„Każdy
jest przekonany, że jego śmierć będzie końcem świata. Nie wierzy, że będzie
to koniec tylko i wyłącznie jego świata.”
Janusz Leon Wiśniewski
Sophie
wygładziła czarną sukienkę i założyła marynarkę o tym samym kolorze. Spojrzała
na swoje odbicie w lustrze i pierwszym co dało się zauważyć były jej oczy. Jej
wytarte z emocji oczy. Były takie puste, takie… nieludzkie. Westchnęła głośno i
ostatni raz zerknęła na ten cień człowieka, który widziała przed sobą. Gdy
otworzyła drzwi wyjściowe poczuła chłodny podmuch wiatru, który rozmierzwił jej
włosy. Zaciągnęła się głęboko powietrzem, próbując uspokoić swoje nerwy. Oto
nadszedł czas na spotkanie twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością.
Ostatnie dwa dni spędziła razem z rodzicami
u wujków, pomagając z ostatnimi formalnościami, więc teraz droga do kościoła
zajęła im zaledwie dziesięć minut. Luc całą drogę głośno pociągał nosem, szczelnie
owijając się swetrem. W oczach mamy można było dostrzec szklące się łzy. Nawet
tata choć w teorii w ogóle niespokrewniony ze straconą osobą był przygnębiony i
otumaniony. A Sophie… ona nie potrafiła płakać, chociaż bardzo chciała. I to ją
bolało. Cały żal, całe cierpienie kumulowało się w jej wnętrzu i buzowało tuż
przy powierzchni. Przez to czuła się jakby za chwilę z nadmiaru tego
wszystkiego miała stracić przytomność.
Chciała, żeby to wszystko znalazło ujście, opuściło jej zmęczone, wyzute
z sił ciało. Tak bardzo tego pragnęła, a jak na złość nic się nie działo.
Pod kościołem zebrali się już najbliżsi.
Synowie, ich dzieci, sąsiedzi i przyjaciele. Większą część przybyłych stanowiły
osoby starsze, ale dlaczego ktoś miałby się dziwić, jej prababcia miała
przecież ponad osiemdziesiąt lat. Ludzie stali w ciszy i poklepywali po
ramionach dzieci babci. Sophie poczuła się trochę… czuła, że jest egoistką.
Dlaczego do niej nikt nie podszedł? Przecież ona też straciła kogoś kto
zajmował ważne miejsce w jej życiu jak i w sercu. Wzięła głęboki wdech,
wyrzucając z umysłu wszystkie niechciane uczucia, a zostawiając to co powinno
się czuć podczas pogrzebu, czyli te uczucia, których po prostu nie mogła się
pozbyć.
Gdy wchodziła do budowli ktoś złapał ją za
łokieć i odciągnął. Kiedy spojrzała w dół zobaczyła uśmiechniętą twarz babci. Uśmiechniętą!
Co do cholery?! Kto przyjeżdża na pogrzeb i uśmiecha się jak gdyby nigdy nic?!
Przynajmniej dziadek miał trochę przyzwoitości i stanął z tyłu, pewnie tylko
udając powagę. Po co oni w ogóle przyjechali? Czy ktoś ich tutaj zapraszał?
Przecież to byli rodzice taty, nie byli spokrewnieni z rodziną mamy, a z
prababcią ile razy w życiu gadali, ile
ją razy na oczy widzieli?! Z dziesięć? Pieprzony uśmiech. Wyglądała jakby
przyszła na spotkanie z przyjaciółkami. Widać, że jest bardzo przejęta. Ta…
cała babcia. Ale Sophie wiedziała, że na pewno się rozpłacze, żeby pokazać jak
bardzo była zżyta ze zmarłą, a potem przez tydzień będzie rozpowiadać po całej
wsi jak jej ciężko, jak współczuje tym dzieciom bla, bla bla… Ta… komedia roku,
nie ma co.
Dziewczyna próbowała na siłę odwzajemnić
uśmiech, ale podejrzewała, że wyszedł z tego raczej zbolały grymas. Po chwili
starania i przepuszczeniu kilku osób poddała się i bez słowa weszła do
świątyni.
Chwilę
siedzieli w milczeniu, czekając na rozpoczęcie mszy. Nagle organy zaczęły
wydobywać z siebie niskie, dobijające dźwięki, a na ołtarzu pojawił się
proboszcz. Dziewczyna czuła się tak nierzeczywiście, tak nieswojo, tak daleko,
tak… pusto. Jak ciało bez duszy. Ludzie wstali i zaczęli modlić się wszyscy
razem, równo i prosząc o to samo. Chyba nigdy tyle osób nie miało zgodnych
intencji. Ciekawe dlaczego ludzie integrują się ze sobą najczęściej w takich
sytuacjach?
Po
kilkunastu minutach ksiądz zaczął opowiadać o zmarłej. Sophie zawsze intrygowała
jedna sprawa: czy ci panowie mówili prawdę, czy po prostu zmyślali, żeby coś
tylko powiedzieć i odbębnić swoje? Ciekawe zagadnienie. Przypomniała sobie jak
jeszcze za życie babcia opowiadała jej o proboszczu, który odwiedzał ją, gdy
gorzej się czuła lub temperatura na dworze spadała. Był niemal jej
przyjacielem. Może w związku z tym ten osobnik wiedział co mówi i miał tą mowę
poparta jakimś przykładem z życia? Słuchała uważnie, pragnąc dowiedzieć się
czegoś jeszcze o zmarłej, czegoś czego nie wiedziała… Chwila, co? Babcia była
niby była spokojną i cichą kobieta? Przecież tą babę to było słychać na pół wsi
jak gadała, a odwiedzała ludzi co chwila. Jej zawsze było wszędzie pełno. Chyba
zaczął się moment, od którego wszystko co mówił ksiądz było stekiem bzdur. A
już miała zamiar go polubić. Ach…
Mówi się, że po najgorszym jest już tylko
lepiej. Underwood należała do argumentów, które przeczyły temu stwierdzeniu.
Kiedy myślała, że gorzej być nie może, przekonała się, że jednak wszystko jest
możliwe. Jej serce chciało wyć z rozpaczy i bezdennego cierpienia. Chciało sie
wyrwać i uciec, nakazać oczom przestać widzieć, uszom przestać słyszeć, a ciału
przestać czuć. Mimo to oczy zbierały jak najwięcej szczegółów, uszy
wychwytywały najcichszy szept, a dłonie najdelikatniejszą, najcieńszą fakturę. Trzech
synów jej babci i jeden wnuk podeszli do trumny, a po chwili ułożyli ją sobie
na barkach. Zaczęli iść z ich matką, babcią na ostatni wspólny spacer. Dobił ją
jeszcze jeden fakt. Gdyby żył czwarty syn prababci, a Sophie ukochany dziadziuś
to teraz on trzymałby na ramionach ciało rodzicielki okryte drewnem zamiast najmłodszego
z nich. Dzieci powinny chować rodziców, a nie na odwrót. Świat był taki
niesprawiedliwy. Mówi się, że przecież wszyscy kiedyś umrzemy, tylko, że
niektórzy odchodzą z tego świata po, np. pięćdziesięciu latach, a znowu inni po
osiemdziesięciu. Niektórzy nawet jeszcze nie zaczną swojej drogi przez życie, a
już dochodzą do jej końca. Czy to była sprawiedliwość? Raczej nie.
Szli po wiejskich drogach za trumną,
modląc się i cicho łkając. Po kilkunastu minutach wolnego, równego marszu
doszli do celu, a mężczyźni spuścili drewnianą klatkę do grobu. W tym momencie
tama pękła, a dziewczynę zalały wielką falą wszystkie uczucia, które do tej
pory magazynowały się w jej wnętrzu i nie chciały wypłynąć na wolność. Teraz
zerwały się do dzikiego biegu jak pies spuszczony ze smyczy. W tej chwili
nareszcie dotarła do niej straszliwa prawda. Straciła babcię. Ona nie żyła.
Straciła osobę, która ręcznie robiła jej karmel i lody, która zabierała ją na
pole i karmiła jeżynami oraz malinami. Straciła osobę, z którą mogła o
wszystkim porozmawiać. Osobę, która
przeżyła piekło II wojny światowej, i od której mogła dowiedzieć się jak to
naprawdę wszystko wyglądało. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy niepohamowaną
falą, zalewając policzki i usta. Spojrzała na brata. Chłopak szlochał cichutko, wtulając się w bok
cierpiącej mamy. Tata spojrzał na córkę i wziął ją w ramiona, pocierając barki
i szepcząc do ucha kojące słowa. Nie sądziła, że aż tak mocno to wszystko
odczuje. Jak to się mówi: ludzie doceniają to co mają dopiero, gdy to stracą.
Czuła wokół siebie mocne ramiona tatusia, ale gdzieś w głębi duszy pragnęła, by
obejmowały ją inne. Nie chodziło jej wcale o dłonie mamy, tylko o męskie.
Silne, umięśnione ramiona z widoczną złotawą opalenizną. Pragnęła poczuć te
duże dłonie, gładzące jej plecy, których rytm uspokajał ja jak żaden inny.
Pragnęła poczuć te perfumy i wodę kolońską. Zapach szamponu do włosów i
muśnięcia czarnych, jedwabistych loków. Pragnęła mieć przy sobie… Nicka. Sama zaskoczyła się swoimi myślami i odczuciami.
Ale była kobietą, a tej płci nie da się zrozumieć.
Zaczęło padać. Wydawało się, że nawet niebo cierpi z powodu straty.
Grunt w sekundę zamienił się w grząskie trzęsawisko, po którym bardzo ciężko
się chodziło. Nogi prawie, że zatapiały się na podmokłym terenie. To wszystko,
całe to otoczenie jeszcze bardziej dołowało człowieka.
Ceremonia
dobiegła końca. Ludzie powoli zbierali się do drogi, podchodząc jeden do
drugiego i zaczynając ze sobą rozmawiać. To było chore. Na pogrzeb przychodziło
się, by pożegnać zmarłego, a nie by spotkać się z dawną niewidzianą rodziną.
Pogrzeby nie były i nie są dla umarłych. Po co im ceremonie na ich cześć skoro
ich dusze od dłuższego czasu już nie były na Ziemi? Pogrzeby były dla żywych,
dla ludzi którzy przeżyli rozstanie i śmierć, a teraz cierpieli z powodu
straty. To był ich sposób na pożegnanie, na ostatnie spotkanie, na ostatnią
podróż, chociaż niestety tylko w jedną stronę. Ci którzy przychodzili tylko po to by się
pokazać i zrobić to trochę pod publikę, nie powinni się w ogóle pokazywać. Oni
nie rozumieli przesłania tego spotkania. Ludzie przychodzili, by wspierać się w
mękach, a nie by pogadać o tym jak dawno się nie widziało i co się zmieniło w
ich życiu. Od tego były spotkania przy kawie i ciastku, a nie pogrzeby.
Skoro mowa o osobach, które nie powinny się
pojawiać na takich ceremoniach: właśnie zbliżała się babcia Sophie. Dziewczyna
westchnęła w duchu. Miała dość. Płacz odebrał ze sobą całą jej energię, mimo to
łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem. a nieprzespane noce zebrały swoje żniwo.
Słaniała się na nogach, obraz był niewyraźny. Czuła się tak jakby… jakby
naprawdę nie istniała, jakby to wszystko było tylko snem, a ona miała się zaraz
obudzić. Tylko, że jak kto? Zerknęła na babcię i omal nie zachłysnęła się w własną
śliną. Ta babka się uśmiechała! Co to jakieś cholerne jaja są? Na jej twarzy
gościł promienny uśmiech!
- Oj no nie
płacz. Z jakiego ty powodu płaczesz? Nie ma po co. – powiedziała i uścisnęła jej
ramię. Ta… nie ma po co. Właśnie skończył się pogrzeb mojej prababci, ale
przecież to nic. Sophie powstrzymała prychnięcie, ale się nie odezwała. Po
prostu szły w ciszy.
- Ale brzydka
pogoda, prawda? – powiedziała lekkim tonem kobieta. No to było jakieś pieprzone
reality show. Gdzie ukryta kamera? Zaraz wyskoczą goście z TVN – u i krzykną
„Mamy Cię”? Zacisnęła dłonie w pięści i spróbowała je powstrzymać od drżenia, a
swój umysł uspokoić, sprowadzić na spokojne wody…
***
Do własnego domu dotarła około szesnastej.
Jeszcze przed pogrzebem przeprowadziła z tatą zażartą dyskusję na temat pójścia
na stypę. Nienawidziła ich. Niby chodziło się tam by rozmawiać o zmarłej
osobie, przypominać sobie wesołe momenty jej życia, ale tak naprawdę kończyło
się to na głośnych śmiechach podsycanych alkoholem, masą żarcia i rzeczy
których dziewczyna ani nie miała ochoty widzieć, ani słyszeć, a już na pewno
nie brać w nich udziału. Na szczęście tata został przegłosowany, więc tylko
pożegnali się z rodziną i ruszyli w godzinną drogę samochodem do domu.
Gdy
tylko znalazła się we własnym pokoju, złapała pidżamę i ruszyła do łazienki.
Wrzuciła wszystkie ubrania do pralki. Nie to, że były brudne, czy przepocone.
Po prostu musiała się pozbyć tego uczucia pustki i straty, które chyba
przykleiło się do jej ubrań, skóry i włosów. Puściła gorącą wodę i weszła pod
silny strumień. Krople wody uderzały o jej nagie ciało, ściągając jej umysł na
ziemię. Czuła się tak spokojnie, tak bezproblemowo, kiedy tak po prostu stała,
a cały jej świat składał się na zapach jej lawendowego szamponu do włosów,
wody, pary wodnej i jej samej. W jej głowie pojawił się tekst piosenki, który
po chwili zaczęła cichutko nucić w akompaniamencie odbijających się od posadzki
kropel wody.
Now
there you go again you say
You want your freedom
Well who am I to keep you down?
It's only right that you should
Play it the way you feel it
But listen carefully to the sound
Of your loneliness
You want your freedom
Well who am I to keep you down?
It's only right that you should
Play it the way you feel it
But listen carefully to the sound
Of your loneliness
Like
a heartbeat drives you mad
In the stillness of remembering what you had
And what you lost...
And what you had...
And what you lost
Thunder only happens when it's raining
Players only love you when they're playing
Women... They will come and they will go
When the rain washes you clean you'll know
You'll know, you'll know
In the stillness of remembering what you had
And what you lost...
And what you had...
And what you lost
Thunder only happens when it's raining
Players only love you when they're playing
Women... They will come and they will go
When the rain washes you clean you'll know
You'll know, you'll know
Powoli zdenerwowanie, otumanienie
i drętwota opuściły jej ciało zostawiając błogość i pomniejszone serce. Zmniejszone
o jedną osobę. Dalej kochała prababcię, tylko że jej po prostu już nie było.
Gdy już nie zostało nic do umycia, a woda powoli robiła się coraz zimniejsza ,
wyszła spod wody i otarła mokre ciało puszystym ręcznikiem. Kiedy schyliła się,
by podnieść koszulę nocną, która spadła podczas kąpieli, dziewczyna zrobiła
jeden podstawowy błąd. Spojrzała w lustro i zobaczyła ten okropny brzuch.
Podniosła się powoli i stanęła twarzą w twarz z odbiciem. Jej oczy spoczęły na
jej twarzy. I przeraziła się. Była taka brzydka. Jej nos był jak zgnieciony
ziemniak, wielki na pół gęby. Jeszcze te pieprzyki. Fuj. A oczy… te małe,
bezbarwne oczy. Potem przeniosła w wzrok na ciało. Super. Po prostu ekstra.
Piersi, które zawsze kształtem przypominały jej trójkąty, wielki bęben obwisły
tłuszczem. Nie no jeszcze te grube uda. Jedyne co jej chyba tolerowała w jej
ciele to chude, małe nadgarstki i blizna, która przechodziła przez całą klatkę
piersiową i kolejną przy pachwinie. Dlaczego los, Bóg, czy kto tam o tym
decydował, pokarał ją takim wyglądem? Jeśli dali jej brzydką twarz to ciało
mogła mieć zgrabne. A jak nie to na odwrót. Czy ona tak wiele wymagała?
- Jezu jak ja
tego nienawidzę – powiedziała z zaciśniętymi zębami. Złapała się mocno za
brzuch, wbijając paznokcie w skórę – Co ja do kurwy nędzy zrobiłam, że jesteś
taki ohydny? A wy? – zapytała łapiąc z całej siły uda. – Do cholery nie możecie
zmaleć? Czym sobie na to zasłużyłam? Jestem takim pieprzonym nierobem, a
jeszcze do tego brzydulą Betty. Aaaaaggggggrrrrr – powiedziała, łapiąc się
mocno za włosy i ciągnąc swoją twarz do lustra.
– Chociaż wy. Zawsze was lubiłam, a teraz musiałyście jak na złość
zacząć wypadać? Czy nie mogę lubić chociaż jednej rzeczy? Dajcie mi chociaż
jakiś punkt zaczepienia. – mówiła
patrząc na swoje włosy – Tak bardzo bym chciała polubić coś w moim ciele, ale
nie mam jak. Pragnę popatrzeć w lustro i powiedzieć: jestem ładna, ale przecież
nie mogę się okłamywać. Do czego to mnie doprowadzi? Do fałszywego poczucia
własnej wartości? Fałszywego przekonania, że jednak jestem coś warta? Nie umiem
nic zrobić, jestem pieprzonym beztalenciem. Nie mam nic, czym mogłabym się
pochwalić. Nic w czym jestem dobra. Potrafię tylko czytać i na co mi ta
umiejętność? – miała ochotę uderzyć pięścią w lustro aż popękałoby na miliardy
kawałeczków. Nie chciała na siebie patrzeć, na to okropne ciało za którym nie
kryło się nic wartego uwagi. Tak bardzo chciała mieć cos w sobie specjalnego.
Skoro każdy człowiek był w czymś wyjątkowy, to ona nie była człowiekiem, chyba
że liczyć tytuł najbrzydszego przedstawiciela homo sapiens jako coś co wyróżnia
spośród tłumu. A nie, ma dar. Przyprawia ludzi prawie o zawał jak ją widzą.
Normalnie jak uśmiechnięty Shrek.
Po tej jakże przyjemnej rozmowie sama ze
sobą rozłożyła łóżko i wskoczyła pod cieplutką pościel. Sięgnęła po „Tunele” i całkowicie
dała się wciągnąć w podziemne przygody Willa Burowsa.
Po godzinie dźwięk przychodzącej wiadomości
sprowadził ją na powierzchnię.
Nareszcie wolny. Mam ochotę na długą kąpiel i
wskoczenie do łóżka z dobrą książką xx
Ja już leże łóżeczku z dobrą książką xx
Aż ty :P
I tak mnie kochasz :P
Raczej nie… Masz skype’ a?
No, a co?
To moja nazwa: sexysecretary13 xx
Serio Nick?
To moje prywatne konto. Jak je założyłem to przez
prawie miesiąc wkręcałem Mike’a, że na niego lecę. ;)
I uwierzył?
Przez drugi miesiąc miał traumę, ponieważ jak się
okazało miał brudne myśli związane z nim i sexysecretary w roli głównej.
Nie chcę wiedzieć. :D
Ja też nie chciałem. To co sobie Micheal wymyślił
jest cały czas tylko w jego głowie xx
Czekaj dodam cię.
Włączyła laptopa i ułożyła go sobie na
kolanach. Zalogowała się i wyszukała Nicka. Niezłą sobie nawę wymyślił, nie ma
co. Ale czego się miała spodziewać po takim imbecyle? Załączyła kamerkę i
poczekała aż ustawi się obraz. Po chwili na ekranie ujrzała zmęczoną, lecz
ciągle przystojną, twarz chłopaka. Pomachał jej na przywitanie.
- Jestem
bardzo rad z naszego spotkania panienko Underwood. Tęskniłem za panią.
- Ja za panem
również, paniczu Miles.
- Jak było na
pogrzebie?
- Ksiądz
tańczył na rurze.
- Na serio?!
A… to był sarkazm.
- No nie…?
Aleś ty spostrzegawczy. Co ty na kacu jesteś?
- Nie tylko
jestem baaaardzo zmęczony – powiedział, ziewając.
- Moje
biedactwo.
- Już to
widzę. Pewnie zamiast do mnie pobiegłabyś to łóżka i przygotowywałabyś je na
spotkanie z moim cielskiem, zgadza się?
- Co? Coś
mówiłeś? Rozmawiałam z pościelą, tłumacząc jej, że może rano lekko śmierdzieć.
- Ha ha ha.
Bardzo śmieszne. No po prostu ubaw po pachy.
- Ale ja mówię
całkowicie poważnie… A dlaczego nie powiedziałeś, że mnie kochasz? Wiesz jak to
na mnie negatywnie wpłynęło? Moje serduszko bije w rytmie Fantazji es – dur
Telemanna.
- Ups? Nie no
nie powiedziałem „kocham cię”, ponieważ…
- Nie kochasz
mnie? – dokończyła za niego, udając załamanie.
- Nie, po prostu
jestem gejem.
- Co?! Teraz
rześ pojechał. Ale serio?
- Serio,
serio. Odkryłem to jak miałem piętnaście lat i zaczął pociągać mnie mój kolega
z klasy.
- Nie no
spoko. Słyszałam, że gej to najlepszy przyjaciel dla dziewczyny, więc cieszę
się, że jesteś gejem. Chyba Jim też jest homoseksualny, więc możecie spróbować
się umówić. Chociaż muszę powiedzieć, że nigdy by mi to do głowy nie przyszło.
No więc… kurcze słowotok. Przepraszam, tylko… - zamilkła, słysząc głośny śmiech
Nicka – Z czego lejesz?
- Z ciebie. Ja
nie jestem gejem. Chciałem tylko zobaczyć twoją reakcję. – powiedział wycierając
łzy śmiechu z kącików oczu. – to normalnie lepsze niż komedia.
- Ty… gdybyś
teraz był koło mnie to byś dostał mocno
łeb.
- Domyśliłem
się. Dlatego powiedziałem to podczas rozmowy na skypie, a nie twarzą w twarz.
Widzisz? Główka pracuje.
- Chyba tylko
miejsce zajmuje. A jak tam nagrania?
- Już prawie
skończone. Pojutrze wracamy do domów.
- To super.
Wydarzyło się coś przez te kilka dni?
- Micheal
przejadł się bułeczkami cioci i całą noc jęczał z bólu, nie dając nikomu spać.
Thomas przeziębił się, ponieważ stwierdził, że będzie taki super i łaził późnym
wieczorem boso. No i skończył super. Z temperaturą i termoforem na głowie.
- Jeez
ciekawie to musiało wyglądać.
- Zrobiłem
zdjęcie. Jak się spotkamy to ci je pokażę… Co ci jest?
- Nic. A co ma
być?
- Nie nic,
tylko taka przygaszona jesteś. Znowu kryzys osobowości?
- Jaki kryzys?
Po prostu widzę prawdę. Jestem okropna i obrzydliwa. Zawsze tak było i zawsze
będzie.
- Nie mogę
zrozumieć jak taka cudowna dziewczyna jak ty może myśleć o sobie takie okropne
rzeczy. Posłuchaj. Nie wszyscy musza uważać cię za piękność, ideał itd. Ważne
żebyś ty sama dobrze o sobie myślała. Wtedy ludzie zobaczą, że cię nie złamią.
Jeśli jednak będziesz myśleć o sobie źle to ludzie to wykorzystają i obrócą
przeciwko tobie. Wiem to z własnego doświadczenia. Wiesz, co? Zdradzę ci
sekret. Dla mnie jesteś najbardziej niezwykłą, najcudowniejszą i najpiękniejszą
dziewczyną jaką w życiu spotkałem. Traktujesz mnie jak osobę równą tobie, a nie
super popularną postać medialną. I to w tobie uwielbiam. Oceniasz po wnętrzu, a
nie pozorach, czy ilości kasy na koncie. I to czyni cię wyjątkową, nie
wspominając już o głosie jaki posiadasz i wierszach jakie piszesz. I powiem ci
coś jeszcze: jeśli ktoś uważa, że taka nie jesteś to jest po prostu ślepym
idiotą. Dlaczego płaczesz?
- Po prostu nikt
mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział. – wychlipała. – Mam ochotę cię teraz
mocno uściskać.
- Ja ciebie
też. Przesyłam mentalne uściski.
I może to
zabrzmieć głupio i nierealnie, ale Sophie poczuła jakby było jej trochę
cieplej, zwłaszcza na sercu.
- Jak się
spotkamy to przez godzinę nie wypuszczę cię z ramion.
- Aż tak na
mnie lecisz? – zapytał , puszczając jej oczko.
- No i wraca
Nick dupek – powiedziała z westchnieniem.
- Kiedyś
muuuusi – ziewnął.
-Ta jaaaasne –
odpowiedziała, także ziewając.
- Wiesz, co?
Ja jestem zmęczony i ty też. Połóżmy laptopy tak, żeby pokazywały nasze twarze
leżące na poduszkach i chodźmy spać.
- Okey. –
odparła i zrobiła tak jak zaproponował. Zamknęła oczy i powoli odpłynęła w
rytmie spokojnych oddechów chłopaka pomieszanych z jej własnymi.
***
Sophie powoli przetarła oczy, rozkoszując
się świadomością, że jest dopiero sobota. Rozchyliła powieki. Zaskoczył ją
widok włączonego laptopa. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej to co
robiła przed zaśnięciem. Spojrzała na monitor i zobaczyła pogrążonego w
głębokim śnie Nicka. Czarne loki spływały na jego czoło, podnosząc się odrobinę
z każdym wydechem. Wyglądał tak spokojnie i chłopięco. Mogłaby taki obrazek
częściej widywać na żywo.
Nagle ciało Nicka zaczęło przesuwać się aż
całkowicie zniknęło z jej pola widzenia, a następnie dało się słyszeć głośny
huk i okrzyk zaskoczenia.
- Nicki! –
krzyknął Thomas – Zbieraj się z wyra musimy przecież szykować niespodziankę dla
Sophie!
- Co mi
szykujecie? – zapytała, wiedząc, że przestraszy chłopaka.
- Przyjęcie
urodzinowe.
- Ale już
miałam urodziny.
- No to nasz
będą spóźnione. Przepraszam kochana, ale nasz skarbek potrzebuje dawki kawy,
jeśli ma przeżyć do kolejnej nocy. Co wyście wyrabiali, że jest taki ledwo żywy?
-
Doprowadzaliśmy się na skraj – powiedział zaspanym głosem Nick.
- Łóżka –
dopowiedziała Sophie.
- Chyba nie
chcę wiedzieć co się działo naprawdę. Dowidzenia pani – powiedział Thomas i
wyciągnął Nicka za nogi z pomieszczenia. Dziewczyna zaśmiała się cicho i wyłączyła
sprzęt.
***
Nastolatka zamierzała spędzić cały dzień
w cieplutkim łóżeczku, przygotowując się mentalnie na pojawienie się poniedziałku,
ale ktoś oczywiście musiał pokrzyżować jej plany. Byli to Grace i Jim, którzy
postanowili, że zabiorą ją na kręgle. Nie miała nic do gadania. Wparowali do
jej azylu i stali nad nią jak te sępy dopóki nie zwlekła swojego wielkiego
tyłka z kanapy. Nawet mamę udało im się przekonać, a ta bardzo rzadko, jeśli
już w ogóle pozwalała jej na takie wyjścia.
Próbując udobruchać społeczność zajmującą
jej przestrzeń osobistą, złapała z szafy pierwszą lepszą bluzę oraz spodnie, by
po dziesięciu minutach wyjść z łazienki przebrana i uczesana.
Udali się do centrum znajdującego się w
sąsiednim miasteczku. Wykupili karnety i podeszli do własnego toru. Sophie
trochę się bała, ponieważ nie grała już od dobrych kilku lat.
Okazało się, że nie miała się czego obawiać.
Mniej więcej co dwie kolejki zbijała wszystkie kręgle za jednym razem, a ekran
nad torem ukazywał wielki napis STRIKE. Przyjaciele patrzyli na nią z podziwem
i uśmiechem. Dziewczyna dała się porwać i nie myślała o wszystkim co ją otacza.
Odpłynęła.
- Dziewczyno
jak ty to robisz? – zapytał Jim, podczas krótkiej przerwy, którą spędzali na
piciu coli i układaniu rąk w wygodnej pozycji.
- Nie wiem.
Tak po prostu.
- Pff.
- Nie pfyfaj
na mnie!
- Mogę robić
co chcę.
- Tak?
- A tak.
- Oż ty – powiedziała
i zaczęła go gonić po całym obiekcie. Lubili to robić. W wakacje rzucali się
szczotkami do włosów po całej działce. Sąsiedzi musieli ich wziąć za wariatów.
Zwłaszcza, gdy dziewczyna musiała później iść na ich podwórko i szukać
przedmiotu, który wyleciał poza ich posesję.
Po kilkuminutowej przerwie wrócili do gry,
która teraz przerodziła się w prawdziwa rozgrywkę. Widać było, że Jim rzucił
Sophie mentalną rękawicę, a ta ja przyjęła, gdyż to właśnie on próbował ją
ciągle pokonać. Grace całkowicie się wycofała, rzucając po prostu kule.
Wreszcie gra dobiegła końca. Underwood wygrała. Chłopak musiał przełknąć gorzki
smak porażki i zabrać dziewczyny na olbrzymie lody, które tak w trójkę uwielbiali.
Siedzieli właśnie w ciemnej kręgielni, kiedy
Grace wydała z siebie cichy pisk zachwytu.
- Ehm… Sophie
muszę iść do toalety. Jim pójdziesz ze mną?
- Po co? –
zapytał przerażony.
- Po co to się
nogi pocą głupku. Po prostu chodź. Zaraz wrócimy – pociągnęła przyjaciela za
kaptur bluzy, a potem zaczęła prowadzić w kierunku łazienek. Sophie została
przy stole sama, zastanawiając się co było przyczyną dziwnego zachowania
przyjaciółki. A do tego… po co był jej Jim? Czyżby oni…? Nieeee. Na pewno nie.
W takim razie o co chodziło? Hm… Grace
zaczynała się tak zachowywać tylko, gdy była mowa o jednej osobie, ale przecież
oni o niej nie…
- Bu! –
wykrzyknął męski głos prosto do ucha.