Antoine de Saint - Exupéry
Nick jeszcze chyba nigdy nie był tak
zdenerwowany. Wpatrywał się w obraz, który przedstawiał wzburzone fale,
czekając na odpowiedź. Palce miał ciasno splecione. Ciekawe, czy drżałyby,
gdyby je rozplótł. Robert wpatrywał się w niego badawczym wzrokiem, próbując
ocenić jego zamiary. Skanował jego twarz jakby chciał prześwietlić go żywcem.
-
Zgadzam się – oznajmił w końcu.- Naprawdę? – zapytał Nick, niedowierzając. – Przecież ty nigdy nie zgadzałeś się, gdy któryś z chłopaków chciał kogoś przyprowadzić.
- Chcesz, żebym zmienił zdanie? – zapytał Robert, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem, mieniącym się w oczach.
- Nie, oczywiście, że nie.
- To leć i oznajmił dobre wieści swojej „przyjaciółce” – powiedział, akcentując ostatnie słowo.
- Pff – powiedział z rozbawieniem Nick, otwierając drzwi.
- Nie pyskuj mi tu młody – krzyknął wesoło Robert, zanim Miles domknął drzwi.
***
Sophie nie mogła uwierzyć w to co widzi za
oknem. Siedziała w pociągu i obserwowała zmiany krajobrazu. W piątek rano
wyjechała razem z This Moment ze stacji King’s Cross, zmierzając na zachód i
trochę na północ. Powoli wysokie wieżowce i gęsto postawione budynki zaczęły
przeradzać się w wolno stojące domki jednorodzinne, a po kilku godzinach te
także pojawiały się coraz rzadziej.
Teren stał się coraz bardziej wyżynny, a
potem górzysty, horyzont blokowały wysokie bloki skalne, porośnięte
gdzieniegdzie trawą. Nawet ona była bardziej zielona, bardziej… żywa. Na niebie
pojawiało się coraz więcej ptaków. Kolorystyka była coraz bardziej wyrazista,
mniej przygaszona, zakurzona. Słońce wydawało się cieszyć. Całe otoczenie
zdawało się niemal skakać z radości.Dziewczyna chłonęła widoki, nie słuchając o czym rozmawiają jej towarzysze podróży. Był to dla niej pokarm. Jej dusza krzyczała z radości, a równocześnie wyrażała tęsknotę. Sophie czuła jakby jej dusza przynależała do czegoś co znajdowało się dalej, jeszcze tylko trochę dalej, a to doprowadzało jej wnętrze do szaleństwa. Chciała poczuć pełnię już, teraz, zaraz.
Czuła się coraz bardziej spokojnie, miło, komfortowo, tak… tak jak czuje się człowiek, który po całym dniu w pracy wraca do domu i czuje wokół swojego zmęczonego, obolałego ciała świeżą, rześką pościel i wygodne łóżko przy plecach.
Poczuła szturchanie w ramie i otworzyła gwałtownie oczy. Nawet nie wiedziała kiedy zasnęła. Przetarła powieki i zorientowała się, że pociąg stoi na stacji, a pasażerowie powoli wychodzą z niego, mrużąc oczy, gdy ich twarze oślepił na chwilę kontakt ze słońcem.
- Wstawaj Śpiąca Królewno. Czas na przygodę – powiedział Micheal i wyskoczył na peron jednym, zwinnym ruchem. – A tak w ogóle, dlaczego nie zabrałaś ze sobą Grace? – zagadnął, gdy przemierzali tłumy w poszukiwaniu reżysera, który miał pomóc im dostać się do celu.
- A co, brakuje ci jej? – zapytała, drocząc się z nim.
- Nie, no oczywiście, ze nie. Tylko wiesz, czterech chłopaków i tylko jedna dziewczyna. U wszystkich szaleją hormony…
- Ty lepiej powstrzymaj tych swoich małych kumpli, biegających jak popaprańce w twoim małym przyjacielu, bo inaczej to ekstazy długo nie poczujesz – powiedziała Sophie.
- Dlaczego sądzisz, że moje przyrodzenie jest małe? Chcesz sprawdzić? – zapytał, poruszając brwiami w sugestywny sposób.
- Fuj, ble, ohyda – skomentowała.
- Jak ty z nią chłopie wytrzymujesz? Współczuję jak będziesz chciał by cię zaspokoiła.
- Nick, od kiedy jesteśmy seks – przyjaciółmi? Czy ja o czymś nie wiem? – zapytała.
- No wiesz, może w twoich snach były różne fantazje i mentalnie mi je przesłałaś, a potem nasze dusze i ciała podpisały psychologiczny pakt. – powiedział Nicholas.
- Ta… Chyba jednak wole drugą opcję, która brzmi: Micheal to debil.
- Tak ja tez uważam to za bardziej logiczne, chociaż ja bardziej się wysiliłem.
- No i po co i to było? Tylko zmarnowałeś ostatnie szare komórki. Teraz już nie ma dla ciebie ratunku.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne panno Niby Inteligentna.
- Niby?! Ja jestem niby inteligentna? – zapytała i zaczęła gonić go po całym peronie.
- Dzieciaki, dzieciaki! – krzyknął Dominic, łapiąc w tym samym czasie uciekającego Nicholasa.
- Sophie jest jak Nick – powiedział Evan ze śmiechem, a wszystkim przypomniał się moment, gdy Miles gonił dokładnie w taki sam sposób Thomasa dwa miesiące temu.
- Ty musisz być Sophie – powiedział chłopak. Dziewczyna spojrzała w górę i zobaczyła parę wpatrujących się w nią z iskierkami rozbawiania oczu. Były jak fiołki, jak aksamit, jak niebieskie butelkowe szkło, były… były po prostu niebiańskie. Przystojną twarz okalały gęste, czarne loki. A na ustach formował się uśmieszek.
- Jestem Dominic, wujek tego oszołoma – powiedział i wyciągnął do niej rękę, wskazując drugą na stojącego obok nich Nicka. Sophie spoglądała na jednego a potem na drugiego. I dostrzegła jak bardzo są do siebie podobni. Mieli takie same kruczoczarne kręcone włosy, chociaż musiała przyznać, ze Nicholasa były bardziej skręcone i w słońcu ukazywały się w nich atramentowe refleksy. Mieli taki sam nos, nawet w delikatnych uśmiechach dostrzegła podobieństwo. Jednak tylko Nick miał słodkie dołeczki, a jego usta były bardziej malinowe i pełne.
Zawsze myślała, ze czarne włosy i niebieskie oczy to idealny przepis na stanie się tajemniczym, pociągającym młodzieńcem, ale chyba u Nicka te cechy bardziej się uwypuklały, mimo ż jego oczy były zielone.
- Chcesz zrobić zdjęcie? Zostanie na dłużej. – zapytali równocześnie, a potem wybuchnęli głośnym śmiechem. Sophie w odpowiedzi wyciągnęła telefon i naprawdę uwieczniła ich na fotografii.
- Ty tak na serio?
- No co? Skoro sami chcieliście to dlaczego miałabym przegapić taka okazje do podziwiania tak przystojnych chłopaków. Szkoda tylko, że jesteście w koszulkach.
- Czuję niezły orgazm w nocy – zanucił Micheal.
- Debil – powiedziała cała piątka i razem ruszyli do małego busiku stojącego przed budynkiem.
***
-
Jak to możliwe, że jesteś jego wujkiem skoro wyglądasz tak młodo?
-
Dzięki. Opłaciły się te godziny i tysiące funtów wydane na zabiegi plastyczne.- Podaj namiary może sobie tłuszcz usunę.
- Ach już przestańcie. Dominic jest starszy ode mnie tylko o trzy lata starszy.
- To dlaczego jest twoim wujkiem?
- Skomentuję to tak: oto konsekwencje posiadania przez moja babcię dziewięciorga rodzeństwa.
- Dużo.
- Nawet nie wiesz jak. Więc teraz mam wujków i ciocie, które są albo niewiele starsze ode mnie, a nawet młodsze.
- Jezu jak tu pięknie! – wykrzyknęła Sophie, gdy wyszli z pojazdu. Ich oczom ukazała się potężna góra o nazwie Cadair Idris*. Otaczały ją mniejsze wzniesienia. Były tu także jezioro Llyn Cau* otoczone zielenią, słońce dotykało ostrych jak brzytwy krawędzi Mynydd Pencoed*, a także urwisk wokół jeziora. Nick czuł się jakby był w innym świecie.
- Chłopcy! – usłyszał znajomy głos, odwrócił się i podbiegł do swojej cioci Anne, u której spędzał całe wakacje gdy był mały, a nawet teraz, gdy jego grafik był bardziej napięty zawsze znajdował czas, by odwiedzić stare kąty, poczuć, że znowu wszystko jest na swoim miejscu.
- Ciociu, co ci się stało? – zapytał, patrząc na kule, które dzierżyła w dłoniach, a także gips ciągnący się od stopy prawej nogi aż do uda.
- Twój koń zrobił się trochę humorzasty – odparła. – Za rzadko przyjeżdżasz, a on chciałby, żebyś to ty na nim jeździł i trochę się zbuntował, gdy wyprowadziłam go na klify.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? Teraz będziemy dla ciebie tylko ciężarem.
- Nie prawda. Bardzo się cieszę, że mój dom znowu nie będzie aż tak pusty.
- On nigdy nie jest pusty ciociu – powiedział ze śmiechem. To była szczera prawda. Zawsze, gdy przyjeżdżał w odwiedziny coś się działo. A to ktoś brał ślub, a ten miał urodziny… w każdym razie w domu zawsze było pełno ludzi. Nick zastanawiał się zawsze nad jedną sprawą. Jak w małym domku mieściło się czasami nawet i dziesięć osób i każdy miał dla siebie swój kąt. Oto tajemnica państwa Llewelyn.
- To kto będzie u nas mieszał? – zapytała.
- Ja, moja przyjaciółka Sophie i Dominic.
- Niestety mój drogi ja będę jak za starych dobrych czasów spał w górach pod gołym niebem – powiedział niebieskooki.
- Mae Dominic ucieka.
- Nie nazywaj mnie walijskim imieniem.
- W takim razie tylko ja i Sophie.
- A kim jest Sophie? – zapytała Anne, a Nick przypomniał sobie, że te dwie kobiety się jeszcze nie znały.
- Sophie to moja ciocia. Ciociu to jest Sophie.
- Ciociu to jest jego cariad** – wyszeptał Dominic.
- Dominic jesteś idiotą – powiedział Nick.
- Jakbym tego nie wiedział.
- Chyba to jest coś czym możesz się chwalić.
- Ciociu musimy już biec do pracy, ale spotkamy się wieczorem, prawda?
- Mam uciec z własnego domu? – zapytała z uśmiechem i pomachała im na pożegnanie.
Zerknęła na Dominica, którego czubek głowy ledwo było widać zza kamery. Zastanawiała się jak to jest, że jego głosu nie mogą uchwycić głośniki.
Spojrzała na najważniejsze osoby w tym nagraniu. Micheal pływał łódką po jeziorze, a Thomas po prostu się obijał i tylko wylegiwał naprzeciwko niego. Evan wspinał się na wysoką górę, a Nick… chłopak kroczył po wzniesieniach śpiewając refren. Wydawało się, że spija słowa z przyrody, kołysze się razem z wiatrem, uśmiecha wraz z promieniami słońca. Sophie wydawało się, że kiedy Miles pisał „Powerful” to musiał myśleć właśnie o tym miejscu, dlatego na płycie jego głos wydawał się niemal płaczliwy jakby błagał by zabrano go na łono tego właśnie krajobrazu, a teraz żył, oddychał pełną piersią, śnił, marzył, bujał w obłokach, był Bogiem, był… spełniony. Widać, że to było jego miejsce i czas.
Zawsze marzyła, by zobaczyć kręcenie teledysku od wewnątrz, jak to wszystko wygląda, przebiega. I teraz właśnie miała okazję spełnić tą zachciankę. Z dala od rodziców, którzy co chwile prowadziliby ją, by mogli zobaczyć to co ONI chcieli obejrzeć, z dala od Grace, która co chwilę zachwycała się urodą Micheala. Może i był uroczy z tymi swoimi blond włosami i piwnymi oczami, ale to nie był typ Unerwood. Ta zawsze preferowała ciemne, kręcone włosy.
Chociaż… jednak tęskniła za przyjaciółmi. Ci zawsze powiedzieliby coś zabawnego, coś całkowicie od czapy.
Rozejrzała się po okolicy. Aż zabierało dech w piersiach. Góry były tak potężne, groźne a zarazem przyjazne, jakby mówiły podejdź, ale nie za blisko. Były jak nieoswojone zwierzę, bo przecież nawet Mały Książę najpierw musiał oswoić lisa i różę zanim się z nimi zaprzyjaźnił prawda?
Jeziora błyszczały w świetle słonecznym, a cienie ptaków przemierzały doliny. Z każdej strony dało się wyczuć zapach polnych kwiatów, rześki wiaterek rozwiewał włosy. Wrzosy kołysały się delikatnie rozsiewając swoją woń po całej okolicy. Trawa była miękka pod palcami, delikatnie mokra, zachowawszy kropelki rosy.
Zapragnęła uchwycić tą chwilę, uwiecznić ją na kartce papieru. Wyciągnęła, więc zeszyt i długopis i rozglądając się co chwilę dookoła, tworzyła potok słów i przenośni…
Następnego dnia obudził się dopiero koło południa. Co z tego, że zamierzał wstać o dziewiątej Jego organizm w ogóle go nie słuchał. Widać, że przechodził okres buntu. Ach te nastoletnie organy. Ubrał się szybko, by po chwili porwać z kuchni jeszcze ciepłego naleśnika i ruszyć do stajni znajdującej się obok domu, jedząc ciasto powoli. Od razu po wejściu jego nozdrza zaatakował zapach siana połączony z tą wyjątkową wonią koni. Milesowi kojarzył się on z wolnością, bezmiarem, szczęściem. Usłyszał głośne rżenie dochodzące z jednego z boksów.
- Hej Hengroenie - powiedział Nick głaszcząc swoje zwierzę. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem – odezwał się wtulając twarz w grzywę. Koń zarżał w odpowiedzi i poruszył łbem. – Oj tak ty wszystko wiesz. Nie masz może ochoty na przejażdżkę? – zapytał, patrząc w oczy zwierzęciu. Ten w odpowiedzi zaczął przebierać kopytami, co mogło oznaczać, że już nie może się doczekać. Nicholas zaśmiał się. Już w dzieciństwie nauczył się siodłać i kiełznać konie, więc teraz jego myśli mogły biec wolno, gdy sprawdzał siodło, sięgał popręg i ustawiał strzemiona.
Dzisiejszy dzień mógł z całą pewnością zaliczyć do udanych. Nakręcili prawie cały teledysk. Dominic coś tylko przebąknął o powtórzeniu śpiewu Micheala, ponieważ Thomas za bardzo się wiercił i w kulminacyjnym momencie obaj chłopcy wpadli do ziemnej wody. Przynajmniej teraz oni mogli poczuć to co czuł on, gdy oblali go wodą z lodem, żeby w obudzić go w stylu Ice Bucket Challenge.
Wskoczył na grzbiet Hengroena, a ten zaczął kłusować przez łąki. Jednak po chwili Nickowi nie wystarczyła taka prędkość. Wbił pięty w boki konia, a ten w odpowiedzi w sekundę przeszedł do szybkiego galopu. Kiedy Nick dostał tego konia nazwał go tak jak miał na imię ogier króla Artura w jednej z jego ulubionych walijskich opowieści „Culhwch ac Olwen”. Miał nadzieję, że będzie on tak samo szybki i nie pomylił się. Zwierzę brnęło szybko do przodu, a ostry, ale przyjemny wiatr targał jego czarne loki i odrzucał je w tył.
Nick już dawno nie czuł się tak wolny. Wszystkie problemy, czy niepewności zostawiał daleko w tyle. Nie mogły go dogonić. Tutaj był tylko on, Hengroen i pęd, ta szybkość, ta wolność , to szczęście to… spełnienie. To za tym tęsknił, gdy był w trasie, to o tym marzył, gdy spoglądał na spękane słońcem pola Ameryki.
To było życie. Aaaaaaa. Nick miał ochotę krzyczeć z radości. To było niesamowite widzieć te wszystkie miejsca, w których spędzało się większość swojego dzieciństwa. Zobaczył jezioro, do którego skakał w wakacje, a kiedyś, gdy miał około 15 lat wbiegł do niego na początku listopada. To było wspaniałe uczucie, ten kontakt z zimną wodą, te krople płynące miedzy łopatkami, gdy wychodził ze zbiornika, te mokre ślady na panelach. Potem przez tydzień leżał z gorączką przeziębiony w łóżku, ale nie żałował. Patrząc na te błękitne wody, czuł nieodpartą chęć zanurzenia się w niej, odcięcia niepotrzebnych wrażeń dźwiękowych i wizualnych. Chociaż noga, chociaż dłoń…
Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia, to było takie uzależniające uczucie. Nareszcie nie czuł tej tęsknoty, tej dziury, która wypalała jego wnętrze i słabiutką duszę.
Po kilku godzinach jazdy poczuł, że jego konik zwalnia. W jednej chwili poczuł się taki samolubny, że nie pozwolił wypoczywać Hengroenowi w trakcie przejażdżki. Zawrócił go i pokłusował powrotem do domu.
Gdy odprowadził konia do boksu, postanowił przejść się po ogrodzie, który kiedyś zaprojektował. Dalej dziwił się, że był w stanie wymyśleć coś tak pięknego. Strumyczek pięknie komponował się z kwiatkami, krzaczkami i drzewami rosnącymi wzdłuż niego. Słońce przebijało się przez korony, tworząc dziwne, niemal egzotyczne wzory na ścieżce. Dróżka zrobiona z maleńkich kamyczków wiodła prosto do małej altanki przy której stała piękna biała huśtawka. Było tutaj jak w zaczarowanym świecie. Kiedy projekt został ukończony obiecał sobie, że właśnie przy tej altance oświadczy się swojej ukochanej. I dalej zdania nie zmienił.
Gdy podszedł bliżej, dostrzegł znajomą postać siedzącą na huśtawce i zażarcie piszącą coś w notatniku. Podszedł od tyłu do dziewczyny, popychając ją lekko, by jej nogi oderwały się od podłoża.
- Aaaa!! – krzyknęła Sophie, łapiąc gwałtownie łańcuch. – Nick co ty wyrabiasz?!
- Skąd wiesz, że to ja? – zapytał popychając ją mocniej.
- Tylko ty jesteś tak wielkim pacanem, by wpaść na coś takiego.
- Obrażasz mnie tak jak Katy Deamona. Mam zacząć nazywać się Kotek? A może wolisz Kittycat?
- Zaczyna mnie przerażać to, że czytasz te same ksiązki co ja.
- No weź przestać, nie wyglądam jak Deamon? – zaczęła lustrować go wzrokiem, a gdy dotarła do oczu, odparła:
- Rzeczywiście. Mógłbyś zaprzyjaźnić się z kosmitami.
- Bardzo śmieszne panno Underwood. Co tam masz? – zapytał dotykając kartki, którą teraz próbowała schować.
za błękitnym niebem,
po którym białych obłoków stada płyną,
a ptaków rodziny
do odległych krańców Ziemi lecą.
za słońcem wstającym
na wschodzie o poranku,
witając się ze światem
złotymi barwami brzasku.
za tymi zielonymi wzgórzami
gdzieniegdzie pokrytymi skałami,
surowymi w swym obliczu,
a łagodnymi w dotyku.
-
przeczytał na głos, wpatrując się w litery
- A co to będzie?
- Przypomniałam sobie, że w tych okolicach mieszkał Will, więc postanowiłam napisać za czym tęsknił, gdy przeniósł się do Londynu.
- I znowu mnie zachwycasz. Twoje prace są takie… takie… nawet nie wiem jak mam to nazwać. Wyjątkowe? Wyróżniające się z tłumu? O już wiem: cudownie cudowne. Wręcz doskonałe.
- Tak a niebo jest fioletowe i zrobione z jeży – odparła z sarkazmem i zaczęła kreślić coś na papierze.
- Nie Willuj mi tu.
- Nie Willuj? A co to niby jest za słowo?
- A moje. Jak założę własne państwo to będzie się go używać na początku dziennym.
- Na pewno nie przyjadę tam na wakacje.
- Głównym mottem będzie: nagość jest sexi.
- Dlatego tam nie zajrzę.
- Mam pomysł.
- No dawaj.
- Chodź za mną. – powiedział i złapał jej rękę, ciągnąc do góry.
- No nie, znowu niespodzianki. Czuję się niepewnie, bo nie jestem na swoim terenie.
- Spokojnie. Ufasz mi?
- No… ufam, choć czuję, że nie powinnam.
- Nie gadaj bzdur. Chodź.
Usłyszał śmiech i zobaczył, że Sophie pływa sobie powoli. Nie przejmując się, że zmoczy ubrania, poszedł w jej ślady i zaraz on także zanurzył się gwałtownie, by wypłynąć kilka metrów dalej. Podpłynął do niej cicho i położył dłonie na jej oczach.
- Zgadnij kto to?
- Douglas Booth?
- Ha ha ha. Próbuj dalej.
- O nie to ten upierdliwiec. Jak ci tam było? A już wiem Nick Puść Bo Zaraz Się Utopię.
- Prawie, prawie. – odpowiedział ze śmiechem i podpłynął tak, że znaleźli się twarzą w twarz. I gdy tak patrzył w te jej miodowe oczy zaczął zastanawiać się co ją tak wyróżniało od tłumu innych fanek. Jak to się stało, że to właśnie ona Sophia Underwood została jego przyjaciółką? Na pewno dziewczyna miała coś w sobie. Coś co przyciągało go do niej jak opiłki żelaza do magnesu. Chciał jej pomóc, a dodatkowo dziewczyna była pełna sprzeczności co go bardzo intrygowało. Większość dziewczyn łatwo było oczarować, zwłaszcza fanki, ale ją nie. I może gdzieś tam głęboko piszczała jak mała dziewczynka, gdy go widziała to nie dawała po sobie tego poznać. Była po prostu sobą. Zabawną, trochę skrytą, lubiącą się bawić Sophie, która miała ciężką przeszłość no i teraźniejszość, ale czuł, że to jeszcze nie wszystko, że coś musi się kryć, tam głęboko. Może to było źródło jej niskiej samooceny, kto to wiedział? Nikt oprócz niej samej, a Nick chciał by zaufała mu na tyle, by ujawniła mu choć uszczerbek tajemnicy.
Sophie ochlapała go wodą co pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości, a potem zaczęła wolno poruszać nogami, zaczynając pływać po jeziorze.
Słonce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając góry fioletowym blaskiem, a niebo przeradzało się z błękitnego w niemal czerwone.
Po długim zażywaniu kąpieli relaksacyjnych zobaczył, że Sophie zaczyna szczękać zębami. To otrzeźwiło go i pomógł jej wyjść z wody. Przyglądał się jej, gdy jej ciało powoli wynurzało się spomiędzy tafli. Jak ona mogła sądzić, że jest gruba? Miała wąską talię i krągłe biodra. Długie, szczupłe nogi dodawały jej seksapilu, a zgrabna szyja i długie opadające mokrą kaskadą na plecy włosy tworzyły razem coś nieśmiałego a zarazem zachwycającego. Sophie jaśniała w promieniach zachodzącego słońca. Jak mogła tego nie zauważać. Jak mogła nie widzieć tego, że jest piękna?
Podaj jej swoją bluzę, którą zdążył zrzucić przed zanurzeniem. Zarzucił ją jej na plecy i począł trzeć jej ramiona, by zrobiło się jej choć odrobinę cieplej.
Wracali do domu powoli, rozmawiając i wybuchając co chwila niepohamowanym śmiechem. Gdy weszli do budynku, usłyszeli dzwonek telefonu. Sophie pobiegła do kuchni, by odebrać.
Nick poszedł do łazienki, by przebrać się w suche ubrania, a gdy wrócił poszedł do salonu sprawdzić co udziewczyny. Nastolatka siedziała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się z przerażeniem w urządzenie. Nicka przeszył lodowaty dreszcz strachu.
- Co się stało? – zapytał, bojąc się odpowiedzi.
- Muszę wracać do Anglii – powiedziała z niesamowitym bólem w głosie.
*Krajobrazy
Walii leżące niedaleko Parku Narodowego Snowdonia. Tam jest przepięknie <3
**Z
walijskiego: miłość, ale w tym kontekście: kochanie, ukochana.
I jak tam wrażenia? :)
Kocham tego bloga. To jest takie prawdziwe. Nie mogę się doczekać nexta. :)
OdpowiedzUsuńA już myślałam że się pocałują w tym jeziorze....
OdpowiedzUsuńNie ma tak łatwo :P
Usuń