sobota, 25 lipca 2015

Rozdział XV

„Zaletą aniołów jest to, że nie mogą stać się gorsze, ich wadą to, że nie mogą się poprawić. Wada człowieka jest to, że może stać się gorszy, ale zaletą jest możliwość poprawy”

powiedzenie chasydzkie

 
- O ja cież! – jęczała Sophie.
   Kiedy Nick wyszedł postanowiła poleniuchować i po wpatrywać się bez sensu w sufit. Jednak nie byłaby sobą, gdyby coś jej nie przeszkodziło. Tym czymś był strasznie irytujący, nachalny i niedający wytrzymać ból dolnych partii brzucha. Szybko pobiegła do łazienki i zobaczyła na bieliźnie tą charakterystyczną czerwona plamę, która oznaczała tylko jedno… Okres.
   Wiele jej koleżanek nie odczuwało żadnego dyskomfortu i zachowywało się normalnie przez cały miesiąc. Z tą oto dziewczyną było całkowicie na odwrót. Wszystko zaczynało się tydzień przed dostaniem miesiączki. Wtedy nachodziła ją ogromna ochota na wszystko co słodkie, zwłaszcza z dodatkiem czekolady, mimo że normalnie nie cierpiała smaku, ani posmaku na ustach zostawianego przez te delicje. Powoli robiła się coraz bardziej drażliwa, a apogeum tego uczucia wybuchało właśnie w pierwszy dzień cyklu miesiączkowego, bo wtedy dodatkowo denerwował ją ból i miała ochotę zakopać się i umrzeć szybko i bezboleśnie, a gdy ktoś zawracał jej głowę lub prosił, by coś zrobiła… albo robiła się strasznie zdenerwowana i wtedy krzyżyk takiej osobie na drogę lub wzdychała głośno w duchu, zrobiła to o co została poproszona i znowu zwijała się w kłębek na łóżku.
   Pamiętała jak w wakacje przyjeżdżała do niej na noc Julie, a ona właśnie przeżywała taką swoją apokalipsę. Brzuch rozbolał ją o ósmej rano, przestał o piętnastej, koleżanka przyjeżdżała o szesnastej. Cały dzień sprzątała, odkurzała, gotowała, planowała gdzie będą chodzić, a równocześnie jej organizm zabijał ją od środka. Skurcze mięśni były tak silne, że nie umiała się wyprostować, więc wszystko robiła w pozycji a’ la starsza pani z laską, tylko że Sophie nie miała laski.
   Podczas trwania miesiączki powoli hormony przestawały buzować, a organizm wracał do normy.
   Potem przychodziły dni płodne. Słyszała, że kobiety robią się wtedy kokieteryjne i seksowne, by udało im się uwieść mężczyzn (takie tam chcę dziecko, chodź ze mną do łóżka). Chyba ktoś się pomylił, bo od połowy tygodnia przed owulacją Sophie mogłaby swoim wzrokiem powalić słonia a co dopiero zwykłego przedstawiciela płci męskiej. Wtedy była strasznie zamknięta w sobie, spędzała całe dnie sama w pokoju. Mało mówiła, nie wychodziła na dwór, zaniedbywała przyjaciół…
  Wszystko wracało do normy półtora tygodnia później… 
   Ale zaraz znowu już tylko tydzień dzielił ją od pojawienia się tej czerwonej plamki… i wszystko od początku.
  Właśnie dlatego mówiono, że Sophia Underwood nie grzeszy cierpliwością, a jej złośliwość nie zna granic. Ciekawe, czy ludzie spojrzeliby na nią inaczej, gdyby wiedzieli co jest przyczyną jej wahań nastrojów… Prawdopodobnie nie.
    Dziewczyna czuła, że dzisiejszy dzień będzie jednym z najbardziej bolesnych i nerwowych dni w jej życiu. Dlaczego? Bo tabletki się skończyły. Musiała przecierpieć cały dzień. Dlaczego nie potrafiła magicznie pstryknąć palcami, a pigułki same pojawiłyby się w szafce z lekami?

 
***

   Leżała na łóżku w pozycji embrionalnej i kontemplowała ciszę, próbując zapomnieć o nasilającym się z każdą sekundą bólu brzucha. Chyba już nie mogło być gorzej… Chwila… A jednak mogło.
    Nagle z tej dziwnej przestrzeni, która pochłaniała ja zawsze gdy chciała nie czuć czegoś mocnego, która dawała jej w pewnym sensie ukojenie, wyrwał ją ostry dzwonek telefonu. Dziewczyna zagryzła wargę, omal nie przerywając skóry i z głośnym westchnieniem, w którym pobrzmiewała ledwo ukrywana frustracja sięgnęła po komórkę.
    Zanim zdążyła się odezwać, usłyszała głos, przeciągający samogłoski w sposób charakterystyczny dla mieszkańców Walii.
- Hej słoneczko. Jak życie?
- Dominic, czego ty ode mnie do cholery chcesz?
- Oj, ktoś wstał nie w sosie. Czyżby fy hoff gefnder* coś ci zrobił?
- Jakbyś nie wiedział, nie umiem mówić po walijsku.
- Ajajaj to utrudnia sprawę. No nic. Możesz przekazać wiadomość mojemu ulubionemu kuzynowi?
- Ale ty jesteś jego…
- Wujkiem. Przecież wiem.
- Więc dlaczego nazwałeś go…?
- Jakaś ty dociekliwa. Jezu! Proszę cię tylko byś mu…
- Sam nie możesz do niego zadzwonić?
- Er mwyn Duw!* Chłopak ma wyłączony telefon.
- Skąd wiesz, że w najbliższym czasie się z nim zobaczę?
- A nie?
- No raczej tak…
- Roeddwn yn gwybod. Takie rzeczy to ja czuje na kilometr. Przekaż mu, że w związku z zaistniałymi zmianami…
- Jakimi zmianami?
- To ty nic nie wiesz? – zapytał zdziwony.
- O czym?
- Masz może kartkę?
- Taa...
- Notuj. Mewn cysylltiad â newid rheolwr gennym cyfarfod gyda'r rheoli newydd ar ddydd Iau am bedwar o'r gloch yn y swyddfa pennaeth y label.
- Ej! Nie pamiętasz? Nie umiem pisać, czytać, czy nawet mówić w tym waszym języku.
- A no tak. Przeliteruję. A ty słuchaj i zapisuj wszystko co powiem. Jasne?
- Tak jest.

 
***

   Jak tylko odłożyła urządzenie znowu usłyszała dzwonek. Teraz to już głośno warknęła, myśląc czy nie rzucić tym denerwującym czymś o ścianę. W końcu uznała, że to może być coś ważnego, więc odebrała.
    Znowu zanim wymówiła choćby jeden, pojedynczy wyraz, usłyszała niski, chrapliwy głos, mówiący z jeszcze wyraźniejszym celtyckim akcentem niż jej poprzedni rozmówca.
- Hej Sophie. Jesteś ciągle w domu?
- Nie, chleję wódkę z ćpunami pod monopolowym, wiesz? – warknęła. Jej cierpliwość się skończyła albo była na wyczerpaniu.
- Co ty taka w złym humorze jesteś? Jak wychodziłem to wszystko było z tobą dobrze.
- Jebany okres, ot co.
- Masz okres?
- Nie kurwa, tylko moja pochwa ślini się krwią.
- Ta… To okres.
- No co ty nie powiesz Einsteinie. Po co dzwonisz, tak w ogóle?
- Wracam od Roberta i pomyślałem, że przyjadę do ciebie.
- Nie za długo u mnie siedzisz? W końcu zapomnisz, gdzie mieszkasz.
- Jeśli tak się stanie to z przyjemnością zostanę twoim współlokatorem.
- A ja z przyjemnością cię z mojego domu wykopię, idioto.
- Czym sobie zasłużyłem na taki przydomek?
- Tylko królowie zasługują na przydomki. Ty co najwyżej możesz liczyć na określenie.
- Czym sobie zasłużyłem na to określenie? – zapytał , akcentując ostatni wyraz.
- Tym, że jesteś idiotą – oznajmiła tonem jakby wymawiała najprostsze słowo na świecie.
- A ja myślę, że hormony ci buzują. Pewnie zaraz zaczniesz mieć wizje nas dwojga w…
- Ta… Raczej nie.
- Oj złotko. Nie byłoby w tym nic złego. Jestem oszałamiająco atrakcyjny.
- Nie słyszałeś, że skromność to atrakcyjna cecha? – zapytała z lekkim uśmiechem, cytując jedną z jej ulubionych książek.
- Tylko u brzydkich ludzi – jej uśmiech poszerzył się wbrew jej woli, gdy zauważyła, że Nick zrozumiał co cytuje, zna tą powieść i wchodzi w jej grę. – Potulni może kiedyś przejmą władze na Ziemi, ale na razie należy ona do zarozumialców takich jak ja.
- Jeśli tak uważasz – mruknęła.
- Ej, przestałaś cytować – powiedział naburmuszony. Omal nie roześmiała się, słysząc ton jego głosu. Brzmiał jak małe dziecko, któremu zabrano nową zabawkę, a on chce ją koniecznie dostać. Albo jak malec, który stoi przed jedną z licznych półek sklepowych i wskazuje małą rączką na jeden z wielu pudełek. “Mamusiu kup mi” – prosi i patrzy na rodzicielkę wielkimi oczami.
“Kochanie nie mamy teraz pieniążków.” – odpowiada. Ten odwraca się do mężczyzny stojącego bok kobiety i mówi:
“Tatusiu kup mi to”  
“Nie słyszałeś mamusi? Poczekaj do urodzin. Są już za niedługo.”
Jeśli myślą, że ten argument poskutkuje to się grubo mylą. Prośba w oczach dziecka zamienia się w nieugiętość. Kolor oczu staje się twardy jak zastygająca w jednej sekundzie magma. Tęczówki ciemnieją, a piąstki zaciskają się w pięści.
“Ja chcę, ja chcę, ja chcę!” Krzyczy malec. Inne osoby w sklepie wpatrują się z chłodnym zaciekawieniem w parę rodziców, którzy bezskutecznie próbują uspokoić potomka. Inne dzieci pokazują trójkę palcami i pytają głośno swoich opiekunów co rozgrywa się przed ich oczami.
   W końcu tata bierze na ręce syna i, nie zważając na protesty i wierzgające kończyny, kieruje się do kas. Mama idzie za nimi z ponurą miną, prowadząc wózek wypełniony zakupami. Chłopczyk zaś wpatruje się w małe pudełko wypełnione plastikiem, które wykonały dzieci w Chinach za dolara jakby utracił najważniejszą rzecz na ziemi, a z wielkich, bezbronnych oczu wylewają się masy łez, tworząc mokre ślady na zaczerwienionych z płaczu i gniewu policzkach…
- Ziemia do Sophie – zawołał Nick do telefonu. Dziewczyna zamrugała gwałtownie oczami, wracając do żywych. Znowu odleciała.
- Przepraszam. Mówiłeś coś?
- Tak, że może powinnaś wziąć jakąś tabletkę przeciwbólową…
- Jakbym ją, do cholery, miała to bym ją już dawno wzięła – warknęła, czując, że niekontrolowana i nieuzasadniona złość powraca.
- Hm… - dziewczyna znała ten ton głosu.
- Co ty znowu kombinujesz?
- Ja? Nic - odparł niewinnie. Underwood znała go jednak na tyle dobrze, że nawet przez telefon potrafiła wyczuć, że kłamie. – Będę za dwadzieścia minut – I się rozłączył.

 
***
    Pięć minut później robiła to co wykonywała przed dwoma rozmowami telefonicznymi: wpatrywała się w sufit. W jej umyśle zaczynały pojawiać się kształty, z początku dwuwymiarowe, składały się jak siatki graniastosłupów w figury przestrzenne, wirowały, nakładały się jeden na drugi, tworząc obraz, zamazany, ale… taki jakby znajomy… co to mogło być?
   Próbowała przybliżyć obraz tak samo gdy na kartkówce lub na sprawdzianie przywoływała dokładne zdjęcie strony, na której znajdowała się informacja, której potrzebowała, a potem niczym prawdziwą fotografię na aparacie, przybliżała i wyostrzała obraz by dostrzec szczegóły.
   Niestety w tym wypadku metoda nie zadziałała. Zamiast tego obraz, który uformował się w jej głowie zaczął się od niej oddalać jak statek który wypływa z portu i kieruje się na głębokie, niezbadane wody, a ty próbujesz przywołać go by znowu był bliżej, ale twoje nawoływania, czy prośby nie pokonają siły fal i silnika.
    Gdy wszystko zniknęło pod powiekami widziała tylko wielką, czarną plamę. Otworzyła niechętnie oczy i poczekała aż przyzwyczają się do światła. Popatrzyła na laptopa i stwierdziła, że obejrzy jakiś film. Tylko jaki? Jej wzrok padł na stosik płyt DVD leżący pod biurkiem. Jej uwagę przyciągnęło pierwsze opakowanie. Na „Piratów z Karaibów’ zawsze była odpowiednia pora.
     Wsunęła płytę do wejścia i wcisnęła przycisk play. Po chwili na ekranie pojawiła się postać młodej Elizabeth Swan.
    „Chyba to nie był taki dobry pomysł”  - stwierdziła, gdy po kilku minutach filmu jej oczy zaczęły się zamykać. W końcu się już ich nie otworzyła, a ona zapadła w głęboki sen…

 
***
   Sophie stała u podnóża góry. Miała na sobie długą suknię, która powiewała na wietrze. W blasku zachodzącego słońca mieniła się jak najczystsze złoto. Długie, gęste fale opadały kaskadą na jej ramiona i plecy. Powoli odwróciła głowę i spojrzała na górę. Wzniesienie było wysokie, ale na tyle niskie by dziewczyna mogła spostrzec , że na jego szczycie ktoś stoi, a dookoła jego ciała widać dziwną, pomarańczową poświatę. 
    Złapała za końce długiej sukni i zaczęła wspinać się po stromym, kamienistym zboczu. Dobrze, że nie miała na sobie szpilek, ponieważ nie umiała w nich chodzić nawet po zwykłym chodniku, a co dopiero w górach. Baleriny o cienkiej podeszwie nie były o wiele lepsze, gdyż kamienie bardzo łatwo się w nie wbijały. Dziewczyna, nie zważając na ból, wchodziła coraz, równocześnie zwiększając uchwyt na sukni, ponieważ wiatr z każdym krokiem robił się coraz większy.
   Kiedy dotarła na szczyt, odetchnęła głęboko. Powietrze było tutaj czyste, świeże, miało smak i delikatny zapach. Z tego punktu widokowego widziała całą dolinę: wijącą się rzekę, zielone zbocza porośnięte wrzosami, słońce między górami.
    Wszystko zakłócił swąd spalenizny. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego chłopaka, o szerokich barkach i wąskich biodrach, który stał przed wielkim paleniskiem i wpatrywał się w płomienie liżące drewno i ściółkę. Widziała jak napięcie ucieka z jego ramion, a potem podnoszą się jak podczas głębokiego wdechu. Nie widziała jego twarzy, ale czuła, że go zna. W tym momencie zrobił krok, który dzielił go od ognia i wkroczył w płomienie. Krzyknęła głośno i puściła się biegiem w jego kierunku. Myślała, że w płomieniach zobaczy palące się ciało, ale nie. Po chłopaku nie było ani śladu.
     Ktoś odchrząknął. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał wysoki chłopak o czarnych, kręconych włosach, które opadały mu na twarz i tym samym ją zasłaniały. Intensywnie zielone oczy iskrzyły się w zapadającej ciemności. Usta wykrzywione były w diabolicznym grymasie. Wyglądał jak demon. Nie było w nim nic ludzkiego, chociaż budowa ciała była identyczna jak u chłopaka z płomieni. Nagle postać otworzyła usta, a do jej uszu dotarły słowa: „Bez ciał, bez ducha to szkieletów ludy.” Znała ten głos. Wszystko w nim było znajome: ton, brzmienie, akcent… To był…

***

- Nick! – krzyknęła, siadając gwałtownie. Bluzka przykleiła się do jej pleców, pokrytych zimnym potem. Pościel zwinięta była u jej stóp. Brzuch dalej bolał. A miała nadzieję, że przestanie. Spojrzała na zegarek. Spała tylko piętnaście minut. Ten sen był taki wyraźny, taki… prawdziwy.
   Usłyszała pukanie do drzwi. Wstała z głośnym jęknięciem i ruszyła do drzwi zgarbiona. Pierdzielone skurcze.
     Na progu stał Nick i uśmiechał się szeroko. Wiedziała jednak, że pod tym pozornym szczęściem jest smutny. Skąd? Wytłumaczenie jest bardzo proste. Dołeczki. Kiedy Miles był naprawdę wesoły na jego policzkach ukazywały się te słodkie wgłębienia. Kiedy jednak udawał jego twarz była ich pozbawiona. I teraz kiedy tak stał z torbą w ręku nie zdobiły jego twarzy.
- Co masz w torbie? – zapytała, kiedy dotarli do jej pokoju. Usiadła na łóżku, a on oparł się o ścianę. Uśmiechnął się łobuzersko, a w jego zielonych oczach zatańczyły złośliwe iskierki. Powoli włożył rękę w reklamówkę i zaczął wyjmować jej zawartość. Na początku pojawiły się tabletki przeciwbólowe, potem dwie paczki skitlesów (jedynych słodyczy które lubiła cały czas), termofor i… nie może być…
- „Opowieść o dwóch miastach”! – krzyknęła i podbiegła do książki jak do starego przyjaciela. Wyrwała ją chłopakowi z ręki i przytuliła do piersi.
- Wiedziałem, że ci się spodoba – wykrztusił pomiędzy napadami śmiechu.
- Co w tym zabawnego?
- Nic. Po prostu jeszcze nie widziałem, żeby ktoś aż tak bardzo ekscytował się książkami. Do tego taką.
- Masz coś do Dickensa?
- Do niego nie. Chociaż tą powieść uważam za głupotę.
- Nie mów tego przy mnie. Kocham ją.
- Właśnie widzę. Teraz po kolei. Najpierw tabletki. – Sophie połknęła pigułkę, popijając ją wodą. – Oto słodycze. A ja pójdę zająć się resztą.

 
***

    Nicka dziwiło to jak szybko czuł się w tym budynku jak u siebie. Znał rozstawienie pokoi, ich wnętrza… wszystko.
  Skierował się do kuchni i zagrzał wodę, a także mleko. Wiedział, że jedyną formą czekolady jaką Sophie preferuje to na gorąco, więc właśnie taką zamierzał jej przygotować.
   Po kilku minutach był już z powrotem z dwoma kubkami wypełnionymi po brzegi kuszącą słodkością.
   Był niespokojny. Gdy tylko dziewczyna spojrzała mu w oczy zrozumiał, iż doskonale wie, że coś mu leży na sercu. Nie wiedział jak to wszystko jej wytłumaczyć. Miał, więc nadzieję, że nie zapyta go o to za szybko.
  Na szczęście dla niego, przyjaciółka zajęła się najpierw wypiciem gorącego napoju, niż wypytywaniem go. Ulga nie trwała długo, bo przecież w końcu napój musiał się skończyć.
- Nick co ci… aaaauuu! – krzyknęła z bólu i zwinęła się w kłębek.
- Sophie wszystko dobrze? – zapytał.
- Tak, tylko, że tabletki jeszcze nie zaczęły działać.
- Połóż się – dziewczyna, o dziwo, go posłuchała. Ułożyła się wygodnie na poduszkach i spojrzała na niego tymi wielkimi, zielonymi oczami. Usiadł obok niej i podciągnął jej bluzkę do góry. Poczuł jak jej mięśnie się napinają.
- Spokojnie – wyszeptał. – Zaufaj mi – zamknęła czy jakby wtedy łatwiej było jej mu się oddać. Kiedy jego oczom ukazał się pasek jeszcze opalonego krańca brzucha, zaczął go delikatnie masować. Dłońmi zataczał kręgi, wciskał palce w podbrzusze. Przyjaciółka mruknęła cicho, a na jej twarzy pojawiła się błogość. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął przyglądać się jej twarzy cały czas uciskając jej mięśnie.
   Jej nosek słodko się marszczył, gdy jakieś uczucie było dla niej nowe, a rzęsy słodko ocierały się o policzki. Palce się rozluźniły, ręce zwiotczały. Wyglądała tak niewinnie i uroczo.
- Dziękuję – powiedziała cichutko. Spojrzał na nią i dostrzegł, że patrzy na niego tymi wielkimi oczami, które teraz już nie były przepełnione fizycznym bólem. – To było kochane. – uśmiechnął się. – A teraz… co się stało? – koniec uśmiechu.
- Nie wiem, o czym…
- Nie rób ze mnie głupiej. Co cię gryzie?
- Mamy nowego menadżera. Robert został przeniesiony.
- Oj… tak mi przykro…
- Ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Zmieniono nam trasę, nie będzie nas w kraju przez pięć miesięcy. A do tego Wilhelm powiedział, że chce byśmy cytując: „Pozbyli się wszystkich emocjonalnych nawyków. Mamy stać się bez ludzkimi osobami, które nie zważając na zarwane noce wydobędą z siebie dźwięki i słowa o jakich marzą największe estrady naszych czasów.” – po tych słowach wstał gwałtownie z łóżka i stanął przed oknem. Popatrzył na świat. Zobaczył samochody co jakiś czas przejeżdżające przez ulicę, dzieci biegające po chodniku, goniące jedno drugiego. Jak to możliwe, że jeszcze kilka lat temu jego życie wyglądało podobnie? Teraz wydawało mu się, że przytrafiło się to komuś innemu, wiele lat temu i wiele mil stąd.
   Poczuł szczupłe ramiona oplatające jego plecy i małe dłonie, które spoczęły na jego brzuchu. Głowa oparła się o jego ramię.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptała.
- Wcale, że nie. Nie zobaczę się z rodziną przez prawie pół roku. Nie zobaczę się z … tobą.
- Jest skype, telefon. Spokojnie. Dasz radę.
- A słowa Wilhelma? Boję się, że naprawdę taki się stanę. Jeśli ja taki będę to… to wtedy…
- Hej – stanęła przed nim i popatrzyła mu w oczy, trzymając dłonie na jego ramionach. – Nic się takiego nie stanie. Jesteś silnym chłopakiem, którego nic nie powstrzyma. Jesteś zabawny, uroczy, czasami irytujący, ale bardzo zależy ci na rodzinie i przyjaciołach. Oni są wielką częścią twojego życia i serca. To, że jakiś przemądrzały stary dziad chce ci pokazać, że jest inaczej to jego sprawa. To ty jesteś panem swojego losu i to ty decydujesz o tym, która drogę wybierzesz. A jak ci woda sodowa do głowy za bardzo uderzy to dostaniesz ode mnie mocnego kopniaka w dupę i od razu ci się w głowie rozjaśni – dodała z uśmiechem.
   Nicholas przyciągnął ją do siebie i przytulił z całej siły. Zatopił twarz w jej miękkich włosach, a ręce owinął w talii. Zesztywniała z zaskoczenia, a po chwili wtuliła się w niego i przycisnęła do siebie. Może i była wysoka, ale dla niego była jak kruszynka. No cóż 1,74 m a 1,97 m robi różnicę. Musiał się nachylać by dostać się do jej ramion, ale wcale mu to nie przeszkadzało. To było… urocze.
   Nie wiedzieć jak i kiedy znaleźli się na jej łóżku. Roześmiali się głośno i spojrzeli na siebie. Wyciągnął dłoń i założył za jej ucho niesfornego loczka. Przymknęła oczy, gdy opuszki jego palców zetknęły się z jej policzkiem. W tym momencie naszła go dziwna ochota by ja pocałować.
- Chodź ze mną na urodziny mojej siostry – poprosił szeptem.
- Co? – zapytała oszołomiona. – Nicholas ja jej nawet nie znam…
- To poznasz.
- Nie mam prezentu, nie znam nikogo z zaproszonych gości.
- Jesteś moja fanką. Musisz wiedzieć jak wyglądają moi rodzice i Natalie.
- No tak, ale…
- No proszę…
- Nawet nie mam prezentu.
- Ja też jeszcze nie.
- Fajny z ciebie brat.
- No chodź, będzie fajnie.
- Ach, no dobrze. Właśnie. Dominic dzwonił. Mam dla ciebie informację. – wstała i sięgnęła po zeszyt, leżący na biurku. Zmarszczyła brwi – Taa to będzie ciekawe. Mewn… cy…syllti…ad…
- Co? – zapytał i podszedł do dziewczyny.
- Twój kochany wujek zostawił ci wiadomość po walijsku.
- Daj, przeczytam… Mamy się spotkać w przyszły czwartek o szesnastej z kierownictwem w biurze szefa wytwórni.
- No i wszystko nabrało sensu.
- Wychodzimy.
- Co?
- No tak to. Musze kupić prezent siostrze. Pomorzesz mi.
- Ale ja nie wiem co ona lubi…
- To tylko mi doradzisz.
- A ja co…?
- To będzie prezent wspólny. No chodź.

 
***

 
   Nick zaparkował samochód pod wielkim centrum handlowym. Wysiadł i obszedł auto, by otworzyc towarzyszce drzwi. Uśmiechnęła się zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Kiedy zmierzali do wejścia do jego uszu dotarł dźwięk gwałtownie zatrzymywanych pojazdów. Odwrócił się i zobaczył rząd czarnych samochodów z przyciemnianymi szybami, z których zaczeło wybiegac pełno ludzi z aparatami fotograficznymi w rękach.
-Paparazzi  - powiedził Nick. Sophie stanęła jak sparaliżowana, gdy zobacyła te tłumy głodne sensacji i skandalu. Chłopak złapał ją za rekę i puścił się biegiem do sklepu.
   Wpadli gwałtownie do środka i pobiegli między stoiska, próbując zgubic wrogie postacie. Wbiegli do mniejszej odnogi i podbiegli do sklepu, którego kasjerka właśnie zaciagała żaluzje, by wyjść na krótka przerwę.
- Czy możemy się tu na chwilę ukryć? – zapytał.
- Dlaczego miałabym wam na to pozwlić?
- Ponieważ gonią nas paparazzi, a nie chcę być na okładach wszystkich magazynów plotkarskich i żeby pisało o mnie to czego nie zrobiłem.
Niska kobieta spojrzała najpierw na niego potem na jego towarzyszkę. Wygladała jakby mocno się nad czyms zastanawiała. W końcu wzruszyła ramionami.
- Tylko ma nic nie zniknąć – zastrzegła.
- Dziękuję pani bardzo – powiedział Nick i wszedł do pomieszczenia. Kobieta dosunęła rolety i wyszła. Nicholas pociągnął Sophie w stronę przymierzalni, a po chwili zaciagnął zasłonkę za jedną z nich.
- Ale jazda – powiedział.
- Ta… - wysapała dziewczyna. Opierała się o ścianę i oddychała nierówno. Nick dopiero teraz przypomniał sobie o tym, że jego przyjaciółka ma chore serce,a takie biegi mogą skończyc się dla niej nawet zatrzymaniem akcji serca.
- Sophie nic ci nie jest? – zapytał z przerażeniem.
- Nic… tylko… boli… mnie… w… klatce – wysapała, trzymając się za pierś.
- Usiądź – posadził ją na pufie. Ściągnął jej szalik i rozpiął kurtkę. Nie wiedział co może jeszcze zrobić. Po prostu patrzył, czy jej się nie pogarsza.
- O mój Boże – wyszeptała. Brała głebokie oddechy. Na początku były chaotyczne i prawie charczące. Potem ich częstotliwość się zmniejszała, a oddech wrócił do normy.
- Jak się czujesz? – zapytał, gdy nic nie mówiła.
- Lepiej – odparła. – Trzeba iść.
- Jeśli się źle czujesz to możemy jeszcze zaczekać.
- Nie. Już jest dobrze. – odpowiedziała i wstała powoli, zapewne po to by uniknąć zawrotów głowy. Złapał ją pod łokieć i wyprowadził ze sklepu. Byli w nim tak długo, że właścicielka zdążyła wrócić.
- Dziękujemy, że nam pani pomogła – powiedział. Kobieta uśmiechnęła się miło.
- Ci dziwni mężczyźni pytali, czy was nie widziałam. Powiedziałam, że zauważyłam jak kierujecie się w stronę przystanku autobusów. Pomyśleli, że tak chcecie uciec, więc wyszli na dwór.
- To miłe z pani strony.
- Nick nic mi nie jest – powiedziała Sophie i wyciągnęła swoją rękę z jego. – Nie upadnę.
- Ja tylko się upewniam.
- Jak będę czuła, że coś jest nie tak to powiem.
- Obiecujesz?
- Tak.
- Na paluszek?
- Tak. – powiedziała juz rozdrażniona.
- Humorki wracają – mruknął rozbawiony.
- Ja ci dam humorki – warknęła pod nosem, a on w odpowiedzi roześmiał się na głos.

 
***

 
-Kochanie wyglądasz przecudnie! – wykrzyknęła mama Sophie, gdy ta zeszła po schodach do salonu. Cały tydzień minął jej bez większych rewelacji w oczekiwaniu na sobotę. Tego dnia miało odbyć się przyjęcie urodzinowe siostry Nicholasa, na które zaproszona była większa część jego rodziny. Cały dzień spędziła podenerwowana. Próbowała czytać “Opowieść o dwóch miastach”, ale nie miała do tego głowy. Jej myśli ciągle biegały do tego wieczora.
   Gdy nadeszła odpowiednia pora stanęła przed lustrem w łazience i jak najostrożniej i jak najprecyzyjniej potrafiła pomalowała rzęsy i narysowała na oczach czarne kreski. Gdy makijaż się już nie rozmazywał weszła do swojego pokoju i założyła wcześniej wybraną przez siebie sukienkę. Była chabrowa, do połowy ud, w jej ulubionym kroju (czyli jedynym w którym figurom klepsydrom było ładnie). Rękawy i rąbek był koronkowy, dekolt zaokrąglony, idealnej wielkości. Na szyję założyła naszyjnik z zawieszką z małymi zielonymi kamyczkami. Na stopy założyła balerinki tego samego koloru co sukienka. Podeszła do lustra i rozpuściła włosy, które ułożyły się w idealne loki. Podpięła kilka włosów, a kilku kolejnym pozwoliła spłynąć na dekolt.
-Dziękuję mamo – odpowiedziała z uśmiechem i założyła na palec złoty pierścionek.
   Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi narzuciła na siebie białą kurteczkę i torebkę tego samego koloru, a usta przejechała jasnym błyszczykiem.
  W progu stał wysoki chłopak ubrany w idealnie skrojony czarny garnitur z chabrowym krawatem. Czarne loki opadały niesfornie na czoło, nadając całemu wyglądowi chłopięcy i pociągający wygląd. Zielone oczy świeciły w blasku lamp, a złośliwe ogniki stały się jeszcze bardziej widoczne. Nie mogła nie zauważyć, że jego krawat był dokładnie w tym samym kolorze co jej sukienka.
-Dobry wieczór pani Underwood – powiedział.
- Dobry wieczór Nick. Mógłbyś poczekać w samochodzie, musze jeszcze porozmawiać z córką.
- Oczywiście – odpowiedział i wszedł do czarnego samochodu zaparkowanego przed wejściem.
- O co chodzi mamo?
- O nic tylko… uważaj na siebie, dobrze? Jestem za młoda na zostanie babcią.
- Mamo! – wykrzyknęła oburzona. – Idziemy na przyjęcie urodzinowe. I nie mów mi, że ten krawat to tylko przypadek.
- Może nabąknęłam jaką sukienkę założysz… Ale to on sam chciał to wiedzieć.
- Naprawdę? – zapytała. Mama spojrzała na nią tym swoim wzrokiem „wiem co się święci i co czujesz”, a Sophia poczuła, że jej policzki oblewają się krwistoczerwonym rumieńcem. – Muszę lecieć – powiedziała pośpiesznie i wyszła.  Gdy zamknęła za sobą drzwi pojazdu odetchnęła z ulgą.
- Dobre rady mamusi? – zapytał rozbawiony.
- Coś w tym stylu – odpowiedziała.
- Wyglądasz pięknie Soph – powiedział. Sophie uświadomiła sobie w tym momencie dwie rzeczy: jeszcze nikt nie powiedział, że pięknie wygląda (oprócz mamy, ale ona się nie liczyła, przecież mamy zwykle tak uważają), a po drugie, że już któryś raz Nick powiedział do niej „Soph” i bardzo jej się to podobało, zwłaszcza, że tylko on tak do niej mówił.
- Dziękuję. Ty też niczego sobie.
- Dzięki.
- Myślisz,, że twojej siostrze spodoba się prezent?
- Jestem tego pewien. Powinni nam zapłacić za czas, który spędziliśmy w tym sklepie.
   To była prawda. Weszli do chyba każdego sklepu w poszukiwaniu tego czegoś. Ani Nick a tym bardziej Sophie nie wiedział czym może być to „coś” w związku z czym chodzili od wystawy do wystawy, od półki do półki w poszukiwaniu czegoś co spodobałoby się Natalie. W końcu dotarli do sklepu jubilerskiego, a wzrok chłopaka przyciągnął śliczny naszyjnik z białego złota. Był na nim wzór z kwiatów i liści, a na jego środku znajdowała się róża. Był delikatny, a zarazem nie nikłby w otoczeniu ubrania, czy samej szyi, równocześnie wcale nie duży, czy nie dziewczęcy, ale nie dla małego dziecka. Po prostu w sam raz. Gdy tylko Nick go zobaczył od razu wszedł do sklepu i poprosił, by mógł go obejrzeć. Kiedy dziewczyna zobaczyła cenę trochę się przestraszyła, ale gdy chciała się dołożyć Nick gwałtownie odmówił przyjęcia gotówki. Nicholas miał zapłacić sam, ale Sophia miała dać mu przeczytania wiersz, który pisała, gdy byli razem w Walii. Dziewczyna po pierwsze nie chciała, by płacił za ich wspólny prezent sam, a po drugie ciągle nie lubiła, gdy czytano jej dzieła.
   Po długiej i wyczerpującej wymianie zdań w końcu skapitulowała. Za to zabrała go na szarlotkę z lodami i gorącą czekoladą. Chciała poczuć się chociaż odrobinę lepiej.
- Ziemia do Sophie.
- Przepraszam, znowu odleciałam.
- Nic nie szkodzi. Jesteśmy na miejscu – odpowiedział z uśmiechem.
- Rzeczywiście – stali przed wielkim domem. Dookoła zaparkowanych stało mnóstwo aut.
- Jeśli nie chcesz ze mną iść to nie musisz.
- I co zawrócisz samochód i wrócę do domu?
- „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” – powiedział.
- Cytujesz „Trzech muszkieterów”, czy po prostu tak mówisz?
- Cytuję utwór Aleksandra Dumasa.
- Czyli „Trzech muszkieterów”.
- Nie dasz popisać się wiedzą.
- Mam pytanie.
- Wal śmiało.
- Co robisz kiedy nie wiesz jaką decyzje podjąć?
- Wyobrażam sobie, że jestem bohaterem z książki. Wtedy jakoś mi wszystko łatwiej przychodzi.
- A kogo udajesz? D’Artagnana?
- „To, co czynię dotychczas jest o tyle, tyle piękniejsze od tego co czyniłem dotychczas. A tam, dokąd idę, znajdę spokój o wiele większy, niż kiedykolwiek doznałem.”
- Sydney Carton? A myślałam, że uważasz „Opowieść o dwóch miastach” za głupotę.
- Nie do końca.
- Ale przecież Sydney był uzależniony od alkoholu.
- Właśnie. I mimo, że nim był to był zdolny do wielkich czynów i poświęceń, a także do potężnych, szczerych uczuć.
Z tymi słowami Sophie przypomniała sobie fragment tej powieści, który idealnie odzwierciedlał słowa Nicholasa.
- „A jednak byłem na tyle słaby i jestem na tyle słaby, by pragnąć, aby pani dowiedziała się jaką władze ma nade mną, że z garstki popiołu, którą jestem zamieniam się w płomień.” Kochał Lucy.
- Tak, kochał ją tak mocno, że wiedział, iż lepiej jej będzie bez niego i że musi usunąć się w cień dla jej dobra.
Trzymał ją za ręce. Czuła ciepło jego dłoni rozpalające całe jej ciało. Patrzył na nią bez słowa, intensywnie jakby chciał jej przekazać najważniejsze prawdy świata… Czuła, że może tak spędzić wieczność, ale… ktoś zabębnił w szybę samochodu.

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział XIV

„Głębokie są tylko uczucia, które się ukrywa. Stąd siła uczuć ludzi podłych.”
Emil Cioran
    Sophie odłożyła powoli telefon, ważąc go w reku. Patrzyła jeszcze przez chwilę na niego smutnym wzrokiem, czując jak jej serce zmienia się w gąbkę wciągającą smutek, żal i łzy. Cudowne zakończenie dnia, naprawdę.
   Westchnęła głośno z dzwoniącym zrezygnowaniem w głosie. Skierowała się w stronę swojego pokoju. Jej nogi głośno odbijały się echem od drewnianych paneli. Powłóczała kończynami, nie mając siły ani ochoty, by wyżej je podnieść. Czuła się wyzuta z wszelkich emocji, jej umysł był oddzielony od tego świata. Czasami miała podobne odczucia, gdy była chora. Odsunęła wolno szufladę i wyciągnęła z niej pierwsze lepsze spodenki i koszulkę. Pociągnęła nosem i wkroczyła do łazienki.
    Odkręciła kran, żeby wypuścić trzymaną w zaworach ciesz, a w tym samym czasie powoli ściągała z siebie ubrania. Gdy wanna napełniła się gorącą wodą weszła o niej i zanurzyła się (razem z głową). Chciała zapomnieć o tym co musiała zrobić, co uczyniła, wymazać z pamięci kim jest, kogo zna. Wszystko co składało się na nią samą. Sophię Underwood.
   Jednak już po kilku minutach nie umiała znieść tej ciszy, dzwonienia w uszach. Można ją było wytłumaczyć tym, że rodzice wyjechali na tydzień do jej dziadków, by pomóc z odczytaniem testamentu jej prababci, a jej brat w tym czasie nocował u kolegi. Ale to nie był jej powód. Bo to nie była zwykła cisza jaką odczuwa się, gdy jest się samemu w dużym pomieszczeniu. To była cisza wewnętrzna, która czasami przynosiła ukojenie, a niekiedy dobijała człowieka, bo wtedy słyszy się bardzo wyraźnie swoje myśli.
   Dziewczyna miała dość. Czuła wyżyty sumienia. Powinna była powiedzieć to Nickowi prosto w twarz, a nie w wiadomości. To było chamskie z jej strony. Wiedziała jednak, że nie zdobyłaby się na te słowa, jeśli miałaby w tym samym czasie patrzeć w te, na pewno, smutne zielone oczy. Pewnie by stchórzyła i nic nie powiedziała, tylko jąkała się jak jakaś ciota.
   Underwood szybko umyła ciało i włosy. Jeszcze szybciej wysuszyła się i założyła ubrania. Kiedy wyszła spojrzała na zegarek i zorientowała się, że w łazience była niecałe dziesięć minut. Nawet nie umiała się zrelaksować. Przynajmniej próbowała.
   Nagle usłyszała dziwny dźwięk za oknem. Coś jakby podjeżdżający pod dom samochód. Wiedziała jednak, ze rodzice mają wrócić dopiero za kilka dni. Może ktoś przyjeżdżał do jej sąsiadów? Tak. Na pewno. Istniało też małe prawdopodobieństwo, że się tylko przesłyszała. Deszcz walił w okna i mógł wywołać omamy słuchowe, prawda?
   Zeszła po schodach, szurając wielkimi, wkładanymi papciami. Szlafrok przyjemnie grzał jej lekko zmarznięte ciało. Raptownie usłyszała głośne walenie do drzwi. Kto chciał ją odwiedzić o tak późnej porze?
    Podeszła wolno, przemyślała wszystkie za i przeciw aż w końcu otworzyła wejście. Na ganku stał całkowicie przemoczony Nick. Woda spływała po jego mokrych włosach, a następnie po twarzy, dając imitacje łez. Ciągle był ubrany w to w czym widziała go ostatnio, czyli bardzo cienką kurtkę, czarne spodnie i szare adidasy. W dłoni trzymał telefon.
   Przez chwilę stali w całkowitym bezruchu, patrząc na siebie bez słów. A potem:
- Dlaczego? – zapytał.
Ciągle patrzyła na niego oniemiała. Jak on tu… tak szybko… ? Czuła, że jej oczy mają wielkość dwóch pensów.
- Nick co ty tutaj…?
- Dlaczego? – powtórzył pytanie, tym samym przerywając jej.
- Co „dlaczego”? – zapytała, mimo że doskonale wiedziała o co mu chodzi.
- Nie udawaj głupiej. Dlaczego napisałaś, ze nie możemy się już dłużej przyjaźnić?
- Nicholas proszę cię jedź do domu. Zmarzniesz, rozchorujesz się.
- Nie. Nie ruszę się stąd dopóki mi nie odpowiesz.
- Dlaczego musisz być taki uparty? Wchodź.
- Po co?
- Nie będziemy rozmawiać na deszczu.
Po chwili zawahania, ostrożnie przekroczył próg domu.
- Tutaj masz ręcznik. Zaraz poszukam ci jakiś rzeczy mojego taty.
Nie spojrzała na niego, tylko od razu skierowała się do sypialni rodziców. Wiedziała, że to niegrzeczne z jej strony, ale nie umiała na niego spojrzeć zwłaszcza, gdy miał na sobie całkowicie mokre ubrania, które jak każdy z nas wie przyklejają się wtedy do ciała. A Nick miał pięknie zbudowane ciało, którego widok sprawiał, że zasychało jej w gardle.
   Wybrała dla chłopaka dresy i koszulkę z długim rękawem. Zeszła szybko do salonu, gdzie zostawiła chłopaka.
- Spodnie mogą być za krótkie, a koszulka trochę przyciasna, ale… - urwała, kiedy zobaczyła, że nastolatek miał na sobie tylko bokserki. Przełknęła głośno ślinę, kiedy lustrowała go wzrokiem. Umięśnione, ale kształtne nogi, płaski brzuch z idealnym sześciopakiem, piękne kości biodrowe w kształcie litery V, chowające się pod cienkim materiałem. Mała kropelka wody spływająca miedzy mięśniami piersiowymi do pępka. Szerokie ramiona, kształtna szyja podkreślona wisiorkiem, męska szczęka pokryta lekkim zarostem, lekko długawe, wijące się mokre, ciemne jak noc włosy, idealnie wykrojone, pełne usta i w końcu te wielkie ciemnozielone oczy, w których dostrzegła coś na kształt… pożądania? Czyżby Nick jej… Nie. Na pewno nie.
   Zerknęła trochę w dół i zaskoczyły ją jej własne myśli. Chciała poczuć na policzku szorstkość jego zarostu. Przejechać opuszkami palców po policzkach. A co chyba najdziwniejsze: Musnąć jego usta swoimi. Chyba naprawdę wariowała. I chyba z każdą sekundą było z nią pogorzej, ponieważ jej samokontrola malała i teraz chciała po prostu go mocno pocałować.
   Jednak zamiast tego podała mu bez słowa ubrania, a raczej wcisnęła mu je w dłonie i wskazała, gdzie jest łazienka.
   Kiedy zniknął w sąsiednim pokoju, głośno opadła na kanapę i wciągnęła powietrze. Co jej się działo? Chyba nie… Ona na pewno nie… nie w nim… Jej mózg był pojebany.
- Wytłumaczysz się w końcu? – zapytał niskim głosem. Spojrzała w górę i spostrzegła, że spodnie sięgały mu ledwo do połowy łydek, a koszulka opinała się na ramionach i brzuchu. No cóż. Jej tata miał 1,85 m wzrostu, a nie 1,97 m tak jak Nick, ani nie chodził na siłownię od dobrych kilku lat.
- Może lepiej będzie jeśli siądziesz – powiedziała cicho, zbierając się w końcu na odwagę.
- Sophie co ja takiego zrobiłem? – zapytał strasznie smutnym głosem. Siedział obok niej. Zdecydowanie za blisko.
- Ty nic. To po prostu…
- Po prostu co?
- Ja…
- Mówże!
- Nie chciałam wam bardziej niszczyć życia, rozumiesz?! To przeze mnie jesteś w tabloidach! To przeze mnie fani piszą niemiłe rzeczy w Internecie! Niszczę wam karierę i życie. Nawet to prywatne. I nie mogę z tym dłużej żyć – dokończyła już cicho, szepcząc.
- Sophie nie niszczysz mi życia. Ani żadnemu z chłopaków.
- To nie…
- Daj mi dokończyć. Czy Micheal albo Thomas interesują się tym, że prasa zacznie pisać o ich nowych związkach? Nawet nie wiesz jak Evan i Mia obawiali się tego, że brukowce zniszczą to co nawet się jeszcze nie do końca zaczęło. A mimo to poradzili sobie i są ze sobą już ponad dwa lata. Patrz. My się przyjaźnimy, tak?
- No tak.
- No właśnie. To, że ileś dziesiąt osób uważa, że jest inaczej to ich sprawa. Ważne jest co my sami wiemy i jak siebie nawzajem traktujemy. Nie możesz zostawić tego co masz, opuścić, uciec tylko dlatego, że się boisz. Bo wtedy…
- Ale Nick ja się wcale nie boję. Ja wiem, że wszystko wam utrudniam. Po prostu nie chcę wszędzie być pasożytem, który na was żeruje.
- Ale ty nim wcale nie jesteś. Dlaczego tak uważasz?
- Ludzie mogą się zacząć mną interesować, zdobędą informacje o mnie, o moich zainteresowaniach…
- Jeśli zaczęliby cię prześladować, a w co wątpię, to sam zapewniłbym ci odpowiednią ochronę przy użyciu specjalnych środków. Ale pomyśl. Gdyby ktoś przyniósł do wydawnictwa twoją pracę, albo któryś z nas wspomniał o tym, że jesteś genialną pisarką lub piosenkarką podczas wywiadu lub gali to wzrosłyby twoje szanse na to, że usłyszałby o tobie świat.
- Ja po prostu nie chcę ci niszczyć życia.
- Ale ty go nie niszczysz. Nie widzisz tego? Prasa zawsze zacznie gadać, jeśli zobaczy kogoś sławnego z nową osobą, a historyjkę dopowie sobie sama. Cały nasz zespół i chyba wszystkie znane osoby są na takie coś przygotowane. A może ty się boisz, że to tobie zniszczy poukładany świat?
- Co?! Oczywiście, że nie. O ciebie tutaj tylko się boję!
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Czemu się tak bardzo o mnie troszczysz? Przecież z naszej dwójki to ja jestem ten starszy.
- Jesteś moim przyjacielem i nie chcę byś przeze mnie ucierpiał. Toby było nie fair.
- Posłuchaj mnie uważnie – powiedział, patrząc jej w oczy. – Nie mam zamiaru rezygnować z naszej przyjaźni. A jeśli jeszcze raz odstawisz mi taki numer jak godzinę temu to zamiast pytać co się stało wyciągnę cię byś sama zmokła i to jeszcze w takiej seksownej pidżamce.
- Co? – zapytała całkowicie zbita z tropu ostatnim zdaniem, a zwłaszcza jego ostatnimi wyrazami.
- Po prostu ten strój trochę uderza w moje męskie punkty.
- To może bezpieczniej będzie, jeśli się przebiorę.
- Nie. Po prostu narzuć na siebie trochę bardziej ten szlafrok.
- Okay. – szybko podciągnęła materiał wyżej.
- Tak w ogóle to napisałem nową piosenkę. Chciałabyś posłuchać?
- Z wielką chęcią.
   Nick uśmiechnął się kącikami ust i podszedł do fortepianu. Zaczął grać delikatnie, spokojnie. Ledwo muskał koniuszkami palców klawisze. Po kilku sekundach do dźwięków doszły także słowa.
Listen to my voice, while the story is coming.
The desert is wet like the fire in Friday
And my head is empty like a school in Monday.
I leave you alone to hear your heart beating
To see like the future and past are coming together.
You can change everything.
But do you really want destroy what you want?
Realize that your only problem is you.
 
Listen to your heartbeat
Because this rhythm is telling you the truth
Listen to this unique melody and you will know what you truly want.
Liseeeennn… liseeeennnn… to the heartbeat story…
The real story of your liiiiiife…  
 
    Jego głos był taki piękny… I do tego idealnie współgrał z melodią I tonacją utworu. Aż ciarki przechodziły. I nie była to pioseneczka o miłości. Jej! Można było bić brawo. Sophie stała, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa i przez to nie umiała się ruszyć. Ten głos trafiał do jej duszy i wywoływał nieznane do te pory uczucia. Ciarki ją przechodziły od samego brzmienia, załamywania, wyższych jak i niższych tonów.
    A może jedynym powodem jej reakcji nie był tylko jego głos, a może to że to był właśnie JEGO głos? Tej konkretnej osoby? Ach… O czym ona w ogóle myślała? Nad czym się zastanawiała? Miała tutaj oceniać jego utwór, a nie swoje pokręcone reakcje. Ugr…
- No i co myślisz? – zapytał, patrząc na nią z delikatnym wyczekiwaniem w oczach.
- Genialna. Naprawdę. Właśnie zdobyłeś jej pierwszą fankę.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Ile zajęło ci jej pisanie?
- Tekst przyszedł łatwo. Po prostu opisałem co się dzieje w moim sercu. Z melodią było trochę trudniej, ale tak z dwa dni z kawałkiem.
- Wow. Szybki jesteś.
- Tak? To w ile piszesz te swoje długie wiersze?
- Szczerze?
- Nie lubię kłamców.
- Czyli szczerze. Tak z około pół godziny.
- Więc dlaczego się dziwisz?
- Nie zaczyna się zdania od słowa „więc”.
- Humanistka się znalazła – powiedział z przekąsem, chociaż także z rozbawieniem.
- Przepraszam bardzo, z takich  rzeczy to ja mam zawsze najwyższe oceny.
- Ktoś tu się lubi przechwalać – powiedział pod nosem, ale wiedziała, że to tylko dlatego by się z nią trochę podroczyć.
- Ha ha ha. Żartowniś się znalazł. Czy mogę mieć prośbę?
- Tak?
- Nauczyłbyś mnie grać na fortepianie?
- Ty tak na serio? Skrzypce ci nie wystarczają? – zażartował.
- Chciałabym poszerzyć horyzonty.
- To siadaj.
- Ale, że teraz?
- A kiedy ty chciałaś? Słonko, mam napięty grafik.
- No dobrze.
- Więc siadaj.
     Zrobiła tak jak kazał. Sam zaraz pojawił się po jej lewej. Po krótkiej przemowie na temat budowy fortepianu, metod naciskania na klawisze i dźwięków powstających zaczęli grać. Dowiedziała się, że im bliżej końca klawisza się go naciśnie tym brzmienie będzie głośniejsze, a początku cichsze.
     Pokazał jej akordy i różnice w brzmieniach, wyrysował także gamę c-dur w kluczu wiolinowym, a pod spodem w kluczu basowym, tak by dostrzegła różnice w zapisywanych nutach i późniejszym ich graniu. Pojęć takich jak interwały, synkopy, pauzy, przedłużenia, krzyżyki, czy bemole nie musiał jej tłumaczyć, ponieważ grała już na skrzypcach i chodziła do szkoły muzycznej, gdzie uczono teorii muzyki.
    Pierwszym utworem, który spróbowała zagrać była prosta wyliczanka dziecięca. W jej skromnej opinii nie było aż tak źle.
- To teraz może coś trudniejszego – zaproponował i ustawił na stojaku inne nuty.
- „Oda do radości”? – zapytała z powątpiewaniem.
- Zacznij od tego momentu – wskazał palcem mniej więcej środek utworu.
- Przecież to najtrudniejsza część! – oburzyła się. – Chcesz, żebym już do reszty straciła wiarę w swoje możliwości?!
- Oczywiście, że nie. Ale pomyśl. Nie lepiej zacząć od najtrudniejszego momentu i spróbować go zagrać? A nóż ci wyjdzie. Wiadomo, że nie za pierwszym razem, ale jeśli taką część opanujesz do perfekcji to z resztą pójdzie ci o wiele łatwiej dzięki czemu nie zmarnujesz większości energii i nerwów na błahostkę.
- Dobra, zwracam honor. Jednak widać kto tu jest starszy i bardziej doświadczony.
- No to dawaj.
Sophie wzięła głęboki wdech, wyprostowała się i zaczęła grać.
   Pierwsza linijka poszła jej… ehm… nawet jako tako… powiedzmy. Jednak już druga… to całkowicie inna bajka. Ale na swoją obronę mogła szczerze przyznać, że dopiero teraz na poważnie zajęła się grą na tym instrumencie, a takich nut do finału IX symfonii Beethovena jeszcze nie widziała. Z drugiej strony jakim ona była ekspertem w tej dziedzinie? Jedyna wersję tego utworu grała w podstawówce i to na dzwonka chromatycznych, ewentualnie na flecie prostym, a na tych dwóch instrumentach to była prawie taka sama wersja:
e e f g g f e d c c d e e d d
e e f g g f e d c c d e d c c
d d e c d e f e c d e f e d c d g
e e f g g f e d c c d e d c c  
 
Na fortepianie była jednak trochę bardziej rozbudowana. Taak… tylko trochę. W końcu Nick zlitował się nad nią i grali na cztery ręce. Poprawiał jej chwyty, ustawiał odpowiednio dłonie, a przy okazji opierał swoją głowę na jej ramieniu i chuchał jej w policzek co bardzo skutecznie ja dekoncentrowało.
- No dobrze może na dzisiaj wystarczy – powiedział Nick. Chyba w końcu zobaczył, że Sophie co chwilę ziewa.
- O rany. Już czwarta? Jak ja wstanę o szóstej do szkoły?
- Rozwiązanie tego problemu jest bardzo proste.
- No dawaj Sherlocku.
- Nie pójdziesz jutro do szkoły.
- Co?! No chyba sobie ze mnie żartujesz!
- Masz jutro jakieś sprawdziany, kartkówki?
- Wyjątkowo nie.
- A czy po niecałych dwóch godzinach snu będziesz w stanie normalnie funkcjonować bez dosypiania na lekcjach?
- Raczej nie – przyznała niechętnie.
- Co stoi ci na przeszkodzie, by jutro nie iść?
- To, że rodzice będą musieli usprawiedliwić moją nieobecność.
-Wymyśl coś w stylu: źle się czułam, bolało mnie miedzy nogami przez Nicka…
- Ta no pewnie. Od razu może powiem, że mam nudności, a test ciążowy był pozytywny, hm?
- Nie… To już może być lekko przesada.
- No dobra. Zostaję.
- To co robimy?
- Słucham?
- No chyba nie myślałaś, ze zostawię cię tak teraz samą, co?
- Tak.
- Aj ty kobieto małej wiary. Nie chce mi się jechać o tak późnej porze w ciemną noc, więc postanowiłem zostać. Chcesz, żeby mi się coś stało?
- I tak byłoby to lepsze od wspólnej nocy z tobą.
- Ajajaj. Mam c pokazać, że to nieprawda? – zapytał w sugestywny sposób poruszając brwiami.
- Zboczeniec – powiedziała, uderzając go lekko w ramię.
- Skarbie, chodziło mi o maraton filmowy. To nie moja wina, że masz takie brudne mysli.
- Czekaj, czekaj, bo jeszcze ci uwierzę. Dobra. Idę po czystą pościel.
- Okay.
     Dziewczyna weszła do pokoju rodziców, by po chwili gwałtownie się zatrzymać. Dać Nickowi pościel rodziców, czy brata? Co było bezpieczniejsze? Po krótkim, ale głębokim zastanowieniu weszła do pokoju Luca i wyciągnęła spod łóżka jego poduszkę i kołdrę. Wybrała ją dlatego, że czasami (czyli nawet często) słyszała, że rodzice robią różne rzeczy u siebie w sypialni i jakoś nie mogła sobie wyobrazić, by Nick spał pod taką pościelą. Chociaż wyobrażenie jego miny, gdyby się dowiedział co się działo pod tym kawałkiem materiału… Chyba powinna jeszcze raz rozważyć wszystkie za i przeciw.
     W końcu wygrało co? Lenistwo. Sophie stwierdziła, że nie chce się jej iść do pokoju brata, chować pościel, iść do rodziców i ściągać z łóżka inną. Za dużo z tym zachodu.
   Weszła do salonu, rozłożyła sofę, następnie ułożyła na niej prześcieradło i resztę akcesoriów. Poszła do siebie do pokoju a tam zobaczyła Milesa rozłożonego na jej łóżku.
- Co ty robisz?
- Przygotowuję się do snu.
- Na moim łóżku?
- No, a gdzie?
- No nie wiem. Hm… Może na kanapie?
- E… raczej nie.
- Oj właśnie raczej tak. No już, już.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Na sofę. Ruchy, ruchy.
- Okres ci się zbliża, czy co? – mruknął niezadowolony.
- A żebyś wiedział – odpowiedziała, zamykając za nim drzwi.
   Ułożyła się na wygodnej poduszce i wsłuchała w cisze zagłuszaną od czasu do czasu przez odgłos stąpania. Jednak po kilku minutach wszystkie dźwięki zlały się w jedno, a ona odpłynęła w spokojny sen…
 
***
 
- Ciekawe co tam u Sophie – zastanawiał się Jim. On i Grace nie chodzili do tego samego liceum co Underwood. To właśnie ona z całej trójki najlepiej się uczyła co spowodowało, że jako jedyna z ich znajomych dostała się do najlepszej szkoły w Wielkim Londynie.
- Nie wiem. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie jest – odpowiedziała Grcae.
- Nawet u nas widać, że kojarzą Sophie, a z nią nas.
- No i co z tego?
- To, że proszą, żebym zapytał Sophie czy Nick jest dobry w łóżku, ot co.
- A to dobre – zaśmiała się.
- Wcale nie – zaprotestował.
- Oj już się tak nie bocz czerwolku.
- Ugr…
- Jesteś teraz tak samo zaczerwieniony, gdy rozmawiasz z Thomasem, ale domyślam się, że wtedy nie jesteś zdenerwowany.
- Czy ty coś sugerujesz?
- A jeśli tak to co wtedy?
- To wtedy będzie foch forever.
- Na pięć minut – dodała ze śmiechem.
- I nawet z przytupem – dopowiedział także się śmiejąc. I właśnie to było piękne w prawdziwej przyjaźni. Powiesz słowo i z ogromnie zdenerwowanego albo zażenowanego zaczynasz się śmiać. Chociaż w głowie Jima, gdzieś tam z tyłu, cały czas huczała jedna myśl: „Czy to co Grace sugerowała nie było w pewnej mierze prawdą?”
 
***
 
- Halo? – zapytał zaspanym głosem Nick.
- Nicholas to ty?
- Tak Robercie to ja. Co się stało?
- Czy mógłbyś być u mnie w biurze za godzinę?
- Co się stało? – zapytał już całkowicie rozbudzony chłopak. Nic nie cuciło go tak dobrze jak niepokój albo spięcie w głosie znajomego.
- Nic. Po prostu musze z wami porozmawiać .
Chłopak oczywiście wiedział, że ich menadżer kłamie, ale postanowił nie roztrząsać tej sprawy. I tak wszystko się wyjaśni za kilkadziesiąt minut.
- Dobrze. Będę na czas. A reszta chłopaków wie?
- Tak. Przed chwila skończyłem rozmawiać z Evanem. Spotkacie się wszyscy na miejscu.
- W takim razie ok. Do zobaczenia.
- Ta, ta – odpowiedział mężczyzna i się rozłączył. Tak. Coś naprawdę było nie tak.
    Po chwili bezczynnego siedzenia chłopak postanowił sprawdzić, czy Sophie śpi. Założył skarpety, by jego nogi nie odklejały się głośno od paneli i pomaszerował schodami na piętro. Delikatnie uchylił drzwi i usłyszał spokojny oddech dziewczyny. Cicho cofnął się i poszedł do kuchni. Postanowił, że zrobi jej śniadanie do łóżka skoro ma za niedługo zacząć się zbierać.
   Wyciągnął potrzebne składniki i zaczął pichcić…
    Po prawie trzydziestu minutach posiłek był gotowy i ustawiony estetycznie na tacy. Miał nadzieję, że Sophie się spodoba. Zrobił dla niej, jego zdaniem, pyszne naleśniki polane zagęszczonym sokiem z malin i czarnej porzeczki. Do tego tosty francuskie z masłem orzechowym. Obok na małym talerzyku leżały zasuszone kawałki jabłek posypane cynamonem. Dziewczyna mogła zjeść także grzanki z dżemem morelowym. Do picia miała mleko oraz zieloną herbatę.
   Uważając, by nie upuścić tacy zapukał do drzwi, a po chwili je otworzył. Położył tackę na szafce nocnej i przyjrzał się śpiącej przyjaciółce.
   Podczas snu wyglądała tak niewinnie i słodko. Falowane włosy leżały rozrzucone na poduszce, a twarz była ułożona na dłoni. Drugą ręką ściskała brązowego misia i kołdrę. Nick nagle poczuł się co najmniej dziwnie. To on chciał być tym niedźwiadkiem. To on chciał być ściskany przez tą dziewczynę. Czuć delikatność jej skóry tuż przy swojej. Miał ochotę przejechać palcami po tych jedwabistych włosach, dotknąć opuszkami policzka i teraz delikatnie wygiętych ku górze ust.
   Powstrzymał się jednak i potrząsnął delikatnie jej ramieniem. Zerwała się gwałtownie i przetarła oczy, próbując zrozumieć co się dzieje. Ach jej oczy wyglądały tak niebiańsko. Były tak jasnozielone jak świeża trawa na wiosnę. Były aż nierzeczywiste. Mógł wpatrywać się w nie bez końca. A te ciemne usta. O mój Boże. Czuł, że nogi ma jak z waty.
- Nick co się dzieje? – zapytała zachrypniętym, jeszcze sennym głosem i nagle wszystko w Nicku się załamało. Nagle poczuł jeszcze większy dyskomfort w chodzeniu w za krótkich spodniach, ale to nie nogi go bolały, a jego przyrodzenie, które na połączenie wyglądu dziewczyny i jej głosu stanęło na baczność. O rany boskie Sophie Underwood go podniecała! O ja pierdole! No i jak on miał sobie poluzować spodnie? Przecież teraz nie mógł zacząć sobie grzebać w bieliźnie. Trzeba było mieć tylko nadzieję, że dziewczyna tego nie zauważy.
- Dzwonił do mnie Robert i powiedział, że mam się z nim spotkać, znaczy cała czwórka ma się z nim spotkać u niego w gabinecie.
- Acha. Ale… co tak ładnie pachnie?
- Zrobiłem ci śniadanie. Proszę – położył jej tace na kolanach.
- Ojejku. Nick nie musiałeś.
- Ale chciałem.
- Śniadanie to za mało bym cie zaprosiła do mojego łóżka.
- Będę się więc musiał bardziej postarać.
   Czuł coraz większy komfort w dolnych partiach ciała, ale w tym momencie dziewczyna zaczęła jęczeć i wydawać dźwięki rozkoszy. Musiał naprawdę uderzyć w jej kubki smakowe i bardzo się z tego powodu cieszył, ale odgłosy, które wydobywały się z jej ust uderzały w jego najbardziej narażone partie ciała i to nie było już tak do końca po jego myśli. Przeprosił ją więc i wyszedł do łazienki, by dać swojemu kompanowi trochę więcej miejsca i by spróbować ochłonąć.
 
***
   Nicholas szybko przemierzał londyńskie City, mając nadzieje, że nie spóźni się na spotkanie. Zaraz po tym jak wyszedł z łazienki (od razu się też przebrał) oznajmił Sophie, że wychodzi, zostawiając ją mlaskającą i oblizującą resztki dżemu z palców.
   Przed wysokim biurowcem czekali na niego już jego przyjaciele. Wyjątkowo to on się spóźnił. Przywitali się uściskami (ktoś mógłby powiedzieć, że zachowują się jak geje, ale oni po prostu lubili się przytulać i okazywać, że sś dla siebie jak rodzina) i weszli do budynku.
   Już na korytarzu czuć było atmosferę napięcia. Apogeum pojawiło się, gdy weszli do gabinetu Roberta. Pierwszym co rzuciło im się w oczy był brak… wszystkiego. Zero obrazów na ścianach, zdjęć jego rodziny na meblach. Porozrzucanych długopisów po biurku, kwiatów w doniczkach… Zamiast tego przy ścianie stały pudła wypełnione po brzegi.
- Chłopcy mam smutną wiadomość – oznajmił mężczyzna, zamykając za nimi drzwi. – Wytwórnia postanowiła mnie zastąpić.
- O czym ty mówisz? – zapytał Evan.
- Wytwórnia stwierdziła, że nie daję wam pełnej możliwości rozwoju, że to przeze mnie magazyny coraz śmielej o was piszą.
- Przecież to normalne.
- Wiem, ale oni chcą to zmienić. Uważają jednak, że ja nie jestem w stanie zapewnić wam bezpieczeństwa. Dlatego też zostałem oddelegowany. Mam teraz zająć się karierą wstającej piosenkarki typowo popowej, która moim zdaniem nie ma za grosz talentu. Jest jednak córką jednego ze sponsorów, więc nie mam co się kłócić.
- Kto ma cię zastąpić? – zapytał Micheal.
- Ja – do ich uszu dobiegł od drzwi tubalny głos. Po ich prawej stał wysoki, opalony mężczyzna po czterdziestce. Miał brązowe włosy i bardzo ciemne oczy, a ich spojrzenie wcale nie było ciepłe. Nick poczuł ciarki na plechach. Czuł, że z tym gościem nie obejrzy meczu piłki nożnej przed plazmówką z piwem i popcornem w ręku, rzucając nim w telewizor i przeklinając razem sędziów jak to często robił z Robertem.
- Nazywam się Wilhelm Smith i będę waszym nowym menadżerem.
Nick poczuł, że to czas pożegnania. Całą czwórką wstali i przytulili Roberta, szepcząc mu do ucha pokrzepiające słowa. Mężczyzna kiwnął im przed wyjściem głową i z wyprostowaną głową opuścił pomieszczenie.
- Przygotowałem plan waszej kariery na przyszłe kilka miesięcy. Postanowiłem , że płytę wydamy już za dwa tygodnie a nie pod koniec grudnia. Stworzyłem także pierwowzór nowej trasy koncertowej, w którą ruszycie tydzień po nowym roku.
- Już?! Przecież mieliśmy ją zacząć dopiero w marcu!
- Nowy menadżer nowe postanowienia. Wytwórnia stwierdziła, że mój plan jest idealny i ogłosiła już na oficjalnej stronie termin pierwszego koncertu w Tokyo.
- Tokyo?! – wykrzyknęli jednocześnie.
- Tak. Czy coś wam nie odpowiada?
- Nie, ale dlaczego trasę koncertową zaczynamy na drugim końcu kraju? Z tego co widzę trasa ma też obejmować więcej krajów, ale mają być mniejsze przerwy między nimi.
- Dokładnie tak. Więc w czym problem?
- Kiedy będziemy mieć czas na spotkania z rodzinami?
- Po zakończeniu trasy – odparł spokojnie.
- Prawie pół roku bez powrotu do domu?
- Taka cena kariery chłopcy. Wybijcie sobie z głowy bezsensowne romanse. Przyszła pora na prawdziwy podbój świata. Rodzina wam w tym nie potrzebna. Pozbądźcie się wszystkich emocjonalnych nawyków. Macie stać się bez ludzkimi osobami, które nie zważając na zarwane noce wydobędą z siebie dźwięki i słowa o jakich marzą największe estrady naszych czasów.

 
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chciałabym przeprosić z góry za brak nowych rozdziałów przez następne dwa tygodnie, ale wyjeżdżam i nie będę miała możliwościu publkowiać kolejnych prac. Tak więc dozoabczenia dopiero pod koniec lipca.