powiedzenie chasydzkie
Kiedy Nick wyszedł postanowiła poleniuchować i po wpatrywać się bez sensu w sufit. Jednak nie byłaby sobą, gdyby coś jej nie przeszkodziło. Tym czymś był strasznie irytujący, nachalny i niedający wytrzymać ból dolnych partii brzucha. Szybko pobiegła do łazienki i zobaczyła na bieliźnie tą charakterystyczną czerwona plamę, która oznaczała tylko jedno… Okres.
Wiele jej koleżanek nie odczuwało żadnego dyskomfortu i zachowywało się normalnie przez cały miesiąc. Z tą oto dziewczyną było całkowicie na odwrót. Wszystko zaczynało się tydzień przed dostaniem miesiączki. Wtedy nachodziła ją ogromna ochota na wszystko co słodkie, zwłaszcza z dodatkiem czekolady, mimo że normalnie nie cierpiała smaku, ani posmaku na ustach zostawianego przez te delicje. Powoli robiła się coraz bardziej drażliwa, a apogeum tego uczucia wybuchało właśnie w pierwszy dzień cyklu miesiączkowego, bo wtedy dodatkowo denerwował ją ból i miała ochotę zakopać się i umrzeć szybko i bezboleśnie, a gdy ktoś zawracał jej głowę lub prosił, by coś zrobiła… albo robiła się strasznie zdenerwowana i wtedy krzyżyk takiej osobie na drogę lub wzdychała głośno w duchu, zrobiła to o co została poproszona i znowu zwijała się w kłębek na łóżku.
Pamiętała jak w wakacje przyjeżdżała do niej na noc Julie, a ona właśnie przeżywała taką swoją apokalipsę. Brzuch rozbolał ją o ósmej rano, przestał o piętnastej, koleżanka przyjeżdżała o szesnastej. Cały dzień sprzątała, odkurzała, gotowała, planowała gdzie będą chodzić, a równocześnie jej organizm zabijał ją od środka. Skurcze mięśni były tak silne, że nie umiała się wyprostować, więc wszystko robiła w pozycji a’ la starsza pani z laską, tylko że Sophie nie miała laski.
Podczas trwania miesiączki powoli hormony przestawały buzować, a organizm wracał do normy.
Potem przychodziły dni płodne. Słyszała, że kobiety robią się wtedy kokieteryjne i seksowne, by udało im się uwieść mężczyzn (takie tam chcę dziecko, chodź ze mną do łóżka). Chyba ktoś się pomylił, bo od połowy tygodnia przed owulacją Sophie mogłaby swoim wzrokiem powalić słonia a co dopiero zwykłego przedstawiciela płci męskiej. Wtedy była strasznie zamknięta w sobie, spędzała całe dnie sama w pokoju. Mało mówiła, nie wychodziła na dwór, zaniedbywała przyjaciół…
Wszystko wracało do normy półtora tygodnia później…
Ale zaraz znowu już tylko tydzień dzielił ją od pojawienia się tej czerwonej plamki… i wszystko od początku.
Właśnie dlatego mówiono, że Sophia Underwood nie grzeszy cierpliwością, a jej złośliwość nie zna granic. Ciekawe, czy ludzie spojrzeliby na nią inaczej, gdyby wiedzieli co jest przyczyną jej wahań nastrojów… Prawdopodobnie nie.
Dziewczyna czuła, że dzisiejszy dzień będzie jednym z najbardziej bolesnych i nerwowych dni w jej życiu. Dlaczego? Bo tabletki się skończyły. Musiała przecierpieć cały dzień. Dlaczego nie potrafiła magicznie pstryknąć palcami, a pigułki same pojawiłyby się w szafce z lekami?
Leżała na łóżku w pozycji embrionalnej i kontemplowała
ciszę, próbując zapomnieć o nasilającym się z każdą sekundą bólu brzucha. Chyba
już nie mogło być gorzej… Chwila… A jednak mogło.
Nagle z tej dziwnej przestrzeni, która
pochłaniała ja zawsze gdy chciała nie czuć czegoś mocnego, która dawała jej w
pewnym sensie ukojenie, wyrwał ją ostry dzwonek telefonu. Dziewczyna zagryzła
wargę, omal nie przerywając skóry i z głośnym westchnieniem, w którym
pobrzmiewała ledwo ukrywana frustracja sięgnęła po komórkę.Zanim zdążyła się odezwać, usłyszała głos, przeciągający samogłoski w sposób charakterystyczny dla mieszkańców Walii.
- Hej słoneczko. Jak życie?
- Dominic, czego ty ode mnie do cholery chcesz?
- Oj, ktoś wstał nie w sosie. Czyżby fy hoff gefnder* coś ci zrobił?
- Jakbyś nie wiedział, nie umiem mówić po walijsku.
- Ajajaj to utrudnia sprawę. No nic. Możesz przekazać wiadomość mojemu ulubionemu kuzynowi?
- Ale ty jesteś jego…
- Wujkiem. Przecież wiem.
- Więc dlaczego nazwałeś go…?
- Jakaś ty dociekliwa. Jezu! Proszę cię tylko byś mu…
- Sam nie możesz do niego zadzwonić?
- Er mwyn Duw!* Chłopak ma wyłączony telefon.
- Skąd wiesz, że w najbliższym czasie się z nim zobaczę?
- A nie?
- No raczej tak…
- Roeddwn yn gwybod. Takie rzeczy to ja czuje na kilometr. Przekaż mu, że w związku z zaistniałymi zmianami…
- Jakimi zmianami?
- To ty nic nie wiesz? – zapytał zdziwony.
- O czym?
- Masz może kartkę?
- Taa...
- Notuj. Mewn cysylltiad â newid rheolwr gennym cyfarfod gyda'r rheoli newydd ar ddydd Iau am bedwar o'r gloch yn y swyddfa pennaeth y label.
- Ej! Nie pamiętasz? Nie umiem pisać, czytać, czy nawet mówić w tym waszym języku.
- A no tak. Przeliteruję. A ty słuchaj i zapisuj wszystko co powiem. Jasne?
- Tak jest.
Jak tylko odłożyła urządzenie znowu
usłyszała dzwonek. Teraz to już głośno warknęła, myśląc czy nie rzucić tym
denerwującym czymś o ścianę. W końcu uznała, że to może być coś ważnego, więc
odebrała.
Znowu zanim wymówiła choćby jeden,
pojedynczy wyraz, usłyszała niski, chrapliwy głos, mówiący z jeszcze
wyraźniejszym celtyckim akcentem niż jej poprzedni rozmówca.- Hej Sophie. Jesteś ciągle w domu?
- Nie, chleję wódkę z ćpunami pod monopolowym, wiesz? – warknęła. Jej cierpliwość się skończyła albo była na wyczerpaniu.
- Co ty taka w złym humorze jesteś? Jak wychodziłem to wszystko było z tobą dobrze.
- Jebany okres, ot co.
- Masz okres?
- Nie kurwa, tylko moja pochwa ślini się krwią.
- Ta… To okres.
- No co ty nie powiesz Einsteinie. Po co dzwonisz, tak w ogóle?
- Wracam od Roberta i pomyślałem, że przyjadę do ciebie.
- Nie za długo u mnie siedzisz? W końcu zapomnisz, gdzie mieszkasz.
- Jeśli tak się stanie to z przyjemnością zostanę twoim współlokatorem.
- A ja z przyjemnością cię z mojego domu wykopię, idioto.
- Czym sobie zasłużyłem na taki przydomek?
- Tylko królowie zasługują na przydomki. Ty co najwyżej możesz liczyć na określenie.
- Czym sobie zasłużyłem na to określenie? – zapytał , akcentując ostatni wyraz.
- Tym, że jesteś idiotą – oznajmiła tonem jakby wymawiała najprostsze słowo na świecie.
- A ja myślę, że hormony ci buzują. Pewnie zaraz zaczniesz mieć wizje nas dwojga w…
- Ta… Raczej nie.
- Oj złotko. Nie byłoby w tym nic złego. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
- Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha? – zapytała z lekkim uśmiechem, cytując jedną z jej ulubionych książek.
- Tylko u brzydkich ludzi – jej uśmiech poszerzył się wbrew jej woli, gdy zauważyła, że Nick zrozumiał co cytuje, zna tą powieść i wchodzi w jej grę. – Potulni może kiedyś przejmą władze na Ziemi, ale na razie należy ona do zarozumialców takich jak ja.
- Jeśli tak uważasz – mruknęła.
- Ej, przestałaś cytować – powiedział naburmuszony. Omal nie roześmiała się, słysząc ton jego głosu. Brzmiał jak małe dziecko, któremu zabrano nową zabawkę, a on chce ją koniecznie dostać. Albo jak malec, który stoi przed jedną z licznych półek sklepowych i wskazuje małą rączką na jeden z wielu pudełek. “Mamusiu kup mi” – prosi i patrzy na rodzicielkę wielkimi oczami.
“Kochanie nie mamy teraz pieniążków.” – odpowiada. Ten odwraca się do mężczyzny stojącego bok kobiety i mówi:
“Tatusiu kup mi to”
“Nie słyszałeś mamusi? Poczekaj do urodzin. Są już za niedługo.”
Jeśli myślą, że ten argument poskutkuje to się grubo mylą. Prośba w oczach dziecka zamienia się w nieugiętość. Kolor oczu staje się twardy jak zastygająca w jednej sekundzie magma. Tęczówki ciemnieją, a piąstki zaciskają się w pięści.
“Ja chcę, ja chcę, ja chcę!” Krzyczy malec. Inne osoby w sklepie wpatrują się z chłodnym zaciekawieniem w parę rodziców, którzy bezskutecznie próbują uspokoić potomka. Inne dzieci pokazują trójkę palcami i pytają głośno swoich opiekunów co rozgrywa się przed ich oczami.
W końcu tata bierze na ręce syna i, nie zważając na protesty i wierzgające kończyny, kieruje się do kas. Mama idzie za nimi z ponurą miną, prowadząc wózek wypełniony zakupami. Chłopczyk zaś wpatruje się w małe pudełko wypełnione plastikiem, które wykonały dzieci w Chinach za dolara jakby utracił najważniejszą rzecz na ziemi, a z wielkich, bezbronnych oczu wylewają się masy łez, tworząc mokre ślady na zaczerwienionych z płaczu i gniewu policzkach…
- Ziemia do Sophie – zawołał Nick do telefonu. Dziewczyna zamrugała gwałtownie oczami, wracając do żywych. Znowu odleciała.
- Przepraszam. Mówiłeś coś?
- Tak, że może powinnaś wziąć jakąś tabletkę przeciwbólową…
- Jakbym ją, do cholery, miała to bym ją już dawno wzięła – warknęła, czując, że niekontrolowana i nieuzasadniona złość powraca.
- Hm… - dziewczyna znała ten ton głosu.
- Co ty znowu kombinujesz?
- Ja? Nic - odparł niewinnie. Underwood znała go jednak na tyle dobrze, że nawet przez telefon potrafiła wyczuć, że kłamie. – Będę za dwadzieścia minut – I się rozłączył.
Pięć minut później robiła to co wykonywała przed dwoma rozmowami telefonicznymi: wpatrywała się w sufit. W jej umyśle zaczynały pojawiać się kształty, z początku dwuwymiarowe, składały się jak siatki graniastosłupów w figury przestrzenne, wirowały, nakładały się jeden na drugi, tworząc obraz, zamazany, ale… taki jakby znajomy… co to mogło być?
Próbowała przybliżyć obraz tak samo gdy na kartkówce lub na sprawdzianie przywoływała dokładne zdjęcie strony, na której znajdowała się informacja, której potrzebowała, a potem niczym prawdziwą fotografię na aparacie, przybliżała i wyostrzała obraz by dostrzec szczegóły.
Niestety w tym wypadku metoda nie zadziałała. Zamiast tego obraz, który uformował się w jej głowie zaczął się od niej oddalać jak statek który wypływa z portu i kieruje się na głębokie, niezbadane wody, a ty próbujesz przywołać go by znowu był bliżej, ale twoje nawoływania, czy prośby nie pokonają siły fal i silnika.
Gdy wszystko zniknęło pod powiekami widziała tylko wielką, czarną plamę. Otworzyła niechętnie oczy i poczekała aż przyzwyczają się do światła. Popatrzyła na laptopa i stwierdziła, że obejrzy jakiś film. Tylko jaki? Jej wzrok padł na stosik płyt DVD leżący pod biurkiem. Jej uwagę przyciągnęło pierwsze opakowanie. Na „Piratów z Karaibów’ zawsze była odpowiednia pora.
Wsunęła płytę do wejścia i wcisnęła przycisk play. Po chwili na ekranie pojawiła się postać młodej Elizabeth Swan.
„Chyba to nie był taki dobry pomysł” - stwierdziła, gdy po kilku minutach filmu jej oczy zaczęły się zamykać. W końcu się już ich nie otworzyła, a ona zapadła w głęboki sen…
Sophie stała u podnóża góry. Miała na sobie długą suknię, która powiewała na wietrze. W blasku zachodzącego słońca mieniła się jak najczystsze złoto. Długie, gęste fale opadały kaskadą na jej ramiona i plecy. Powoli odwróciła głowę i spojrzała na górę. Wzniesienie było wysokie, ale na tyle niskie by dziewczyna mogła spostrzec , że na jego szczycie ktoś stoi, a dookoła jego ciała widać dziwną, pomarańczową poświatę.
Złapała za końce długiej sukni i zaczęła wspinać się po stromym, kamienistym zboczu. Dobrze, że nie miała na sobie szpilek, ponieważ nie umiała w nich chodzić nawet po zwykłym chodniku, a co dopiero w górach. Baleriny o cienkiej podeszwie nie były o wiele lepsze, gdyż kamienie bardzo łatwo się w nie wbijały. Dziewczyna, nie zważając na ból, wchodziła coraz, równocześnie zwiększając uchwyt na sukni, ponieważ wiatr z każdym krokiem robił się coraz większy.
Kiedy dotarła na szczyt, odetchnęła głęboko. Powietrze było tutaj czyste, świeże, miało smak i delikatny zapach. Z tego punktu widokowego widziała całą dolinę: wijącą się rzekę, zielone zbocza porośnięte wrzosami, słońce między górami.
Wszystko zakłócił swąd spalenizny. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego chłopaka, o szerokich barkach i wąskich biodrach, który stał przed wielkim paleniskiem i wpatrywał się w płomienie liżące drewno i ściółkę. Widziała jak napięcie ucieka z jego ramion, a potem podnoszą się jak podczas głębokiego wdechu. Nie widziała jego twarzy, ale czuła, że go zna. W tym momencie zrobił krok, który dzielił go od ognia i wkroczył w płomienie. Krzyknęła głośno i puściła się biegiem w jego kierunku. Myślała, że w płomieniach zobaczy palące się ciało, ale nie. Po chłopaku nie było ani śladu.
Ktoś odchrząknął. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał wysoki chłopak o czarnych, kręconych włosach, które opadały mu na twarz i tym samym ją zasłaniały. Intensywnie zielone oczy iskrzyły się w zapadającej ciemności. Usta wykrzywione były w diabolicznym grymasie. Wyglądał jak demon. Nie było w nim nic ludzkiego, chociaż budowa ciała była identyczna jak u chłopaka z płomieni. Nagle postać otworzyła usta, a do jej uszu dotarły słowa: „Bez ciał, bez ducha to szkieletów ludy.” Znała ten głos. Wszystko w nim było znajome: ton, brzmienie, akcent… To był…
***
-
Nick! – krzyknęła, siadając gwałtownie. Bluzka przykleiła się do jej pleców,
pokrytych zimnym potem. Pościel zwinięta była u jej stóp. Brzuch dalej bolał. A
miała nadzieję, że przestanie. Spojrzała na zegarek. Spała tylko piętnaście
minut. Ten sen był taki wyraźny, taki… prawdziwy.
Usłyszała pukanie do drzwi. Wstała z głośnym
jęknięciem i ruszyła do drzwi zgarbiona. Pierdzielone skurcze. Na progu stał Nick i uśmiechał się szeroko. Wiedziała jednak, że pod tym pozornym szczęściem jest smutny. Skąd? Wytłumaczenie jest bardzo proste. Dołeczki. Kiedy Miles był naprawdę wesoły na jego policzkach ukazywały się te słodkie wgłębienia. Kiedy jednak udawał jego twarz była ich pozbawiona. I teraz kiedy tak stał z torbą w ręku nie zdobiły jego twarzy.
- Co masz w torbie? – zapytała, kiedy dotarli do jej pokoju. Usiadła na łóżku, a on oparł się o ścianę. Uśmiechnął się łobuzersko, a w jego zielonych oczach zatańczyły złośliwe iskierki. Powoli włożył rękę w reklamówkę i zaczął wyjmować jej zawartość. Na początku pojawiły się tabletki przeciwbólowe, potem dwie paczki skitlesów (jedynych słodyczy które lubiła cały czas), termofor i… nie może być…
- „Opowieść o dwóch miastach”! – krzyknęła i podbiegła do książki jak do starego przyjaciela. Wyrwała ją chłopakowi z ręki i przytuliła do piersi.
- Wiedziałem, że ci się spodoba – wykrztusił pomiędzy napadami śmiechu.
- Co w tym zabawnego?
- Nic. Po prostu jeszcze nie widziałem, żeby ktoś aż tak bardzo ekscytował się książkami. Do tego taką.
- Masz coś do Dickensa?
- Do niego nie. Chociaż tą powieść uważam za głupotę.
- Nie mów tego przy mnie. Kocham ją.
- Właśnie widzę. Teraz po kolei. Najpierw tabletki. – Sophie połknęła pigułkę, popijając ją wodą. – Oto słodycze. A ja pójdę zająć się resztą.
Po kilku minutach był już z powrotem z dwoma kubkami wypełnionymi po brzegi kuszącą słodkością.
Był niespokojny. Gdy tylko dziewczyna spojrzała mu w oczy zrozumiał, iż doskonale wie, że coś mu leży na sercu. Nie wiedział jak to wszystko jej wytłumaczyć. Miał, więc nadzieję, że nie zapyta go o to za szybko.
Na szczęście dla niego, przyjaciółka zajęła się najpierw wypiciem gorącego napoju, niż wypytywaniem go. Ulga nie trwała długo, bo przecież w końcu napój musiał się skończyć.
- Nick co ci… aaaauuu! – krzyknęła z bólu i zwinęła się w kłębek.
- Sophie wszystko dobrze? – zapytał.
- Tak, tylko, że tabletki jeszcze nie zaczęły działać.
- Połóż się – dziewczyna, o dziwo, go posłuchała. Ułożyła się wygodnie na poduszkach i spojrzała na niego tymi wielkimi, zielonymi oczami. Usiadł obok niej i podciągnął jej bluzkę do góry. Poczuł jak jej mięśnie się napinają.
- Spokojnie – wyszeptał. – Zaufaj mi – zamknęła czy jakby wtedy łatwiej było jej mu się oddać. Kiedy jego oczom ukazał się pasek jeszcze opalonego krańca brzucha, zaczął go delikatnie masować. Dłońmi zataczał kręgi, wciskał palce w podbrzusze. Przyjaciółka mruknęła cicho, a na jej twarzy pojawiła się błogość. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął przyglądać się jej twarzy cały czas uciskając jej mięśnie.
Jej nosek słodko się marszczył, gdy jakieś uczucie było dla niej nowe, a rzęsy słodko ocierały się o policzki. Palce się rozluźniły, ręce zwiotczały. Wyglądała tak niewinnie i uroczo.
- Dziękuję – powiedziała cichutko. Spojrzał na nią i dostrzegł, że patrzy na niego tymi wielkimi oczami, które teraz już nie były przepełnione fizycznym bólem. – To było kochane. – uśmiechnął się. – A teraz… co się stało? – koniec uśmiechu.
- Nie wiem, o czym…
- Nie rób ze mnie głupiej. Co cię gryzie?
- Mamy nowego menadżera. Robert został przeniesiony.
- Oj… tak mi przykro…
- Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Zmieniono nam trasę, nie będzie nas w kraju przez pięć miesięcy. A do tego Wilhelm powiedział, że chce byśmy cytując: „Pozbyli się wszystkich emocjonalnych nawyków. Mamy stać się bez ludzkimi osobami, które nie zważając na zarwane noce wydobędą z siebie dźwięki i słowa o jakich marzą największe estrady naszych czasów.” – po tych słowach wstał gwałtownie z łóżka i stanął przed oknem. Popatrzył na świat. Zobaczył samochody co jakiś czas przejeżdżające przez ulicę, dzieci biegające po chodniku, goniące jedno drugiego. Jak to możliwe, że jeszcze kilka lat temu jego życie wyglądało podobnie? Teraz wydawało mu się, że przytrafiło się to komuś innemu, wiele lat temu i wiele mil stąd.
Poczuł szczupłe ramiona oplatające jego plecy i małe dłonie, które spoczęły na jego brzuchu. Głowa oparła się o jego ramię.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptała.
- Wcale, że nie. Nie zobaczę się z rodziną przez prawie pół roku. Nie zobaczę się z … tobą.
- Jest skype, telefon. Spokojnie. Dasz radę.
- A słowa Wilhelma? Boję się, że naprawdę taki się stanę. Jeśli ja taki będę to… to wtedy…
- Hej – stanęła przed nim i popatrzyła mu w oczy, trzymając dłonie na jego ramionach. – Nic się takiego nie stanie. Jesteś silnym chłopakiem, którego nic nie powstrzyma. Jesteś zabawny, uroczy, czasami irytujący, ale bardzo zależy ci na rodzinie i przyjaciołach. Oni są wielką częścią twojego życia i serca. To, że jakiś przemądrzały stary dziad chce ci pokazać, że jest inaczej to jego sprawa. To ty jesteś panem swojego losu i to ty decydujesz o tym, która drogę wybierzesz. A jak ci woda sodowa do głowy za bardzo uderzy to dostaniesz ode mnie mocnego kopniaka w dupę i od razu ci się w głowie rozjaśni – dodała z uśmiechem.
Nicholas przyciągnął ją do siebie i przytulił z całej siły. Zatopił twarz w jej miękkich włosach, a ręce owinął w talii. Zesztywniała z zaskoczenia, a po chwili wtuliła się w niego i przycisnęła do siebie. Może i była wysoka, ale dla niego była jak kruszynka. No cóż 1,74 m a 1,97 m robi różnicę. Musiał się nachylać by dostać się do jej ramion, ale wcale mu to nie przeszkadzało. To było… urocze.
Nie wiedzieć jak i kiedy znaleźli się na jej łóżku. Roześmiali się głośno i spojrzeli na siebie. Wyciągnął dłoń i założył za jej ucho niesfornego loczka. Przymknęła oczy, gdy opuszki jego palców zetknęły się z jej policzkiem. W tym momencie naszła go dziwna ochota by ja pocałować.
- Chodź ze mną na urodziny mojej siostry – poprosił szeptem.
- Co? – zapytała oszołomiona. – Nicholas ja jej nawet nie znam…
- To poznasz.
- Nie mam prezentu, nie znam nikogo z zaproszonych gości.
- Jesteś moja fanką. Musisz wiedzieć jak wyglądają moi rodzice i Natalie.
- No tak, ale…
- No proszę…
- Nawet nie mam prezentu.
- Ja też jeszcze nie.
- Fajny z ciebie brat.
- No chodź, będzie fajnie.
- Ach, no dobrze. Właśnie. Dominic dzwonił. Mam dla ciebie informację. – wstała i sięgnęła po zeszyt, leżący na biurku. Zmarszczyła brwi – Taa to będzie ciekawe. Mewn… cy…syllti…ad…
- Co? – zapytał i podszedł do dziewczyny.
- Twój kochany wujek zostawił ci wiadomość po walijsku.
- Daj, przeczytam… Mamy się spotkać w przyszły czwartek o szesnastej z kierownictwem w biurze szefa wytwórni.
- No i wszystko nabrało sensu.
- Wychodzimy.
- Co?
- No tak to. Musze kupić prezent siostrze. Pomorzesz mi.
- Ale ja nie wiem co ona lubi…
- To tylko mi doradzisz.
- A ja co…?
- To będzie prezent wspólny. No chodź.
-Paparazzi - powiedził Nick. Sophie stanęła jak sparaliżowana, gdy zobacyła te tłumy głodne sensacji i skandalu. Chłopak złapał ją za rekę i puścił się biegiem do sklepu.
Wpadli gwałtownie do środka i pobiegli między stoiska, próbując zgubic wrogie postacie. Wbiegli do mniejszej odnogi i podbiegli do sklepu, którego kasjerka właśnie zaciagała żaluzje, by wyjść na krótka przerwę.
- Czy możemy się tu na chwilę ukryć? – zapytał.
- Dlaczego miałabym wam na to pozwlić?
- Ponieważ gonią nas paparazzi, a nie chcę być na okładach wszystkich magazynów plotkarskich i żeby pisało o mnie to czego nie zrobiłem.
Niska kobieta spojrzała najpierw na niego potem na jego towarzyszkę. Wygladała jakby mocno się nad czyms zastanawiała. W końcu wzruszyła ramionami.
- Tylko ma nic nie zniknąć – zastrzegła.
- Dziękuję pani bardzo – powiedział Nick i wszedł do pomieszczenia. Kobieta dosunęła rolety i wyszła. Nicholas pociągnął Sophie w stronę przymierzalni, a po chwili zaciagnął zasłonkę za jedną z nich.
- Ale jazda – powiedział.
- Ta… - wysapała dziewczyna. Opierała się o ścianę i oddychała nierówno. Nick dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że jego przyjaciółka ma chore serce,a takie biegi mogą skończyc się dla niej nawet zatrzymaniem akcji serca.
- Sophie nic ci nie jest? – zapytał z przerażeniem.
- Nic… tylko… boli… mnie… w… klatce – wysapała, trzymając się za pierś.
- Usiądź – posadził ją na pufie. Ściągnął jej szalik i rozpiął kurtkę. Nie wiedział co może jeszcze zrobić. Po prostu patrzył, czy jej się nie pogarsza.
- O mój Boże – wyszeptała. Brała głebokie oddechy. Na początku były chaotyczne i prawie charczące. Potem ich częstotliwość się zmniejszała, a oddech wrócił do normy.
- Jak się czujesz? – zapytał, gdy nic nie mówiła.
- Lepiej – odparła. – Trzeba iść.
- Jeśli się źle czujesz to możemy jeszcze zaczekać.
- Nie. Już jest dobrze. – odpowiedziała i wstała powoli, zapewne po to by uniknąć zawrotów głowy. Złapał ją pod łokieć i wyprowadził ze sklepu. Byli w nim tak długo, że właścicielka zdążyła wrócić.
- Dziękujemy, że nam pani pomogła – powiedział. Kobieta uśmiechnęła się miło.
- Ci dziwni mężczyźni pytali, czy was nie widziałam. Powiedziałam, że zauważyłam jak kierujecie się w stronę przystanku autobusów. Pomyśleli, że tak chcecie uciec, więc wyszli na dwór.
- To miłe z pani strony.
- Nick nic mi nie jest – powiedziała Sophie i wyciągnęła swoją rękę z jego. – Nie upadnę.
- Ja tylko się upewniam.
- Jak będę czuła, że coś jest nie tak to powiem.
- Obiecujesz?
- Tak.
- Na paluszek?
- Tak. – powiedziała juz rozdrażniona.
- Humorki wracają – mruknął rozbawiony.
- Ja ci dam humorki – warknęła pod nosem, a on w odpowiedzi roześmiał się na głos.
Gdy nadeszła odpowiednia pora stanęła przed lustrem w łazience i jak najostrożniej i jak najprecyzyjniej potrafiła pomalowała rzęsy i narysowała na oczach czarne kreski. Gdy makijaż się już nie rozmazywał weszła do swojego pokoju i założyła wcześniej wybraną przez siebie sukienkę. Była chabrowa, do połowy ud, w jej ulubionym kroju (czyli jedynym w którym figurom klepsydrom było ładnie). Rękawy i rąbek był koronkowy, dekolt zaokrąglony, idealnej wielkości. Na szyję założyła naszyjnik z zawieszką z małymi zielonymi kamyczkami. Na stopy założyła balerinki tego samego koloru co sukienka. Podeszła do lustra i rozpuściła włosy, które ułożyły się w idealne loki. Podpięła kilka włosów, a kilku kolejnym pozwoliła spłynąć na dekolt.
-Dziękuję mamo – odpowiedziała z uśmiechem i założyła na palec złoty pierścionek.
Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi narzuciła na siebie białą kurteczkę i torebkę tego samego koloru, a usta przejechała jasnym błyszczykiem.
W progu stał wysoki chłopak ubrany w idealnie skrojony czarny garnitur z chabrowym krawatem. Czarne loki opadały niesfornie na czoło, nadając całemu wyglądowi chłopięcy i pociągający wygląd. Zielone oczy świeciły w blasku lamp, a złośliwe ogniki stały się jeszcze bardziej widoczne. Nie mogła nie zauważyć, że jego krawat był dokładnie w tym samym kolorze co jej sukienka.
-Dobry wieczór pani Underwood – powiedział.
- Dobry wieczór Nick. Mógłbyś poczekać w samochodzie, musze jeszcze porozmawiać z córką.
- Oczywiście – odpowiedział i wszedł do czarnego samochodu zaparkowanego przed wejściem.
- O co chodzi mamo?
- O nic tylko… uważaj na siebie, dobrze? Jestem za młoda na zostanie babcią.
- Mamo! – wykrzyknęła oburzona. – Idziemy na przyjęcie urodzinowe. I nie mów mi, że ten krawat to tylko przypadek.
- Może nabąknęłam jaką sukienkę założysz… Ale to on sam chciał to wiedzieć.
- Naprawdę? – zapytała. Mama spojrzała na nią tym swoim wzrokiem „wiem co się święci i co czujesz”, a Sophia poczuła, że jej policzki oblewają się krwistoczerwonym rumieńcem. – Muszę lecieć – powiedziała pośpiesznie i wyszła. Gdy zamknęła za sobą drzwi pojazdu odetchnęła z ulgą.
- Dobre rady mamusi? – zapytał rozbawiony.
- Coś w tym stylu – odpowiedziała.
- Wyglądasz pięknie Soph – powiedział. Sophie uświadomiła sobie w tym momencie dwie rzeczy: jeszcze nikt nie powiedział, że pięknie wygląda (oprócz mamy, ale ona się nie liczyła, przecież mamy zwykle tak uważają), a po drugie, że już któryś raz Nick powiedział do niej „Soph” i bardzo jej się to podobało, zwłaszcza, że tylko on tak do niej mówił.
- Dziękuję. Ty też niczego sobie.
- Dzięki.
- Myślisz,, że twojej siostrze spodoba się prezent?
- Jestem tego pewien. Powinni nam zapłacić za czas, który spędziliśmy w tym sklepie.
To była prawda. Weszli do chyba każdego sklepu w poszukiwaniu tego czegoś. Ani Nick a tym bardziej Sophie nie wiedział czym może być to „coś” w związku z czym chodzili od wystawy do wystawy, od półki do półki w poszukiwaniu czegoś co spodobałoby się Natalie. W końcu dotarli do sklepu jubilerskiego, a wzrok chłopaka przyciągnął śliczny naszyjnik z białego złota. Był na nim wzór z kwiatów i liści, a na jego środku znajdowała się róża. Był delikatny, a zarazem nie nikłby w otoczeniu ubrania, czy samej szyi, równocześnie wcale nie duży, czy nie dziewczęcy, ale nie dla małego dziecka. Po prostu w sam raz. Gdy tylko Nick go zobaczył od razu wszedł do sklepu i poprosił, by mógł go obejrzeć. Kiedy dziewczyna zobaczyła cenę trochę się przestraszyła, ale gdy chciała się dołożyć Nick gwałtownie odmówił przyjęcia gotówki. Nicholas miał zapłacić sam, ale Sophia miała dać mu przeczytania wiersz, który pisała, gdy byli razem w Walii. Dziewczyna po pierwsze nie chciała, by płacił za ich wspólny prezent sam, a po drugie ciągle nie lubiła, gdy czytano jej dzieła.
Po długiej i wyczerpującej wymianie zdań w końcu skapitulowała. Za to zabrała go na szarlotkę z lodami i gorącą czekoladą. Chciała poczuć się chociaż odrobinę lepiej.
- Ziemia do Sophie.
- Przepraszam, znowu odleciałam.
- Nic nie szkodzi. Jesteśmy na miejscu – odpowiedział z uśmiechem.
- Rzeczywiście – stali przed wielkim domem. Dookoła zaparkowanych stało mnóstwo aut.
- Jeśli nie chcesz ze mną iść to nie musisz.
- I co zawrócisz samochód i wrócę do domu?
- „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – powiedział.
- Cytujesz „Trzech muszkieterów”, czy po prostu tak mówisz?
- Cytuję utwór Aleksandra Dumasa.
- Czyli „Trzech muszkieterów”.
- Nie dasz popisać się wiedzą.
- Mam pytanie.
- Wal śmiało.
- Co robisz kiedy nie wiesz jaką decyzje podjąć?
- Wyobrażam sobie, że jestem bohaterem z książki. Wtedy jakoś mi wszystko łatwiej przychodzi.
- A kogo udajesz? D’Artagnana?
- „To, co czynię dotychczas jest o tyle, tyle piękniejsze od tego co czyniłem dotychczas. A tam, dokąd idę, znajdę spokój o wiele większy, niż kiedykolwiek doznałem.”
- Sydney Carton? A myślałam, że uważasz „Opowieść o dwóch miastach” za głupotę.
- Nie do końca.
- Ale przecież Sydney był uzależniony od alkoholu.
- Właśnie. I mimo, że nim był to był zdolny do wielkich czynów i poświęceń, a także do potężnych, szczerych uczuć.
Z tymi słowami Sophie przypomniała sobie fragment tej powieści, który idealnie odzwierciedlał słowa Nicholasa.
- „A jednak byłem na tyle słaby i jestem na tyle słaby, by pragnąć, aby pani dowiedziała się jaką władze ma nade mną, że z garstki popiołu, którą jestem zamieniam się w płomień.” Kochał Lucy.
- Tak, kochał ją tak mocno, że wiedział, iż lepiej jej będzie bez niego i że musi usunąć się w cień dla jej dobra.
Trzymał ją za ręce. Czuła ciepło jego dłoni rozpalające całe jej ciało. Patrzył na nią bez słowa, intensywnie jakby chciał jej przekazać najważniejsze prawdy świata… Czuła, że może tak spędzić wieczność, ale… ktoś zabębnił w szybę samochodu.