak wcale nie tak dużo osób jechało na lotnisko, ale to nie powstrzymało dwóch panów, by poznać jakie to uczucie mieć zderzenie czołowe z drugim drogim pojazdem oraz jak to jest być przyczyną zahamowania ruchu na drodze. Chyba niezbyt przyjemne skoro wylądowali w szpitalu.
Co za dziwne myśli ją naszły. Chyba za bardzo przeraziła się tym, że mogłaby nie zdążyć. 
***
- Gdzie ona jest? - zastanawiał się na głos Nick, chodząc przed wejściem na pokład samolotu.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedziała, gdy jej oddech się unormował. - Był wypadek na drodze i zrobił się korek. 
- A gdzie wasi rodzice?
- W drodze.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Będą na naszym koncercie W Tokio, ale kilka dni przed czasem, by móc pozwiedzać. Niestety nie mogli lecieć tym samym samolotem, co my.
- Jak zdołaliście przekonać Wilhelma?
- Chyba miał jakiś dobry dzień.
Przepuścił ją przed wejściem na pokład, aby jego sylwetka nie zasłaniała jej widoku. 
- Czy to jest wasza... Sypialnia?
- Gdzie ty mnie prowadzisz? Mam się czuć uprowadzona? 
Wyciągnęli nogi, a ona wtuliła się w klatkę piersiową przyjaciela, patrząc równocześnie na jego szczupłe palce poruszające się po gryfie. Zafascynowana słuchała słodkiej melodii i słów pełnych obietnic. Śpiewał lekko zachrypniętym głosem, przepełnionym emocjami.
If you ever find yourself stuck in the middle of the sea,
Zakończył wolno piosenkę, a w tym samym czasie czuła jak powoli się pochyla. Gdy wybrzmiał ostatni dźwięk, jego głowa spoczęła na jej ramieniu, a gdy tylko gitara przestała "przeszkadzać" jego dłoniom, owinął je dookoła jej talii.
- Dobrze, przysięgam.
- Nie zapomnij o mnie, dobrze?
- Oczywiście.
- Przysięgasz na paluszek?
Uśmiechnął się pod nosem, widząc jak wyciąga swój mały palec. Splótł go z jego własnym i spojrzał jej w oczy.
- Musimy już iść. Zaraz Wilhelm albo Czarna Małpa po nas przyjdą.
- Kto?
- Nie opowiadałem ci o nim? To nasz kierowca w autobusie. Niezbyt go lubimy, więc dostał taki pseudonim. Ale mam nadzieję, że nie wie jak go nazywamy.
Wstał i pomógł jej ustawić się do pionu, co zrobiła bardzo niechętnie. Nie chciała się z nim rozstawać. Tak bardzo, że aż jej mięśnie nie chciały pracować, pragnąc nie ruszać się z miejsca, w którym obecnie byli.
Niestety czas biegł nieubłaganie, a tym samym malała ilość minut, które mogli spędzić tylko we dwoje, zanim wielka metalowa machina nie wzleci w powietrze, zabierając w swoim wnętrzu przyjaciela.
Wyszli na zewnątrz, gdzie już wszyscy na nich czekali.
- Musimy iść - powiedział Evan, dotykając ramienia Nicka. Ten w odpowiedzi pokiwał głową. Evan, Michael i Thomas zaczęli żegnać się ze swoimi dziewczynami i prawdopodobnymi chłopakami, a Nick odwrócił się do swojej przyjaciółki. Osoby dla niego tak ważnej, mimo że tak naprawdę znał ją tylko pół roku.
- This is the end beautiful friend. This is the end. My only friend, the end - zaśpiewała cicho.
- Po pierwsze: Nie wiedziałem, że znasz piosenki The Doors. Po drugie: To wcale nie jest koniec, a nowy etap.
- Będę za tobą bardzo tęsknić.
- Ja za tobą też. Chodź do mnie - przysunęła się, a on ją otoczył ją swoimi ramionami. Sophie zarzuciła swoje na jego szyję.
- Będę oglądać nagrania z koncertów i trzymać za ciebie kciuki przed każdym kolejnym.
- Dziękuję Soph... Muszę iść.
- Wiem - puściła go i popatrzyła w te piękne zielone oczy, w których teraz ział smutek.
- Nie bądź smutny. Wyjeżdżasz, by robić to, co kochasz.
- Ale zostawiam tutaj ciebie.
Patrzyli na siebie, pragnąc zapamiętać tę chwilę oraz uczucia, które ich wypełniały. Chłopak pochylił się odrobinę w jej stronę, ale jednak odsunął się, ścisnął ją za ramiona i wyszeptał:
- Dasz sobie radę.
A następnie wbiegł na pokład samolotu, nie odwracając się za siebie. Podeszła do Jima, Grace i Mii, jednak z nimi nie rozmawiała. Patrzyła w ciszy jak samolot ustawia się na odpowiednim pasie startowym, a następnie rozpędza się w czasie trochę dłuższym od mrugnięcia oczami i wzbija w powietrze, znikając jej z oczu, stając się ledwo wspomnieniem, delikatnym śladem w jej umyśle.
„Tak trudno do kogoś się zbliżyć. Tak łatwo kogoś stracić." - pomyślała, odchodząc.
Wsiadła do samochodu.
- Jedźmy do domu - powiedziała do taty, siedzącego za kierownicą.
Nie oglądała się za siebie, gdy jechała tą samą drogą, którą tam przybyła.
***
Nick siedział na miękkim fotelu i patrzył na mijające go chmury. Sięgnął po torbę, którą dała mu Sophie i wyciągnął z niej podarki.
- To już wiem, dlaczego nie potrafiłem znaleźć mojego odtwarzacza - mruknął, trzymając zgubę w rękach.
Następnie w jego ręce wpadł list, napisany jej lekko zakręconym charakterem pisma.
Nick,
Oto parę rzeczy, które postanowiłam Ci podarować, byś nie nudził się podczas długich godzin spędzonych w samolocie, czy w autobusie.
Na swoim odtwarzaczu znajdziesz piosenki o miastach, w których będziecie lub państwach, w których leżą oraz utwory, które spróbują pomóc ci w każdej sytuacji.
Dostajesz też na własność egzemplarz „Pani Noc" z zaznaczonymi przeze mnie na kartce fragmentami, które uważam, za ważne lub warte uwagi.
A na koniec coś bardziej osobistego. Cały czas (dobra może nie cały) męczyłeś mnie, bym dała ci do przeczytania wiersz, który napisałam podczas naszego pobytu w Walii. A więc koniec jęków, bo oto poniżej napisałam tę właśnie pracę, byś zaspokoił swą ciekawość.
"Tęsknota za domem"
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię...
Tęsknię... 
I tak już kufry swych błędów
Mam nadzieję, że Ci się podoba i nie jesteś zawiedziony.
PS. Nie zakradłam się do ciebie do domu i nie wykradłam odtwarzacza niczym rodzony szpieg. Mike to zrobił. Jego możesz pozwać o kradzież.
PPS. Ty jesteś taką moją Walią.
Do zobaczenia za kilka miesięcy.
Sophie
- Ale ty to zaplanowałaś Soph, ty moja bardzo utalentowana przyjaciółko. Masz wielki talent... Myślę, że chyba ty też jesteś taką moją Walią - wyszeptał i spojrzał przez chmury, pragnąc przybliżyć się do dalekiej ziemi, by powiedzieć Sophie te słowa prosto w twarz. Jednak mógł to zrobić dopiero za kilka miesięcy lub gdy wyląduje, podczas rozmowy na chacie. Na razie zostało mu marzenie, by w końcu zrozumiała jak wiele jest warta i jak dużo potrafi. Jednak za marzeniem kryła się obawa, by świat nie zniszczył tego, co udało mu się osiągnąć podczas tych kilku miesięcy. Pozostawało mu tylko się o to modlić.
Patrzył na horyzont, myśląc o tym jaki świat jest wielki, jak dużo zostało mu do zobaczenia, a jednak część jego chciała znowu być w Wielkiej Brytanii, by móc dokończyć razem z Sophie jej niedokończone dzieło.
***
Sophie i Nick oddalali się od lotniska w przeciwnych kierunkach. Oddalali od miejsca, w którym ostatnio byli razem. W którym ostatni raz czuli się jak w swoim własnym , dziwnym swoistym domu. Domu bez budowli, ochrony, ale wypełnionym ciepłem i uczuciem. Nie znali się bardzo długo, a jednak połączyła ich silna więź, której nie każdy człowiek może posmakować. Jednak jak wiadomo czas i odległość to wieczni wrogowie, którzy i tym razem nie będą mieć skrupułów, by poróżnić tych dwoje. We dwoje są w stanie dużo, ale najwięcej zależy od Sophie i Nicka, by się nie poddali i próbowali rozwijać swoją tak wyjątkową przyjaźń.
Jak wiadomo nie ważne ile bitew się wygra. Ważne, kto wygra wojnę.

***
„Każde spotkanie doprowadza do rozstania i tak zawsze będzie dopóki życie jest śmiertelne. W każdym spotkaniu jest część żalu z rozstania, ale w każdym rozstaniu jest ta sama ilość radości ze spotkania."
Cassandra Clare „Mechaniczna Księżniczka"

-----------------------------------------------------------------
Dziękuję wszystkim za przeczytanie tej historii i dotrwanie do końca. Mam nadzieję, że nie było tak źle i nie stworzyłam pustej historyjki o niczym. Nadzieja matką głupich, prawda?
Oznajmiam, że, jeśli skończyliście PSP to przeczytaliście 250 stron formatu A4, a tym samym 128 175 wyrazów. Jeśli jednak ktoś ciągle ma niedosyt, to zapraszam na drugą część opowieści o znanych nam bohaterach, która pojawi się już za niedługo. Jeszcze się pomęczycie trochę moją pisaniną. Miłego dnia :*

piątek, 9 września 2016

Rozdział XXX


„Źle jest żyć w okowach konieczności, żadna jednak konieczność nie zmusza nas do życia.”
Seneka Młodszy


     Sophie obudził głośny dźwięk telefonu.  Nie jej. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nick, leżący po drugiej stronie pokoju, podnosi się i prawie po omacku sięga do torby w poszukiwaniu denerwującego ustrojstwa. Dostrzegła jak jego ramiona napinają się, a szczęka zaciska, gdy przeczytał kto dzwoni. Wahał się chwilę, najwyraźniej nie mając wielkiej ochoty, by porozmawiać z osobą na linii. W końcu westchnął i przystawił aparat do ucha.
- Tak słucham? 
    Wsłuchał sie w głos w słuchawce. Z każdą sekundą jego twarz robiła się coraz bardziej posępna,  a skóra bladła.  Przeczesał palcami loki ruchem, którego jeszcze u niego nie widziała. Podenerwowany i sztywny.  Jakby miał zrobić coś czego bardzo nie chciał zrobić. A przecież ten chłopak robił tylko to, na co sam miał ochotę. 
- Oczywiście. Tak. Dobrze.  Do widzenia - powiedział i odłożył telefon z powrotem do torby, a potem położył się bezwładnie w śpiworze, znowu przeczesując palcami włosy. 
     Odczekała kilka minut, podczas których, miała nadzieję, że Nick zasnął, wstała, i cicho przeszła pomiędzy śpiworami wypełnionymi śpiącymi ciałami jej koleżanek i kolegów,  aż w końcu osiągnęła zamierzony cel: wyszła z pokoju bez budzenia kogokolwiek.  
     Szła bezszelestnie, a to głównie dzięki jej frotowym skarpetom,  a nie wdziękowi, czy gracji, których oczywiście wcale jej nie brakowało (ale za dużo też ich nie było). Zeszła po schodach na parter i po cichu weszła do salonu. Na rozkładanej kanapie spali jej rodzice i brat. Tulili się do siebie mocno, prawie że odbierając sobie możliwość oddychania. Byli tacy zgrani i rozczulający. A ona stała z boku i czuła dojmujący smutek. Całą ich trójką tkwili w krainie miłości i nieświadomości.  A ona była odsunięta na margines.  Samoczynnie lub przez czyjeś działania. Dziwnie jest być samotnym w tłumie ludzi, chociaż było to tak rozpowszechnione zjawisko.  
     Weszła do kuchni i zaczęła przygotowywać kanapki.  Pokroiła chleb i położyła na kromkach szynkę, pomidor oraz ogórki, które posypała solą i pieprzem. Ułożyła gotowy posiłek na talerzu, a ten następnie odstawiła na stolik. Posprzątała i równocześnie wyciągnęła z szafki miseczkę i płatki zbożowe, a z koszyka dwie mandarynki.
     Usłyszała ten specyficzny dźwięk, które wydają panele, gdy ktoś na nie stanie. Nie usłyszała jednak niczego więcej, więc dalej przygotowywała śniadanie dla siebie.  Nagle poczuła szerokie ramiona oplatające się dookoła jej talii oraz brodę pokrytą lekkim zarostem wtulającą się w jej szyję. 
- Yhm... Co to za góra jedzenia?  - zapytał Nicholas, szepcząc prosto do jej ucha, zapewne po to, by nie obudzić reszty domowników. 
- Muszę czymś nakarmić te wasze głodne gęby. 
- A nie nasze?
- Nie. Ja mam jogurt z płatkami. Uwielbiam je. 
- Mhm - mruknął. - Jak się czujesz? 
- Po naszej wczorajszej rozmowie? 
- Tak.
- Ehm... Dziwnie, ale dobrze.  Ulżyło mi, bo w końcu o tym wszystkim komuś powiedziałam,  ale tym samym wszystko wydostało się ze swojej kryjówki i ułożyło się w moim ciele.  Czuję jakby wsunęły mi się do mózgu i ułożyły na nim wygodnie,  sprawiając że wszystkie inne myśli uciekły pod ściany przerażone. A dawno wsparty w głębinie świadomości lęk zawiązał w supeł moje gardło i płuca, nie pozwalając wziąć głębszego wdechu, ale serce bije jak szalone, bo obawia się intruza i tego co wyprawia w moim ciele oraz umyśle.
- Boisz się tego co ci się przydarzyło, tego jaki to ma na ciebie wpływ, że ktoś znowu cię zrani, wyśmieje lub w przyszłości wykorzysta twoje wspomnienia przeciwko tobie. 
- Przeraża mnie także to, że te wspomnienia uświadomiły mi jaka słaba jestem. Jak te wydarzenia potrafią mnie obezwładnić i przypomnieć za kogo mają mnie inni ludzie. 
    Nick zsunął się pod ścianę i pociągnął ją razem z sobą.  Rozszerzył nogi i umościł ją sobie pomiędzy nimi. 
- Posłuchaj mnie uważnie - powiedział, patrząc jej z powagą w oczy. - Nie obezwładnią cię. Jesteś bardzo silna, ale nie chcesz w to uwierzyć.  Sama pozwalasz, by wspomnienia wzięły nad tobą górę. Wystarczy tylko w siebie uwierzyć, a nagle udowodnisz sobie i innym, że z tobą nie warto pogrywać. Bo naprawdę nie warto - trzepnął ją przyjaźnie w ramię. 
- Nie jest łatwo w siebie uwierzyć, gdy na każdym kroku udowadniają ci, że jesteś nikim.
- Oni tylko próbują to zrobić. Jedynie od ciebie zależy, czy im się uda. Słowa są bardzo silne, ale to nie znaczy, że także szczere. 
     Przez chwilę, która mogła być krótka jak mrugniecie, długa jak najtrudniejsza lekcja lub taka i taka równocześnie,  patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami, które powoli napełniły się łzami, którym nie pozwoliła jednak się uwolnić. Zacisnęła powieki, a jej dłonie zaczęły się delikatnie trząść.      Już miał coś powiedzieć, ale w tym samym momencie gwałtownie rzuciła się na niego, omal nie przywracając go na bok, owinęła ramiona dookoła jego szyi, a ciepłą twarz wtuliła w bark. Przytulił ją i objął szczelnie, pragnąc przekazać jej swoją pewność i siłę.  Pogłaskał ją po drżących plecach. 
- Jak ja sobie bez ciebie poradzę - załkała. - Tylko dzięki tobie czuję się silna i coś warta. 
- Posłuchaj. - Złapał jej twarz w dłonie i otarł łzy z policzków. - Cieszę się, że ci pomagam, ale tylko ty możesz zmienić swoje nastawienie do samej siebie. Ja mogę ciebie tylko wesprzeć.  To jest twój cud i chwila. Ja jestem od tego, by stać z boku i cię dopingować.  A te miesiące będą pewnego rodzaju testem. Nie zawsze będę mógł być koło ciebie, gdy będziesz czuć się gorzej. Jestem tylko człowiekiem, jest ryzyko, że kiedyś zawiodę, chociaż tego nie chcę. Ale jest to możliwe. Dlatego to właśnie ty kierujesz sytuacją.  Ty siebie samej nigdy nie zawiedziesz. Jesteś swym wiernym sprzymierzeńcem. Musisz nauczyć się jak siebie traktować nawet, gdy mnie nie będzie.  
- Ostatnimi czasy potrafisz powiedzieć takie rzeczy... Dokładnie to, czego potrzebuję. 
- Cieszę się.  A teraz pokaż. 
- Co? - zdziwiła się.
- Wiersz. 
Popatrzyła na niego pustym wzrokiem.
- Ten, który pisałaś, gdy byliśmy w Walii. Ciągle mi go nie pokazałaś. 
- Pamiętasz o tym? O takiej błahostce? 
- Twoje wiersze nie są błahostką.  No już. Pokazuj. 
- Dobrze. - Podniosła się i wyciągnęła do niego rękę. - Wstawaj.
    Wsparł się na jej małej dłoni, a potem ruszyli po schodach na górę. Nie dotarli jednak nawet do połowy, gdy zaatakował ich tabun ludzi złożony z ich przyjaciół, którzy wyglądali jak głodne tygrysy wypuszczone z klatki.  
     Żywa fala porwała ich do kuchni, nie dając szansy na ucieczkę. Rzucili się na stos kanapek, podświadomie wiedząc,  że zostały przygotowane specjalnie dla nich.
 - Gdzie jest Mike? - zapytał Nick.
- Źle się czuje. 
- Ciągle? 
- Tak.
- Mierzyliście mu temperaturę?  - spytała Sophie. 
- Nie.
- Dlaczego?  Może jest chory. - Odpowiedziała jej cisza. - Dobra. Ja do niego pójdę. 
- Co się dzieje, Sophie?  - zapytał jej tata, wchodząc do kuchni.
- Michael się źle czuje, idę sprawdzić co u niego.
- Dobrze. 
- Pilnuj, żeby nikt nie zjadł mi jogurtu - poprosiła.
- Jasne. 
Podziękowała uśmiechem,  złapała termometr i pudełko z lekami, a następnie wbiegła na schody. 
- Poczekaj! - krzyknął za nią Nick.  - Idę z tobą. 
    Weszli do jej pokoju, przeszli przez stosy śpiworów, aż dotarli do tego, który zajmował Mike. Chłopak leżał w pozycji embrionalnej, przykryty po uszy materiałem, jednak nawet on drżał pod wpływem drgawek, męczących ciało chłopaka.  Jego oddech był ciężki i urywany,  a pierś podnosiła się i opadała nierównomiernie. Jego czoło zrosił pot. 
- Mike? - zapytał Nick, kucając obok przyjaciela. - Jak się czujesz? 
- Cudownie. Nie widać?  - wyrzęził, a ostatnie słowa zakończyły się długim, męczącym, charkającym atakiem kaszlu.
- Jak to możliwe, że zostałeś tutaj sam?
- Jeszcze kilkanaście minut temu nie było najgorzej, ale teraz... - Zaczął głęboko oddychać zapewne, próbując zamaskować kolejny atak kaszlu.
- Musimy zmierzyć ci temperaturę - powiedziała Sophie i odchyliła delikatnie śpiwór. Ciało chłopaka natychmiast spięło się i jeszcze bardziej skuliło, o ile to było jeszcze możliwe. Włożyła dłoń pod koszulę i ułożyła narzędzie pod jego pachą.  Opatuliła go warstwami ubioru i pogłaskała delikatnie po mokrych od potu włosach. 
- Co cię boli? - zapytał Nick, trzymając przyjaciela za dłoń i patrząc na niego z niepokojem malującym się w szeroko otwartych, ciemnych oczach. 
- Głowa, gardło, ale głównie płuca, a z każdym kaszlnięciem, wydaje mi się, że zaraz wylecą mi przez usta.  Nie potrafię wziąć oddechu. 
Sophie i Nick popatrzyli na siebie z niepokojem. 
    Termometr zaczął wydawać z siebie szybkie dźwięki, co oznaczało, że na jego tarczy widziała cyfra trzydzieści osiem lub jeszcze większa. Wyciągnęła urządzenie i zamrugała powiekami, by upewnić się, czy wzrok jej nie myli.  Mike miał prawie czterdzieści stopni gorączki. Pokazała termometr Nickowi. Jego jedyną odpowiedzią była jeszcze bledsza cera.
    Szybko zbiegła po schodach i wpadła do salonu, w którym wesoło rozmawiała reszta osób.  
- Co się stało? - zapytała mama, wstawszy  jak tylko zobaczyła przejęcie na twarzy córki. 
- Musimy jechać do szpitala. 
- Dlaczego? 
- Mike jest bardzo chory!
- Jak to?! - wykrzyknęła Grace, gwałtownie wstając z sofy.
- No tak to. To twój chłopak. To ty powinnaś się nim zajmować, a nie oglądać kreskówki! 
- Ale ja... Co z nim?
- Jakbyś chciała się nim zainteresować, to wiedziałabyś, ze ma prawie czterdzieści stopni gorączki, dreszcze i poty. Musimy jechać. 
    Wszyscy zebrali się i pobiegł przebierać, teraz już bardzo przerażeni. 
Sophie poszła do swojego pokoju. Nick ciągle siedział kolo przyjaciela i mówił coś do niego cicho.
- Nick - chłopak spojrzał na nią. - Może chcesz się pójść przebrać, ja przygotuję ubrania Mike'owi,  a potem pomożesz mu się przebrać, gdy ja będę w łazience. 
- Dobry pomysł.  Zaraz wrócę bracie.
Sięgnął po swoją torbę i zniknął w sąsiednim pokoju. Sophie podeszła do jego plecaka i otworzyła go w poszukiwaniu czegoś do ubrania. 
- Sophie, nie musisz dla mnie tego robić. Sam sobie poradzę - powiedział Michael słabym głosem i znowu zaczął kaszleć, a potem rzęzić. 
- Właśnie widzę - popchnęła go delikatnie, by z powrotem się położył i kontynuowała kompletowanie stroju. - Masz tu lekki bałagan - stwierdziła, gdy zamknęła plecak chłopaka.
- Mężczyźni są raczej znani z tego, że nie utrzymują długo porządku. 
- No mężczyzna z ciebie pierwszorzędny, nie ma co. 
- Przynajmniej w tej kwestii - mrugnął do niej.
- Żart ci się trzyma. To chyba dobrze - powiedział Nick, wychodząc z łazienki. 
Zobaczyła, że niesie w dłoni kubek z mokrą chusteczką w środku. 
- Trzeba mu zrobić zimny okład - wyjaśnił.
- Dobrze, że o tym pomyślałeś - pochwaliła przyjaciela. Wzięła z półki ubrania, które przygotowała dla siebie już dzień wcześniej i poszła się przebrać. 
    Szybko umyła zęby,  uczesała włosy w szybkiego warkocza dobieranego, ubrała się i weszła do swojego pokoju. Nie było w nim tylko tych chłopaków, których w nim zostawiła. Mike leżał, ale szmatkę do czoła przykładała mu Grace, a Nick siedział za głową przyjaciela i obserwował go uważnie. Gdy Sophie siadła koło niego, popatrzył na nią wzrokiem mówiącym: A co miałem zrobić? 
Do pokoju weszła reszta zespołu oraz jej mama. 
- Tata zostaje z Luciem, a my jedziemy do szpitala. 
- Wszyscy? 
- A ktoś chce zostać? 
Nikt się nie odezwał. 
Do samochodu państwa Underwood wsiedli: mama Sophie, Nick oraz Grace podtrzymujący we dwójkę Mike'a, którego usadzili pomiędzy sobą. 
Do samochodu Toma wsiadła cała reszta, a następnie ruszyli z piskiem opon.
***
- Nie mogę uwierzyć - powiedział Evan.- Mike ma zapalenie płuc i to zaledwie tydzień przed wyjazdem w trasę. Będziemy musieli odwołać kilka koncertów. 
- Nie wiemy, czy Wilhelm się na to zgodzi - powiedział cierpko Nick. 
- Nie może zrobić niczego innego. To niebezpieczne. Mike musi leżeć w szpitalu,  zwłaszcza, że złapał bardzo mocne zapalenie. 
- Jakbyś zapomniał nasz menadżer nie ma za dużo empatii ani ciepła.
- Gdyby tylko Robert tu był - Thomas westchnął.
- Ale go nie ma. Już nie. Czasami zastanawiam się czy to wszystko ma sens. 
- Co?
- Zespół,  granie.  Nie wiem jak wam, ale mi sprawia to coraz mniejszą przyjemność. 
Tom i Evan popatrzyli na niego z ogromnym zdziwieniem. 
- Koncerty kocham. Granie dla ludzi, którzy po to przyszli.  
- Ale? - dociekał Tom.
- Denerwuje mnie to, że tak naprawdę to wszyscy decydują za nas. Nawet o tym co i z kim będziemy robić, gdy znajdziemy się we własnym domu. 
- Taka cena sławy.
- Wcale nie i dobrze o tym wiesz Evan. Robert nie kazał podpisywać nam dziwnych umów ani robić nam rzeczy wbrew naszej woli,  tylko...
- Tylko, że nasza współpraca z Robertem to już przeszłość! - krzyknął Tom. - Przestań się mazgaić,  bo to, co było już nie wróci!
    Zza kontuaru wyłoniła się postać pielęgniarki, która spojrzała na nich karcąco. Spuścili głowy w dół, próbując udawać skruszonych. 
- Co się dzieje chłopaki?  - zapytała Sophie, podchodząc do nich. 
- Nic - odpowiedział Nick szybko. Spojrzała  na niego badawczo, a potem jej wzrok skierował się na szybę oddzielającą korytarz od sali, w której leżał ich przyjaciel.
- Dzwoniliście do Wilhelma?
- Tak. Będzie za niedługo. 
- Biedny Mike. Tak się rozchorować, tuż przed wyjazdem…
- Nic na to nie poradzimy. A gdzie Grace i Jim?
- Na stołówce.  Zrobili się głodni. 
- No tak.
- Chłopaki - zabrzmiał głos.  Wszyscy odwrócili się i zobaczyli, że na korytarz wkroczył menadżer zespołu. - Co to znaczy, że Michael nie jest w stanie wyjechać w trasę? 
- To, że nie jest w stanie - powiedział spokojnie Nick.
- Dlaczego?
- Ponieważ ma ostre zapalenie płuc. 
- Ja mu dam chorować w takim momencie. 
- Ale wiesz, że on tego nie zrobił specjalnie, prawda? - spytał z powątpiewaniem. 
- Specjalnie, czy nie, nie miał prawa się tak zachować. 
- Ta...
- Można do niego wejść? 
- Tak 
Wilhelm od razu podszedł do drzwi, pociągnął za klamkę i wszedł do środka szybkim krokiem. 
- Dzieciaku, co ty odpierdalasz?  Zapomniałeś, że za tydzień macie być w Tokio?
- Wilhelm... Ja nie chciałem się rozchorować - wyrzęził chłopak.
- Mnie nie obchodzi co chciałeś,  a czego nie chciałeś. Trzeba było pić gorącą herbatę,  wygrzewać się pod kocykiem i robić te inne bzdety, które dziwnym sposobem ratują nas przed infekcjami. 
- Co tu się dzieje? - zapytał lekarz, wchodząc do sali.
- Pan to kto?
- Doktor Young.  A pan to?
- Menadżer zespołu, którego członkiem jest ten chłopak - wskazał palcem na Mike'a. 
- A... Tak. Michael mówił, że będzie pan niezadowolony z jego choroby.
- Czyżby?  Czyli w tej głowie mieści się jednak mózg.  Chciałem panu oznajmić, że za niecały tydzień ten chłopak ma znaleźć się w samolocie lecącym do Japonii.
- Obawiam się, że to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Ponieważ chłopak jest na tyle ciężko chory, że takie wypady byłyby niebezpieczne dla jego zdrowia a nawet życia.
- Biadolenie. Podłączycie go w samolocie, czy autokarze do kroplówki, a na kilka godzin go odłączycie. Proste. 
- Oczywiście, jeśli chce pan stracić chłopaka. Michael musi dla swojego bezpieczeństwa zostać w szpitalu.
- Zawsze może wypisać się na własne życzenie. 
- Jeśli będzie tego chciał.
- Ja już sprawie, że będzie chciał.
- Zobaczymy – powiedział doktor i wyszedł z pokoju.
- Nick za godzinę widzimy się w City – oznajmił oschło Wilhelm i ruszył do wyjścia.
- Hej, dlaczego z sali wyszedł wasz menadżer? Czego chciał? – zapytała Grace, wchodząc. Obok niej szedł Jim.
- Jak zwykle psuje nastrój. Nic nowego – powiedział Michael. – Co ze sobą przyniosłaś?
- Bułki, parę drożdżówek, soki. Kiedy przyjadą twoi rodzice?
- Dzwoniłem do mamy i powiedziała, że stoją w ogromnym korku, więc nie wie, kiedy się pojawią, chociaż chcieliby jak najszybciej.
- To do ich przyjazdu, my zajmiemy się tobą – uśmiechnęła się i poustawiała zakupione produkty na metalowej szafce, stojącej koło łóżka chorego.
- Jesteś kochana - stwierdził Mike i podniósł się, by delikatnie musnąć jej czoło ustami. 
- Nie mam ochoty oglądać jak wymieniacie pomiędzy sobą zarazki, - zaczęła Sophie, patrząc na poczynania pary - więc idę się przejść.  Nick, możesz dotrzymać mi towarzystwa? 
- Jasne. Za niedługo wrócimy.
Wyszli na korytarz i wolno zamknęli drzwi, by nie narobić zbędnego hałasu. 
- Coś się stało? - zapytał, gdy ruszyli wolnym krokiem, chodząc po korytarzu na oddziale. 
- Nie.
- Sophie, wiem, że coś się stało. 
- Nie da się ciebie oszukać.
- Taki talent - wyszczerzył zęby w dumnym uśmiechu.
- Oczywiście. A tak naprawdę, to nic się nie stało, chciałam tylko zapytać, dlaczego masz spotkać się dzisiaj z Wilhelmem. 
- Nie wolno mi porozmawiać z menadżerem. 
- Oczywiście, że wolno, tylko patrzył na ciebie tak, jakbyś był jego przyszłym obiadem, a na tym spotkaniu planował cię zjeść. 
- Mam nadzieję,  że będę smaczny.  A tak na serio to... Mam sesję zdjęciową do magazynu.
- Tylko ty?
- Ta...
- Przecież pojawienie się na okładce magazynu to super sprawa - Zdziwiła się, patrząc na jego zbolałą twarz.
- Pewnie, ale zależy to od jaki to będzie magazyn.  A pojawię się na okładce najnowszego wydania najbardziej popularnej gazety dla gejów. 
- I?
- I to, że wszyscy stwierdzą,  że sam jestem homo. Nie zrozum mnie źle,  geje,  lesbijki,  bi i tak dalej to są normalni ludzie i nie mam nic do orientacji seksualnej żadnego człowieka. Tylko, że nie chciałbym, by zaczęła się fala nienawiści oraz krytyki skierowana w moją stronę, zresztą niesłusznie. Cały czas czytam o tym jakim to jestem pedałem i na pewno lubię w dupę.  Zresztą pamiętasz moje załamanie w wakacje - Kiwnęła głową - No właśnie. Nie chcę tego wszystkiego przechodzić od początku.  Oczywiście niektóre nasze fanki zaczną pisać dziwne wyobrażenia, że niby ja i Mike jesteśmy w ukrytym związku. 
- Pamiętasz, że sama jestem waszą fanką?  I to od niemal początku powstania TM? Nawet Grace przez pierwszy rok uważała was za parę. 
-  Teraz z nim jest.  Dlaczego nas za takich biorą?
- Chyba dlatego, że jesteście wyjątkowymi chłopakami. Umiecie przytulić siebie nawzajem,  potarmosić,  rozbawić, a ta część fanek chyba woli sobie wyobrazić, że jesteście innej orientacji niż aż tak cudowni. 
- Dlaczego?
- Jest teraz szał na gejów i homo przyjaciół. Może czułyby się takie na czasie, mając idoli takiej orientacji. Albo podświadomie nie chcą  przyjąć do wiadomości tego, że super z was chłopaki, bo wtedy jeszcze bardziej byłoby im smutno, że nigdy nie zostaną częścią waszego życia.
- Fani są częścią naszego życia.
- Ale nie taką,  jaką chcieliby być. A tak właściwie, to dlaczego nie mogłeś po prostu nie zgodzić się wystąpić na okładce? 
- Propozycję złożono Wilhelmowi.  Poinformował mnie dopiero, gdy już się zgodził i ustalił termin zdjęć.  Nie miałem już jak odmówić.  Nasz kochany menadżer zrobi wszystko byśmy nie schodzili z ust plotkarskich portali.  Tylko niestety nie obchodzi go jak to wpłynie na nas i opinię publiczności na nasz temat. Ważne, by były wyświetlenia teledysków, a płyta się sprzedawała.
- Nie rozumiem tego człowieka. Przecież on wam niszczy życie. 
- Dla niego liczą się tylko pieniądze. Typowy członek wyższych sfer. Fani chyba za niedługo przestaną marzyć, by zostać naszymi przyjaciółmi, a zaczną pragnąć, by jak najszybciej o nas zapomnieć. 
- Prawdziwi fani nigdy się od was nie odsuną - mruknął coś niewyraźnie. -  Posłuchaj. Ja także marzyłam o tym, by was poznać, zostać waszą przyjaciółką i dziwnym, niezrozumiałym dla mnie sposobem udało mi się to. Może to dzieło przypadku lub dziwnego zbiegu okoliczności, ale ja i Grace jesteśmy chyba jednymi z bardzo nielicznej grupy fanów, która kiedykolwiek poznała tak blisko swojego idola. Przez te kilka miesięcy, które cię znam przestałam patrzeć na ciebie jak na gwiazdę,  czy osobę znaną mi tylko za pośrednictwem telewizora, czy internetu. Teraz jesteś moim przyjacielem. Osobą realną,  która nie zniknie, gdy zmienię kanał, której nie zapomnę, gdy jej sława przeminie. Jestem tutaj z tobą, w miejscu,  gdzie zawsze możesz na mnie liczyć. W miejscu do którego możesz zajrzeć, gdy będzie ci smutno, będziesz miał kaca książkowego lub będziesz chciał z kimś odpocząć od blasku reflektorów. 
    Stanął gwałtownie, obrócił się i nagle znalazła się w jego ramionach, a on przytulał ją mocno do swojej piersi.
- Dziękuję – szepnął. Po chwili puścił ją, a na twarzy zagościł ten figlarny uśmieszek. Wiedziała już co on oznacza, więc dla bezpieczeństwa cofnęła się o krok, nie wiedząc na jaki pomysł tym razem wpadł chłopak. Nick zaśmiał się cicho, patrząc na poczynania koleżanki.
- Boisz się mnie?
- Raczej tego, co możesz zrobić.
- Chciałem tylko zapytać, czy kaca alkoholowego też będę mógł u ciebie leczyć.
- Zastanowię się – stwierdziła jakby… figlarnie. O ile Sophie potrafiła w taki sposób mówić. – Nie mogę uwierzyć, że już za tydzień wylatujecie do Japonii.
- Ja też nie. Z jednej strony nie mogę się już doczekać, ale z drugiej… Nigdy nie lubiłem żegnać się z ludźmi, których będę musiał tutaj zostawić.
- Nie przyzwyczaiłeś się już do tego?
- Nie. I chyba nigdy nie będę potrafił.
- Przynajmniej nie będziesz w samolocie sam.
- O tak. Nie chciałbym nigdy być solowym artystą. Potrzebuję towarzystwa, przyjaciół. Dzięki chłopakom nie straciłem całkowicie zdrowych zmysłów. Oni, moja rodzina trzymają mnie przy ziemi, bym nie oderwał się za daleko i nie za długo od rzeczywistości. Pieniądze i sława mogą stać się nałogiem i niebezpieczeństwem, z którego ciężko samotnie wybrnąć. Bałbym się, że mógłbym im ulec.
- Czyli nie musisz się martwić – objęła go w pasie i ruszyli w drogę powrotną.
- Wiesz, co mnie cały czas zastanawia? – zapytała Sophie.
- Nie.
- Chociaż bardziej niepokoi.
- Co?
- To, że w świat, nie tylko ten show biznesu, ale cały, coraz bardziej przesiąka korupcja. Wszystko kręci się wokół pieniędzy, czy prywatnych znajomości. Nawet dostanie się do szkoły, czy pracy. Normalny człowiek, który chce zaistnieć nie ma na to szansy, chyba, że jakimś cudem, magicznym sposobem uda mu się przebić ten potężny mur zbudowany chyba z bankomatów, które zamiast wydawać, przyjmują pieniądze. Przez to świat robi się coraz bardziej niebezpieczny. Dla wszystkich. Ludzie zabijają, gwałcą moralne prawa tylko dla zaspokojenia swoich własnych potrzeb. Patrzenie tylko na czubek własnego nosa sprawia, że nie widzi się otoczenia, innych ludzi, którzy być może łakną twojej uwagi. To straszne i niepokojące.
- Zgadzam się. Czasami mam ochotę wyjechać daleko stąd i ukryć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, by uciec od tego szaleństwa. Tylko nie mam pojęcia gdzie.
Przez chwilę szli w milczeniu zatopieni we własnych myślach.
- O której musisz wyjść?
Spojrzał na zegarek.
- Najlepiej już teraz.
- Powinnam powiedzieć, że nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz, ale…
- W moim przypadku to nie działa – dokończył za nią. – Wiem. Pójdę pożegnać się z chłopakami i jadę. A ty?
- Ja może pójdę do bufetu i zaopatrzę się w jakieś jedzenie. Domowego obiadu raczej mi nie zaserwują.
- No raczej nie. Do zobaczenia.
- Cześć.
Odwróciła się i skierowała do sklepu, a Nick ruszył szybkim krokiem do sali przyjaciela.