„Życie
jest zmianą. Jeśli przestaniesz się zmieniać, przestaniesz żyć.”
Rainer Haak
Sophie oderwała wzrok od hipnotyzujących oczu
Nicka i spojrzała za siebie. Za drzwiami stała kobieta mniej więcej w wieku jej
mamy lub o kilka lat starsza. Uśmiechała się do nich promiennie. Usłyszała jak
Nick bierze głęboki wdech.
-
To moja mama. Chodź. Jeśli teraz nie wyjdziemy to zacznie coś podejrzewać. Zanim zdążyła nacisnąć klamkę, chłopak stał już przed jej drzwiami i otworzył je jej, a następnie podał rękę, by łatwiej było jej wysiąść. Spojrzała na kobietę, która ciągle się uśmiechała i obserwowała każdy ich ruch z wesołymi ognikami w czarnych oczach. Dziewczyna dała sobie mentalnego kopniaka. Jak mogła nie zauważyć podobieństwa miedzy Nicholasem, a jego mamą? Jak mogła zapomnieć o ich wspólnych zdjęciach, które widziała?
Madeline Miles przeniosła wzrok ze swojego syna na jego towarzyszkę i uśmiechnęła się tajemniczo. Coś planowała… Coś… jakiś pomysł świtał jej w głowie.
Kobieta miała krótkie, czarne, proste włosy i delikatnie trójkątną twarz. Jej pełne, jasne usta były rozciągnięte w uśmiechu.
- Cześć mamo – powiedział Nick, przerywając, już trochę przytłaczającą, ciszę.
- Synku jak ja cię dawno nie widziałam – odpowiedziała, biorąc w ramiona o wiele od niej wyższego chłopaka. Odwzajemnił uścisk. Sophie rozczuliła się na ten widok.
- Mamo przecież byłem u was tydzień temu.
- A nie wiesz, że rodziców powinno się odwiedzać codziennie? – zapytała z naganą w głosie, chociaż ciągle się uśmiechała, a w oczach nie było nagany. - Przedstawisz mi twoją koleżankę?
- Tak, oczywiście. Sophie to jest moja mama, Madeline Miles. Mamo to moja przyjaciółka Sophia Underwood.
-Przyjaciółka?
– zapytała zdziwiona pani Miles. – Tylko przyjaciółka?
-
Tak. – odpowiedział. Wyraz zdziwienia na twarzy kobiety był tak głęboki, że
Sophie o mały włos, a wybuchnęłaby głośnym śmiechem.
-
Dobry wieczór. Bardzo miło mi panią poznać. – powiedziała, wyciągając rękę.
-
Dobry wieczór słoneczko – i zamiast potrząsnąć jej dłonią, przytuliła ją do
siebie. Było to trochę niewygodne, bo dziewczyna była od niej wyższa o dobre
dziesięć centymetrów.
-
Mamo, bo ją udusisz – Nick zaśmiał się.
-
Co ja poradzę? Przecież jest śliczna. A już myślałam, że to twoja dziewczyna.
Byłaby pierwszą, którą bym polubiła.
-
Ale jestem tylko jego przyjaciółką.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała by to się wkrótce zmieniło – powiedziała
poważnym tonem, patrząc jej prosto w oczy.
-
Chodźmy może do środka – zaproponował Nicholas. Sophie posłała mu uśmiech
podziękowania.
Zaczęli iść wąskim chodnikiem zrobionym z
malutkich kamyczków. Wzdłuż niego rosły kwiaty, chociaż już nie kwitły Sophie
nie mogła sobie wyobrazić jak to wygląda na wiosnę.
Weszli po krótkich schodach. Nick złapał ją
mocno za rękę, dodając sił i spojrzał na nią.
-
Gotowa? – zapytał bezgłośnie. Pokiwała w odpowiedzi. Nacisnął klamkę i weszli
do środka.
***
Pierwszym co Sophie usłyszała był gwar
rozmów. Kakofonię wymieszanych głosów męskich i damskich. Następnie jej oczy,
przyzwyczajone do zapadającego zmierzchu, zalało jasne światło buchające z
żyrandoli. Dopiero po chwili, gdy jej narządy słuchu i wzroku przyzwyczaiły się
do nowych warunków, potrafiła rozejrzeć się dookoła. Krótki korytarz ozdobiony
był zdjęciami. Przy przeciwległej ścianie stała szafka z ciemnego drewna na
buty. Sophie zaczęła ściągać swoje białe balerinki, ale poczuła, ze ktoś
kładzie jej dłoń na ramieniu.
-
Nie ściągaj butów – powiedziała pani Miles.
-
Nie, ściągnę. Będę się bardzo źle czuć, brudząc pani dom.
-
No dobrze. Ale nie chce by marzły ci stopy, więc chociaż załóż papcie – podała
jej zielone ocieplane klapki. Jak już dawno nie chodziła w tego rodzaju butach
domowych. Wsunęła w nie stopy i poczuła ciepło rozchodzące się od jej palców po
pięty.
-
Ki, Ki! – usłyszała damski głos za plecami. Odwróciła głowę i zobaczyła
szczupłą dziewczynę, biegnącą w ich stronę, która po chwili rzuciła się w ramiona
Nicka. Chłopak przygarnął ją mocno do siebie i wsunął głowę między jej włosy.
-
Wszystkiego najlepszego siostrzyczko – powiedział, tarmosząc jej włosy.
-
Hej! – obruszyła się dziewczyna, uciekając przed jego ręką. – Mamo, skończyło
się wino, nie wiesz gdzie jest drugie?
-
Już? Jak tak dalej pójdzie to o północy twój tata będzie musiał biec po kolejną
porcję alkoholu. Zajmę się tym – powiedziała kobieta i ruszyła w głąb domu.
-
Ty musisz być Sophie. Ja jestem Natalie, siostra tego przygłupa. Ale to, że
jest idiotą to chyba już zauważyłaś?
-
Po pierwszym zdaniu, które wypowiedział – odparła ze śmiechem.
-
Hej! Ja tu jestem! Nie obrażajcie mnie w mojej obecności. A co jak się załamię
i spróbuję popełnić samobójstwo?
-
Więcej pokojów gościnnych – odpowiedziała spokojnie Natalie.
-
Wiesz, co? Idę się pociąć mydłem w płynie – powiedział i zaczął się oddalać.
-
Tylko nie zalej łazienki! – krzyknęła za nim siostra z uśmiechem. – Mój brat
wiele mi o tobie opowiadał – powiedziała, gdy zniknął im z oczu.
-
Serio?
-
Tak. I musze przyznać, że jesteś naprawdę piękna.
Underwood spojrzała na nią z powątpiewaniem.
Jeśli ktoś w tym korytarzyku był piękny to na pewno nie ona. Uroda Natalie aż
zapierała dech w piersiach. Mocno falowane, ale za mało by nazwać je kręconymi,
czarne jak noc włosy spływały ciężką, gęstą kaskadą na jej plecy. Wielkie,
brązowe oczy okolone długimi rzęsami wpatrywały się w nią. Mały, słodki nosek
marszczył się, jakby Natalie nad czymś się zastanawiała. Ubrana była w kremową
sukienkę ze złotymi paskami. „Ta to ma dobrze” – pomyślała Sophie. „Ma płaski
brzuch, idealne piersi, długie nogi i mogła nosić każdy krój sukienek.”
Dziewczyna pomyślała z rozpaczą o jej
cieniutkich włosach, które jeszcze rok wcześniej były czymś co kochała.
Niestety zaczęły wypadać i wszystko diabli wzięli. Teraz związywała je na
wszelkie sposoby by tylko na nie nie patrzeć. Potem zobaczyła swoje nijakie,
małe oczy, które nabierały koloru tylko wtedy gdy płakała. Nos Sophie był jak
bulwa ziemniaka, a jej ciało… Nosiła tylko rozkloszowane sukienki i spódniczki,
próbując zamaskować swoje szerokie biodra i tyłek, który był jak trzydrzwiowa
szafa. I tak nic to nie dawało. A jej odstający brzuch… To było straszne.
Podobał się Sophie tylko wtedy, gdy leżała a kości biodrowe i żebra zaczynały wystawać.
O nogach wolała nie myśleć. Były jak dwa, bezkształtne głazy, dlatego chociaż
zakrywała uda nosząc sukienki, które kończyły się na ¾ ich długości. Czyli taką
jaką miała na sobie tego wieczora… Czy dziewczynę taką jak ona dało się nazwać
piękną albo chociażby ładną? Sophie uważała, że szanse były równe zeru. Nie uwierzyła
Natalie.
-
Wszystkiego najlepszego – powiedziała walcząc ze łzami, które napłynęły, gdy
pomyślała jak bardzo jest ohydna.
-
Dziękuję.
Nagle w całym domu rozległ się głośny odgłos
pękającego szkła.
-
Muszę biec do kuchni pomóc mamie. Salon prosto a na końcu na prawo.
Sophie tylko pokiwała głową i westchnęła
głośno. Dlaczego była tak nieładna? Dlaczego nic się w niej samej nie podobało?
Westchnęła po raz drugi i ruszyła w kierunku, z którego wydobywało się
najwięcej hałasu.
Nie myliła się. Najwięcej ludzi znajdowało
się w salonie. Chociaż z drugiej strony, gdzie mieliby być? W łazience?
Przeżyła miłe zaskoczenie, gdy weszła do
salonu. Po pierwsze: był połączony z kuchnią. Po drugie posiadał drzwi, które,
jak podejrzewała, prowadziły na taras. Podłogi obłożone były jasnymi,
drewnianymi panelami, a ściany zostały pomalowane na biało. Na środku pokoju
stała wielka, kremowa kanapa, naprzeciwko której stała Sophie. Przed meblem
stał mały, ciemny stolik. Sofa ozdobiona była poduszkami o odcień jaśniejszymi
od stolika. Przed nim leżały dwie, małe pufy. Na ścianie wisiały zdjęcia
oprawione w prawie białe ramki. Na suficie wisiały czarne żyrandole. Ciężkie,
jasne zasłony, które, jak podejrzewała Sophie normalnie w nocy były zaciągnięte,
dzisiaj odsłaniały tajemniczą dróżkę prowadzącą miedzy krzewami i niskimi
drzewami. Pod meblami leżał dywan koloru kawy. Na stoliku stało pełno
kieliszków do wina i drinków, gdzież z boku stały puste i na wpół opróżnione
butelki po alkoholu.
Pokój wydawał się bardzo przytulny, a ciepłe
światło nakładało na meble dodatkowe warstwy kremu co sprawiało, że jeszcze
bardziej chciało się w tym miejscu zostać.
Z zadumy wyrwał ją głośny śmiech. To może być
dziwne, ale tak zapatrzyła się na pokój, że jej mózg w pierwszej chwili nie
zarejestrował, że salon jest pełen ludzi. Na dwóch pufach siedziała dwójka
dzieci: chłopczyk i dziewczynka. Oboje mieli proste, brązowe włosy. Jej oczy
były brązowe, a jego niebieskie. Już z daleka można było zobaczyć, że to
rodzeństwo. Na kanapie siedziało albo stało obok niej siedmioro dorosłych.
-
Już wiem dlaczego jest tak mało wina – szepnął jej znajomy głos do ucha. Ciepłe
powietrze ogrzało jej skórę i pojawiła się na niej gęsia skórka. W jednej
chwili nogi Sophie zmiękły. Obróciła się powoli i stanęła oko w oko z Nickiem.
Znajdował się zdecydowanie za blisko niej. Jego gorący oddech owiewał jej
włosy.
-
Dlaczego? – zapytała słabym głosem.
-
Ponieważ wujek Matthew dobrał się do różowego wina.
-
Acha. Sprawa wyjaśniona.
-
Detektyw Miles może opuścić to ponure miasteczko.
-
Co ty próbujesz zamienić się w Herkulesa Poirota?
-
Dlaczego ty zawsze wiesz o jakim bohaterze książkowym w danej chwili myślę?
-
Taki już mój talent – odparła, czując, że na jej twarzy pojawia się uśmiech.
-
A wiesz o kim teraz myślę? – zapytał, zbliżając się do niej jeszcze bliżej.
-
Nieee.
-
O tobie – wyszeptał do jej ucha. Jego wargi musnęły jej ucho, a ona w
odpowiedzi gwałtownie wciągnęła powietrze. Odwróciła sie powoli, czując jak z
każdą nanosekundą jej policzki robią sie coraz bardziej czerwone. A nagrodę za
zrobienie z siebie największej idiotki świata dostaje... Sophie Underwood!
Kiedy juz znalazła sie naprzeciwko niego zorientowała sie, ze chłopak bardzo
naruszył jej przestrzeń osobistą. Ich klatki piersiowe stykały sie z każdym
wdechem. Spojrzała w górę i ujrzała parę butelkowo zielonych oczu wpatrujących
się w jej twarz. Przymknęła oczy, czując jego oddech owiewający jej rzęsy. Zapomniała,
że znajduje sie w pokoju pełnym nieznajomych, jej mozg nie przyjmował do
wiadomości, że pewnie wszyscy sie na nich patrzą.
-
Czyżby mój kochany wnuczuś w końcu znalazł sobie dziewczynę? – tą magiczną
chwilę przerwał kobiecy glos. Sophie otworzyła oczy i zobaczyła, ze obok nich
stoi niska starsza pani. Miała siwe włosy z prześwitującymi pomiędzy nimi blond
pasmami i oczy identycznego koloru jak te u Nicka i jego siostry. Czyli to była
jego babcia.
-
Nie babuniu. To tylko moja przyjaciółka. Babciu poznaj Sophie Underwood. Sophie
poznaj moją babcię.
-
Dzień dobry słoneczko.
-Dzień
dobry, proszę pani.
-
Mów mi Adrienne.
-
Dobrze - odpowiedziała Sophie z uśmiechem, mimo że wiedziała, iż nie będzie
potrafiła tak jej nazywać. Miała w sobie cos takiego, że jeżeli osoba, z którą
rozmawiała miała ponad dwadzieścia lat to automatycznie mówiła do niej per pan,
pani, niezależnie od tego ile razy taka osoba prosiła ją, by zwracała sie do
niej po imieniu.
-
Nicholasie dlaczego nie przedstawisz jej reszcie rodziny? - zapytała starsza
kobieta z uśmiechem.
-
Przepraszam cię, Sophie. Musisz czuć sie niezręcznie.
Wziął
ją za rękę i stanął tuż przed stolikiem.
-
Chciałbym wam przedstawić Sophie Underwood.
-
Nickie ma dziewczynę? - zapytała mała dziewczynka, którą zauważyła już
wcześniej, ale teraz siedziała na kolanach kobiety o brązowych włosach, czyli
zapewne swojej mamy.
-
Nie Gabi. To tylko moja przyjaciółka.
-
Poczekamy zobaczymy - mruknął chłopak, na oko szesnastoletni, który miał włosy
koloru ciemnego blondu.
-
To może po prostu przedstawię ci moja ciekawą rodzinkę? – w odpowiedzi tylko
pokiwała głową.
-
Babcie już poznałaś, to mój dziadek Benjamin. Obok niego siedzi moja ciocia
Cynthia i wujek David. Ta słodka dziewczynka, która siedzi na jego kolanach to
Alice, a ten mruk, który już zdążył wydać z siebie głos to Alexander, czyli jej
brat. Ciągle nie rozumiem jak rodzeństwo może się tak diametralnie od siebie
różnić - ostatnie zdanie wyszeptał wprost do jej ucha. - Koło cioci siedzi jej
starszy brata, a dla mnie mój tata, czyli Charles. Gabrielle siedzi na kolanach
swojej mamy Eve, a obok nich siedzi jej starszy brat Julian, a dalej ich tata
Matthew, który równocześnie jest młodszym bratem mojej mamy.
Sophie uważnie przyglądała sie członkom
rodziny Nicka. Jego tata i ciocia odziedziczyli zielone oczy po babci a
włosy... chyba po obojgu. Alexander miał mieszankę włosów mamy i taty, a Alice
odziedziczyła rude włosy po tacie. „Będzie rozchwytywana w liceum” – pomyślała
z delikatnym uśmiechem, błąkającym się na ustach.. Niestety ani Gabi, ani
Julian nie odziedziczyli czarnych włosów Matthew a brązowe Eve. Żeby dostrzec
kolory oczu musiałaby siedzieć koło nich i wpatrywać sie w każdego z osobna, a
to byłoby dziwne. Ciekawe czy zapamięta imiona wszystkich? Na pewno nie od
razu, ale miała nadzieję, że raczej nastąpi to prędzej niż później..
-
Uwaga, tort idzie! - oznajmiła pani Miles, niosąc ogromny, trójwarstwowy tort,
na którym ustawione było szesnaście świeczek. Za nią do salonu wbiegła
rozradowana Natalie, potrząsając tym samym białym szampanem. „Tylko, żeby potem
nie było BUM!” Wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wstali, a
solenizantka usiadła na jedynym krześle w pokoju. Jej tata oraz pan Matthew
wstali złapali za brzegi krzesła i unieśli je wysoko do góry. Pisnęła
zaskoczona a w tym momencie wszyscy zaczęli śpiewać. Z każdą kolejną linijką
tekstu siedzenie unosiło się i opadało a dziewczyna razem z nim. Głośno sie
śmiała, a na jej twarzy gościł wielki uśmiech.
-
Nie podrzucaliście mnie odkąd miałam jedenaście lat – powiedziała zaskoczona,
gdy już znalazła się na ziemi..
-
Ale szesnaste urodziny to wyjątkowy dzień, kochanie - powiedział jej tata i
przytulił do siebie.
-
Dawać mi już ten tort bo jestem głodna - powiedziała a wszyscy wybuchnęli
śmiechem.
***
Sophie przyglądała sie Nickowi, który tańczył
z sześcioletnią Gabriellą. Jejku jaki to był uroczy widok. Dziewczynka sięgała
mu ledwo do pasa, ale chłopak nie wydał z siebie ani jednego jęku protestu. W
końcu wziął ją na ręce i usadowił sobie na biodrze. Owinęła mu nogi dookoła
pasa i objęła jego szyję rękoma. Nick zaczął poruszać nogami w rytm muzyki.
Wyglądało to trochę na walc, tyle że tańczony w miejscu, albo na bardzo małym
okręgu.
Jego przyjaciółka opierała sie o ścianę
oddzielającą salon od kuchni i przyglądała się im z uśmiechem. W ręce trzymała
kieliszek do połowy wypełniony szampanem. Nie lubiła alkoholu w każdej postaci,
nawet tak niewinnej. Chciała poprosić o taki dla dzieci, który do mniejszych
kieliszków dostali: Alexander, Alice, Julian i Gabrielle. Wszyscy za wyjątkiem
niej, Nicholasa i Natalie, mimo że z ich trójki tylko Nick miał skończone
osiemnaście lat. Nie umiała jednak odmówić temu uśmiechowi pani Miles, a
zwłaszcza tym jej dołeczkom w policzkach, takim samym jakie posiadał jej
kompan.
-
Jak się bawisz? - zapytał Alex. Spojrzała mu w oczy i dostrzegła, ze mają
odcień ciemnej, płynnej czekolady.
-
Dobrze - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem.
-
Poproś go.
-
Kogo, o co?
-
Mojego kuzyna, by z tobą zatańczył.
-
Dlaczego miałabym to zrobić?
-
Ponieważ chcesz z nim zatańczyć.
-
Nieprawda!
-
Prawda. Obserwowałem cię przez ostatnie kilka minut i wiem co mówię. Nie
odrywałaś od niego wzroku.
-
Ale to tylko dlatego, ze tak słodko wygląda z Gabi na rękach.
-
Ach dziewczyny i ta ich słabość do chłopaków z dziećmi.
-
A co ty o tym wiesz, hm? A tak w ogóle to ile ty masz lat?
-
Piętnaście .A co? Lubisz młodszych? - zapytał subiektywnie poruszając brwiami.
-
Właśnie dostrzegam podobieństwo miedzy tobą a Nickiem – mruknęła.
-
Jak ty nie masz zamiaru poprosić Nicka do tańca...
-
To co? Rozkażesz mu mnie zaprosić?
-
Nie. Po prostu sprawię, by sam cie porwał w ramiona - uśmiechnął się tajemniczo
i wyciągnął do niej rękę. - Mogę prosić?
Przez chwilę patrzyła na nią nieufnie. Potem
zerknęła na Nicka a następnie w te wielkie czekoladowe oczy i w jednej chwili
podjęła decyzję.
-
Oczywiście - uśmiechnął się, złapał jej dłoń i poprowadził. Ustawił się tak, że
stali naprzeciwko Nicholasa i jego malej kuzynki. Cwany. Ułożyła swoją dłoń na
jego ramieniu, a on umościł swoją na jej talii. Poprowadził ją, idealnie
zgrywając sie ze słodkimi tonami "Photograph" Eda Sheerana.
-
Wow - to jedyne co była w stanie wykrztusić.
-
O co chodzi?
-
Umiesz bardzo dobrze tańczyć.
-
To takie dziwne?
-
Nie, oczywiście, że nie tylko, ze nie jesteś pierwszą osobą z tej rodziny która
ma taki dar.
-
Nicholas?
-
Ta...
-
To chyba dziedziczne. Jego tata i moja mama w młodości chodzili na zajęcia
taneczne. Podobno byli najlepsi w całej szkole - dodał z delikatnym uśmiechem.
- Chyba odziedziczyliśmy to po nich. - obkręcił ją dookoła własnej osi,
równocześnie samemu obchodząc koło.
-
Spójrz na mnie - szepnął, gdy już byli na wcześniejszej pozycji.
-
Przecież patrzę cały czas na ciebie - westchnął.
-
Chodzi mi o to, żebyś popatrzyła za mnie.
Zrobiła tak jak powiedział i... zabrakło jej
tlenu w płucach. Nicholas patrzył prosto na nią, równocześnie tańcząc z Alice.
Nawet nie zauważyła w którym momencie zmienił partnerki. On jednak nie zwracał
uwagi na swoją trzynastoletnią kuzynkę. Jego wielkie, hipnotyzująco zielone
oczy wpatrywały sie w Sophie z nieznaną jej wcześniej gwałtownością. Zauważył
jej wzrok i przez chwilę wpatrywali sie w siebie w milczeniu, równocześnie
tańcząc z innymi osobami. Cały świat zaczął znikać, kontury się rozmazały. Cały
jej świat to był Nick, a jego jądrem jego oczy. Płonące oczy. Wydawało się, że
prześwieca przez nie żar, pewnego rodzaju wewnętrzny płomień, który rozpalał do
białości wszystko wokół.
-
Taaaa Moj kuzyn jest ci całkowicie obojętny - zaśmiał się Alex.
-
No bo jest.
-
Acha. Prędzej uwierzę w jednorożce i garnce złota na końcu tęczy.
-
To szykuj sie na poznanie konia z rogiem na czole, bo ja wiem co czuję.
-
No pewnie, tylko że wiesz, Nick tutaj idzie.
Spojrzała
w prawo i w górę i dostrzegła tuż przed sobą tą piękną twarz, okoloną masą
roztrzepanych w każdą stronę czarnych loków.
-
Odbijany? - zapytał. Alex uśmiechnął się triumfująco.
-
Mówiłem - szepnął do jej ucha, a następnie ściągnął jej dłoń ze swojego
ramienia i podał ją jego kuzynowi. Kiedy jej ręce znalazły się na właściwym
miejscu, Nick uśmiechnął sie delikatnie. Już mieli zacząć tańczyć, ale...
muzyka przestala grac.
-
Czas rozpakować prezenty – oznajmiła pani Miles.
***
-
Chodź coś ci pokażę – szepnął Nick do ucha Sophie, gdy ostatni pisk zachwytu
jego siostry minął.
-
A co? – zapytała wyraźnie zaciekawiona.
-
Czy ty naprawdę nie znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że i tak ci nie powiem?
-
Znam, ale miałam nadzieję, że tym razem zrobisz wyjątek.
-
Nie ma tak łatwo, mała – odpowiedział z uśmiechem, gdy wychodzili wyjściem
prowadzącym z salonu na tyły domu.
-
Nie jestem mała – oznajmiła twardo, gdy szli, krętą, kamienistą dróżką.
-
Dla mnie jesteś – powiedział z uśmiechem, który jeszcze się powiększył, gdy
usłyszała jak prycha pod nosem. - Takie zachowanie nie przystoi damie.
-
A czy dżentelmenowi przystaje zachowywanie się jak palant w obecności wyżej
wymienionej damy?
-
Skarbie, czy ty się łudzisz, że na świecie jeszcze jacyś pozostali?
-
A ty myślisz, że damy to nie gatunek wymarły?
-
Może, może kochanie.
-
Skarbie, kochanie… Jakie jeszcze pieszczotliwe słówka masz w swoim jakże
bogatym słowniku?
-
Dowiesz się w swoim czasie.
-
Imbecyl – walnęła go w ramię.
-
Au! – złapał się za ramię i udał, że zabolało go jej uderzenie.
-
Huśtawki! – krzyknęła i pobiegła w stronę drewnianych, pomalowanych na biało
huśtawek. Podszedł powoli, patrząc jak dziewczyna z wielkim uśmiechem siada na
jednej z nich, odbija się nogami i leci w górę. Piszczała jak małe dziecko,
jakby to było wszystko dla niej nowe. A może ona potrafiła cieszyć się z takich
błahostek?
Siadł
na drugiej i także zaczął się bujać.
Przez kilka minut, żadne z nich nic nie
mówiło. Nicholas czuł się tak jakby cofnął się w czasie o kilka lat. Znowu był
małym chłopcem, o długich rękach i zmierzwioną czupryną oraz wysokim głosem. W
oddali dostrzegł długi warkocz swojej siostry. Miał wielką ochotę zeskoczyć z
siedzenia i rzucić się za nią w pogoń. Serce wyło w jego piersi, wiatr huczał w
uszach, a on był coraz wyżej i wyżej. Czuł się wolny, nawet nie wiedział, że
wcześniej był spętany. Poczuł jak niewidzialne łańcuchy, które trzymały go przy
ziemi nagle opadły i sprawiły, że poczuł się lekki i trochę pusty jakby razem z
ich ciężarem stracił cząstkę własnego „ja”.
-
Nick? Nick, mogę cię o coś zapytać? – z marzeń o dzieciństwie i beztrosce
wyrwał go lekko zaniepokojony głos jego przyjaciółki. Wbił nogi w ziemię, a
huśtawka gwałtownie stanęła w miejscu.
-
Tak, oczywiście.
-
Czy myślisz, że Natalie spodobał się prezent od ciebie?
-
Od nas – poprawił ją. – Myślę, że tak. Nie widziałaś jej miny, gdy oglądała
naszyjnik?
-
Widziałam, ale nie byłam pewna, czy była szczerze zadowolona.
-
Myślałaś, że udawała? Tini nie umie aż tak dobrze grać. Znam ją i wiem, że jej
się spodobał.
Zauważył,
że jej ramiona opadają. „Naprawdę uważała, że moja siostrzyczka tylko udawała
radość” – zorientował się wielce zdziwiony.
-
Wiesz, że to wcale nie jest miejsce, do którego chciałem cię zabrać?
-
Naprawdę?
-
Tak, wstawaj idziemy.
***
Po
kilku minutach spaceru, dotarli do małej altanki. Prowadził do niej kilka
kamiennych dróżek.
-
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu – wyszeptała Sophie. W jej głosie słychać
było niedowierzanie. Nick wiedział jak czuje się dziewczyna. Gdy rok temu
skończył się remont domu i ogrodu, sam nie mógł uwierzyć w to co widzi.
-
Kto to wszystko zaprojektował? – zapytała, wykręcając głowę w każdą stronę,
tylko po to, by zobaczyć jeszcze więcej. Nick poczuł się zażenowany.
-
Ja – wyszeptał z niemal przepraszającym tonem.
-
Ty?! Serio?
-
A co nie wierzysz? Uważasz, że chłopak, a w dodatku nastolatek, nie mógłby
zaprojektować czegoś takiego?
-
Nie, no oczywiście, że nie. Po prostu się zdziwiłam.
Weszli do altany. Rozciągał się z niej
piękny widok na drzewa i krzewy, a także rozsiane pomiędzy nimi kwiaty.
Pomiędzy konarami dało się dostrzec światła wydobywające się z domu. Nick
wyciągnął telefon i włączył pewną piosenkę. W niczym niezmąconej ciszy rozległy
się pierwsze dźwięki utworu „War is love”.
-
Mogę prosić? – zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń. Ujęła ją z delikatnym
uśmiechem i razem stanęli na środku. Zaczęli poruszać się w rytm muzyki.
-
Dlaczego mnie tutaj zabrałeś?
-
Ponieważ chciałem pokazać ci to miejsce, no i z tobą zatańczyć.
-
A nie mogłeś tego zrobić w waszym domu?
-
Mogłem, ale czułem, że ktoś zaraz miał nam przeszkodzić.
-
Słodko wyglądałeś, tańcząc z Gabi i Alice.
-
Dzięki. A ty dziwnie, tańcząc z Alexem.
-
Ja ci tu komplementy prawię, a ty mi takie teksty rzucasz? Wstydziłbyś się. A
tak w ogóle to dlaczego tak dziwnie na mnie patrzyłeś, gdy spędzałam czas z
twoim kuzynem?
-
Nie będziesz się śmiać?
-
A powinnam?
-
Dla mnie nie.
-
No dobrze, nie będę.
-
- Byłem zazdrosny – wyszeptał.
-
Byłeś co?
-
Zazdrosny! – krzyknął. Sophie wybuchła niepohamowanym śmiechem.
-
Obiecałaś – jęknął.
-
Przepraszam, ale… Ty tak na serio?
-
A co mam udawać?
-
Nie no, raczej nie, ale dlaczego byłeś zazdrosny?
-
Wyglądasz dzisiaj tak cudownie, a rozśmieszał cię mój własny kuzyn. Miałem
dziwne wrażenie, że to powinienem być ja.
-
Wcale nie wyglądam cudownie. Jestem brzydka – złapał jej podbródek i tym samym
zmusił ją, by spojrzała mu w oczy. Zieleń zniknęła, zastąpiona przez brąz,
źrenice się rozszerzyły tęczówki jeszcze bardziej ściemniały.
-
Dla mnie wyglądasz pięknie przez cały czas – wyszeptał, muskając jej ucho
swoimi ustami. Poczuł jak jej ciało przechodzi dreszcz. Sam też zadrżał i
przysunął się bliżej jej ciała. Nagle poczuł, że atmosfera się zmieniła. W
powietrzu czuć było elektryczność i tajemnicze napięcie, tak jakby miedzy ich
ciałami przeskakiwały iskry. Coś było nie w porządku.
Z rozmyślań wyrwał pogłośny głos zegara
stojącego przy jednej z kolumn podtrzymujących altanę.
-
Już północ? – zapytała Sophie. – Musze jechać do domu.
-
Spokojnie Kopciuszku. Gdzie ci się tak śpieszy?
-
Po prostu mama kazał mi wrócić przed drugą.
-
No to chodź.
Zaprowadził ją do domu. Wszyscy dalej siedzieli
w salonie, chociaż widać było, że w ich żyłach krąży o wiele więcej alkoholu
niż kiedy wychodzili.
-
Mamo jadę zawieść Sophie, a potem wrócę.
-
Sophie, a nie możesz zostać na noc?
-
Niestety nie, pani Miles. Naprawdę miło mi było państwa poznać.
-
Sophie! Mam nadzieję, że gdzieś się razem wybierzemy – powiedziała Natalie.
-
Na pewno – zapewniła ją Underwood. Wszyscy pomachali jej na pożegnanie.
Skierowali się do korytarza, by założyć własne buty. Ruszyli do czarnego samochodu
stającego na długim podjeździe. Weszli do wygodnego wnętrza pojazdu i ruszyli w
godzinną podróż do domu Sophie.
***
-
Zatrzymaj się – poprosiła Sophie.
-
Dlaczego tutaj? Do twojego domu zostało tylko pół kilometra drogi.
-
Wiem, ale naszła mnie ochota, by przejść ten ostatni fragment.
-
No dobrze – westchnął, zjechał na pobocze i wyłączył silnik. Sophie wyskoczyła
z samochodu i zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka na polach z koszykiem
pełnym polnych kwiatów w ręce. Popatrzył na nią z uśmiechem i ruszył za
przyjaciółką.
Gdy skręcili za róg, a samochód zniknął im
z oczu, zaczęło padać. Niebo płakało gorzkimi łzami. Na ulicę spadało istne
tsunami wody. W jednej chwili całkowicie przemokli.
-
Sophie może wrócimy do samochodu? – zapytał, bojąc się by w cienkiej kurtce i
sukience na ramiączka się nie rozchorowała. Starał się ukryć przed samym sobą
fakt, że jej sukienka, normalnie rozkloszowana od talii aż do końca materiału,
teraz przylega płasko do jej ciała podkreślając każdą krągłość jej ciała oraz
to jak w jednej chwili zrobiło mu się sucho w ustach.
-
Nie, tutaj mi się podoba – odparła i zaczęła biec, nie zważając na to, że
całkowicie przemokła. Czuła się wolna, jakby potrafiła latać. Nicholas odpędził
od siebie wszelkie wątpliwości i ruszył za nią w pogoń.
Kiedy byli już koło siebie, dziewczyna
zerknęła na niego kątem oka. Spodnie, podobnie jak koszula i marynarka,
przykleiły mu się do skóry, uwidaczniając tym samym jego umięśnione ramiona i
plecy oraz kształtne nogi. Przełknęła głośno ślinę i spróbowała uciszyć
natarczywy głos w głowie, który prosił ją, by przestała biec i wtuliła się w
jego rozgrzane ciało.
Zaczęli podskakiwać i krzyczeć z radości.
Czuli się tak jakby cały świat stał przed nimi otworem. Jakby życie było tak
proste jak ta droga, którą właśnie podążali. Szalejący wiatr i deszcz
zamazywali im drogę i tłumili dźwięki, ale czuli się aż pijani ze szczęścia.
Niestety tak szybko jak wyszli z samochodu
tak szybko dotarli pod podwórko należące do państwa Underwood. W oknie salonu
świeciło się światło.
-
Chyba musze już iść – powiedziała cicho.
-
Ja chyba też.
-
Dziękuję.
-
Za co?
-
Za to, że zabrałeś mnie na urodziny twojej siostry.
-
Nie ma sprawy.
-
Mogę ci zadać pytanie?
-
Przecież wiesz, że i tak je zadasz niezależnie od tego czy się zgodzę, czy nie.
-
Dlaczego akurat mnie zaprosiłeś na to przyjęcie?
-
Sam nie wiem. Po prostu wydawałaś mi się idealną osobą, a nie chciałem tam iść
sam.
-
Ach – odparła lekko zawiedziona, chociaż sama nie wiedziała dlaczego się tak
czuje.
-
Dobranoc – powiedział, a następnie pochylił się i, z lekkim wahaniem, musnął
jej policzek swoimi ustami. Wiedziała, że jeśli nic nie zrobi to będzie patrzeć
na niego jak idiotka, więc ona także pocałowała jego policzek. Ruszyła do domu.
Gdy stanęła na progu odwróciła się i pomachała mu na pożegnanie.
Kiedy weszła do domu, oparła się o drzwi i
osunęła się na ziemię. Z jej ust wydostało się tylko jedno słowo, cichsze niż
szept:
-
Wow – wyszeptała, dotykając swój, rozpalony dotykiem warg Nicholasa, policzek.
***
Kiedy Nick dotarł do samochodu, stwierdził,
że pada coraz mniej. Czyli to nie była jedna z tych brytyjskich ulew, które
mogły trwać nieprzerwanie przez kilka godzin.
Otworzył pojazd kluczykiem, a następnie
wszedł do środka. Czuł, że jego ciało przechodzą igiełki zimna. Mimo wszystko
tylko jedno miejsce ciągle było prawie, że gorące. Policzek, który ucałowała
Sophie. Ciągle nie wierzył, że ją pocałował. Ciągle nie wierzył, że ona także
go pocałowała. Nieważne, że tylko w policzek. Ważne, że to było już coś. Ważne
było także pytanie: Dlaczego aż tak bardzo cieszył się, że jej usta spoczęły na
jego policzku? Dlaczego była to dla niego taka ważna chwila?
Mimo wszystkich pytań kłębiących się w jego
głowie, dotknął opuszkami palców policzka. Z jego ust wydostało się tylko jedno
słowo, cichsze niż szept:
-
Wow.