środa, 27 maja 2015

Rozdział XI

„Każdy jest prze­kona­ny, że je­go śmierć będzie końcem świata. Nie wie­rzy, że będzie to ko­niec tyl­ko i wyłącznie je­go świata.”
Janusz Leon Wiśniewski
 
 
    Sophie wygładziła czarną sukienkę i założyła marynarkę o tym samym kolorze. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i pierwszym co dało się zauważyć były jej oczy. Jej wytarte z emocji oczy. Były takie puste, takie… nieludzkie. Westchnęła głośno i ostatni raz zerknęła na ten cień człowieka, który widziała przed sobą. Gdy otworzyła drzwi wyjściowe poczuła chłodny podmuch wiatru, który rozmierzwił jej włosy. Zaciągnęła się głęboko powietrzem, próbując uspokoić swoje nerwy. Oto nadszedł czas na spotkanie twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością.
   Ostatnie dwa dni spędziła razem z rodzicami u wujków, pomagając z ostatnimi formalnościami, więc teraz droga do kościoła zajęła im zaledwie dziesięć minut. Luc całą drogę głośno pociągał nosem, szczelnie owijając się swetrem. W oczach mamy można było dostrzec szklące się łzy. Nawet tata choć w teorii w ogóle niespokrewniony ze straconą osobą był przygnębiony i otumaniony. A Sophie… ona nie potrafiła płakać, chociaż bardzo chciała. I to ją bolało. Cały żal, całe cierpienie kumulowało się w jej wnętrzu i buzowało tuż przy powierzchni. Przez to czuła się jakby za chwilę z nadmiaru tego wszystkiego miała stracić przytomność.  Chciała, żeby to wszystko znalazło ujście, opuściło jej zmęczone, wyzute z sił ciało. Tak bardzo tego pragnęła, a jak na złość nic się nie działo.
   Pod kościołem zebrali się już najbliżsi. Synowie, ich dzieci, sąsiedzi i przyjaciele. Większą część przybyłych stanowiły osoby starsze, ale dlaczego ktoś miałby się dziwić, jej prababcia miała przecież ponad osiemdziesiąt lat. Ludzie stali w ciszy i poklepywali po ramionach dzieci babci. Sophie poczuła się trochę… czuła, że jest egoistką. Dlaczego do niej nikt nie podszedł? Przecież ona też straciła kogoś kto zajmował ważne miejsce w jej życiu jak i w sercu. Wzięła głęboki wdech, wyrzucając z umysłu wszystkie niechciane uczucia, a zostawiając to co powinno się czuć podczas pogrzebu, czyli te uczucia, których po prostu nie mogła się pozbyć.
     Gdy wchodziła do budowli ktoś złapał ją za łokieć i odciągnął. Kiedy spojrzała w dół zobaczyła uśmiechniętą twarz babci. Uśmiechniętą! Co do cholery?! Kto przyjeżdża na pogrzeb i uśmiecha się jak gdyby nigdy nic?! Przynajmniej dziadek miał trochę przyzwoitości i stanął z tyłu, pewnie tylko udając powagę. Po co oni w ogóle przyjechali? Czy ktoś ich tutaj zapraszał? Przecież to byli rodzice taty, nie byli spokrewnieni z rodziną mamy, a z prababcią  ile razy w życiu gadali, ile ją razy na oczy widzieli?! Z dziesięć? Pieprzony uśmiech. Wyglądała jakby przyszła na spotkanie z przyjaciółkami. Widać, że jest bardzo przejęta. Ta… cała babcia. Ale Sophie wiedziała, że na pewno się rozpłacze, żeby pokazać jak bardzo była zżyta ze zmarłą, a potem przez tydzień będzie rozpowiadać po całej wsi jak jej ciężko, jak współczuje tym dzieciom bla, bla bla… Ta… komedia roku, nie ma co.
   Dziewczyna próbowała na siłę odwzajemnić uśmiech, ale podejrzewała, że wyszedł z tego raczej zbolały grymas. Po chwili starania i przepuszczeniu kilku osób poddała się i bez słowa weszła do świątyni.
     Chwilę siedzieli w milczeniu, czekając na rozpoczęcie mszy. Nagle organy zaczęły wydobywać z siebie niskie, dobijające dźwięki, a na ołtarzu pojawił się proboszcz. Dziewczyna czuła się tak nierzeczywiście, tak nieswojo, tak daleko, tak… pusto. Jak ciało bez duszy. Ludzie wstali i zaczęli modlić się wszyscy razem, równo i prosząc o to samo. Chyba nigdy tyle osób nie miało zgodnych intencji. Ciekawe dlaczego ludzie integrują się ze sobą najczęściej w takich sytuacjach?
    Po kilkunastu minutach ksiądz zaczął opowiadać o zmarłej. Sophie zawsze intrygowała jedna sprawa: czy ci panowie mówili prawdę, czy po prostu zmyślali, żeby coś tylko powiedzieć i odbębnić swoje? Ciekawe zagadnienie. Przypomniała sobie jak jeszcze za życie babcia opowiadała jej o proboszczu, który odwiedzał ją, gdy gorzej się czuła lub temperatura na dworze spadała. Był niemal jej przyjacielem. Może w związku z tym ten osobnik wiedział co mówi i miał tą mowę poparta jakimś przykładem z życia? Słuchała uważnie, pragnąc dowiedzieć się czegoś jeszcze o zmarłej, czegoś czego nie wiedziała… Chwila, co? Babcia była niby była spokojną i cichą kobieta? Przecież tą babę to było słychać na pół wsi jak gadała, a odwiedzała ludzi co chwila. Jej zawsze było wszędzie pełno. Chyba zaczął się moment, od którego wszystko co mówił ksiądz było stekiem bzdur. A już miała zamiar go polubić. Ach…
    Mówi się, że po najgorszym jest już tylko lepiej. Underwood należała do argumentów, które przeczyły temu stwierdzeniu. Kiedy myślała, że gorzej być nie może, przekonała się, że jednak wszystko jest możliwe. Jej serce chciało wyć z rozpaczy i bezdennego cierpienia. Chciało sie wyrwać i uciec, nakazać oczom przestać widzieć, uszom przestać słyszeć, a ciału przestać czuć. Mimo to oczy zbierały jak najwięcej szczegółów, uszy wychwytywały najcichszy szept, a dłonie najdelikatniejszą, najcieńszą fakturę. Trzech synów jej babci i jeden wnuk podeszli do trumny, a po chwili ułożyli ją sobie na barkach. Zaczęli iść z ich matką, babcią na ostatni wspólny spacer. Dobił ją jeszcze jeden fakt. Gdyby żył czwarty syn prababci, a Sophie ukochany dziadziuś to teraz on trzymałby na ramionach ciało rodzicielki okryte drewnem zamiast najmłodszego z nich. Dzieci powinny chować rodziców, a nie na odwrót. Świat był taki niesprawiedliwy. Mówi się, że przecież wszyscy kiedyś umrzemy, tylko, że niektórzy odchodzą z tego świata po, np. pięćdziesięciu latach, a znowu inni po osiemdziesięciu. Niektórzy nawet jeszcze nie zaczną swojej drogi przez życie, a już dochodzą do jej końca. Czy to była sprawiedliwość? Raczej nie.
     Szli po wiejskich drogach za trumną, modląc się i cicho łkając. Po kilkunastu minutach wolnego, równego marszu doszli do celu, a mężczyźni spuścili drewnianą klatkę do grobu. W tym momencie tama pękła, a dziewczynę zalały wielką falą wszystkie uczucia, które do tej pory magazynowały się w jej wnętrzu i nie chciały wypłynąć na wolność. Teraz zerwały się do dzikiego biegu jak pies spuszczony ze smyczy. W tej chwili nareszcie dotarła do niej straszliwa prawda. Straciła babcię. Ona nie żyła. Straciła osobę, która ręcznie robiła jej karmel i lody, która zabierała ją na pole i karmiła jeżynami oraz malinami. Straciła osobę, z którą mogła o wszystkim porozmawiać.  Osobę, która przeżyła piekło II wojny światowej, i od której mogła dowiedzieć się jak to naprawdę wszystko wyglądało. Łzy zaczęły spływać po jej twarzy niepohamowaną falą, zalewając policzki i usta. Spojrzała na brata.  Chłopak szlochał cichutko, wtulając się w bok cierpiącej mamy. Tata spojrzał na córkę i wziął ją w ramiona, pocierając barki i szepcząc do ucha kojące słowa. Nie sądziła, że aż tak mocno to wszystko odczuje. Jak to się mówi: ludzie doceniają to co mają dopiero, gdy to stracą. Czuła wokół siebie mocne ramiona tatusia, ale gdzieś w głębi duszy pragnęła, by obejmowały ją inne. Nie chodziło jej wcale o dłonie mamy, tylko o męskie. Silne, umięśnione ramiona z widoczną złotawą opalenizną. Pragnęła poczuć te duże dłonie, gładzące jej plecy, których rytm uspokajał ja jak żaden inny. Pragnęła poczuć te perfumy i wodę kolońską. Zapach szamponu do włosów i muśnięcia czarnych, jedwabistych loków. Pragnęła mieć przy sobie… Nicka.  Sama zaskoczyła się swoimi myślami i odczuciami. Ale była kobietą, a tej płci nie da się zrozumieć.
     Zaczęło padać. Wydawało się, że nawet niebo cierpi z powodu straty. Grunt w sekundę zamienił się w grząskie trzęsawisko, po którym bardzo ciężko się chodziło. Nogi prawie, że zatapiały się na podmokłym terenie. To wszystko, całe to otoczenie jeszcze bardziej dołowało człowieka.  
    Ceremonia dobiegła końca. Ludzie powoli zbierali się do drogi, podchodząc jeden do drugiego i zaczynając ze sobą rozmawiać. To było chore. Na pogrzeb przychodziło się, by pożegnać zmarłego, a nie by spotkać się z dawną niewidzianą rodziną. Pogrzeby nie były i nie są dla umarłych. Po co im ceremonie na ich cześć skoro ich dusze od dłuższego czasu już nie były na Ziemi? Pogrzeby były dla żywych, dla ludzi którzy przeżyli rozstanie i śmierć, a teraz cierpieli z powodu straty. To był ich sposób na pożegnanie, na ostatnie spotkanie, na ostatnią podróż, chociaż niestety tylko w jedną stronę.  Ci którzy przychodzili tylko po to by się pokazać i zrobić to trochę pod publikę, nie powinni się w ogóle pokazywać. Oni nie rozumieli przesłania tego spotkania. Ludzie przychodzili, by wspierać się w mękach, a nie by pogadać o tym jak dawno się nie widziało i co się zmieniło w ich życiu. Od tego były spotkania przy kawie i ciastku, a nie pogrzeby.
    Skoro mowa o osobach, które nie powinny się pojawiać na takich ceremoniach: właśnie zbliżała się babcia Sophie. Dziewczyna westchnęła w duchu. Miała dość. Płacz odebrał ze sobą całą jej energię, mimo to łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem. a nieprzespane noce zebrały swoje żniwo. Słaniała się na nogach, obraz był niewyraźny. Czuła się tak jakby… jakby naprawdę nie istniała, jakby to wszystko było tylko snem, a ona miała się zaraz obudzić. Tylko, że jak kto? Zerknęła na babcię i omal nie zachłysnęła się w własną śliną. Ta babka się uśmiechała! Co to jakieś cholerne jaja są? Na jej twarzy gościł promienny uśmiech!
- Oj no nie płacz. Z jakiego ty powodu płaczesz? Nie ma po co. – powiedziała i uścisnęła jej ramię. Ta… nie ma po co. Właśnie skończył się pogrzeb mojej prababci, ale przecież to nic. Sophie powstrzymała prychnięcie, ale się nie odezwała. Po prostu szły w ciszy.
- Ale brzydka pogoda, prawda? – powiedziała lekkim tonem kobieta. No to było jakieś pieprzone reality show. Gdzie ukryta kamera? Zaraz wyskoczą goście z TVN – u i krzykną „Mamy Cię”? Zacisnęła dłonie w pięści i spróbowała je powstrzymać od drżenia, a swój umysł uspokoić, sprowadzić na spokojne wody…
 
***
   Do własnego domu dotarła około szesnastej. Jeszcze przed pogrzebem przeprowadziła z tatą zażartą dyskusję na temat pójścia na stypę. Nienawidziła ich. Niby chodziło się tam by rozmawiać o zmarłej osobie, przypominać sobie wesołe momenty jej życia, ale tak naprawdę kończyło się to na głośnych śmiechach podsycanych alkoholem, masą żarcia i rzeczy których dziewczyna ani nie miała ochoty widzieć, ani słyszeć, a już na pewno nie brać w nich udziału. Na szczęście tata został przegłosowany, więc tylko pożegnali się z rodziną i ruszyli w godzinną drogę samochodem do domu.
   Gdy tylko znalazła się we własnym pokoju, złapała pidżamę i ruszyła do łazienki. Wrzuciła wszystkie ubrania do pralki. Nie to, że były brudne, czy przepocone. Po prostu musiała się pozbyć tego uczucia pustki i straty, które chyba przykleiło się do jej ubrań, skóry i włosów. Puściła gorącą wodę i weszła pod silny strumień. Krople wody uderzały o jej nagie ciało, ściągając jej umysł na ziemię. Czuła się tak spokojnie, tak bezproblemowo, kiedy tak po prostu stała, a cały jej świat składał się na zapach jej lawendowego szamponu do włosów, wody, pary wodnej i jej samej. W jej głowie pojawił się tekst piosenki, który po chwili zaczęła cichutko nucić w akompaniamencie odbijających się od posadzki kropel wody.
 
Now there you go again you say
You want your freedom
Well who am I to keep you down?
It's only right that you should
Play it the way you feel it
But listen carefully to the sound
Of your loneliness
Like a heartbeat drives you mad
In the stillness of remembering what you had
And what you lost...
And what you had...
And what you lost

Thunder only happens when it's raining
Players only love you when they're playing
Women... They will come and they will go
When the rain washes you clean you'll know
You'll know, you'll know
 
   Powoli zdenerwowanie, otumanienie i drętwota opuściły jej ciało zostawiając błogość i pomniejszone serce. Zmniejszone o jedną osobę. Dalej kochała prababcię, tylko że jej po prostu już nie było. Gdy już nie zostało nic do umycia, a woda powoli robiła się coraz zimniejsza , wyszła spod wody i otarła mokre ciało puszystym ręcznikiem. Kiedy schyliła się, by podnieść koszulę nocną, która spadła podczas kąpieli, dziewczyna zrobiła jeden podstawowy błąd. Spojrzała w lustro i zobaczyła ten okropny brzuch. Podniosła się powoli i stanęła twarzą w twarz z odbiciem. Jej oczy spoczęły na jej twarzy. I przeraziła się. Była taka brzydka. Jej nos był jak zgnieciony ziemniak, wielki na pół gęby. Jeszcze te pieprzyki. Fuj. A oczy… te małe, bezbarwne oczy. Potem przeniosła w wzrok na ciało. Super. Po prostu ekstra. Piersi, które zawsze kształtem przypominały jej trójkąty, wielki bęben obwisły tłuszczem. Nie no jeszcze te grube uda. Jedyne co jej chyba tolerowała w jej ciele to chude, małe nadgarstki i blizna, która przechodziła przez całą klatkę piersiową i kolejną przy pachwinie. Dlaczego los, Bóg, czy kto tam o tym decydował, pokarał ją takim wyglądem? Jeśli dali jej brzydką twarz to ciało mogła mieć zgrabne. A jak nie to na odwrót. Czy ona tak wiele wymagała?
- Jezu jak ja tego nienawidzę – powiedziała z zaciśniętymi zębami. Złapała się mocno za brzuch, wbijając paznokcie w skórę – Co ja do kurwy nędzy zrobiłam, że jesteś taki ohydny? A wy? – zapytała łapiąc z całej siły uda. – Do cholery nie możecie zmaleć? Czym sobie na to zasłużyłam? Jestem takim pieprzonym nierobem, a jeszcze do tego brzydulą Betty. Aaaaaggggggrrrrr – powiedziała, łapiąc się mocno za włosy i ciągnąc swoją twarz do lustra.  – Chociaż wy. Zawsze was lubiłam, a teraz musiałyście jak na złość zacząć wypadać? Czy nie mogę lubić chociaż jednej rzeczy? Dajcie mi chociaż jakiś punkt zaczepienia.  – mówiła patrząc na swoje włosy – Tak bardzo bym chciała polubić coś w moim ciele, ale nie mam jak. Pragnę popatrzeć w lustro i powiedzieć: jestem ładna, ale przecież nie mogę się okłamywać. Do czego to mnie doprowadzi? Do fałszywego poczucia własnej wartości? Fałszywego przekonania, że jednak jestem coś warta? Nie umiem nic zrobić, jestem pieprzonym beztalenciem. Nie mam nic, czym mogłabym się pochwalić. Nic w czym jestem dobra. Potrafię tylko czytać i na co mi ta umiejętność? – miała ochotę uderzyć pięścią w lustro aż popękałoby na miliardy kawałeczków. Nie chciała na siebie patrzeć, na to okropne ciało za którym nie kryło się nic wartego uwagi. Tak bardzo chciała mieć cos w sobie specjalnego. Skoro każdy człowiek był w czymś wyjątkowy, to ona nie była człowiekiem, chyba że liczyć tytuł najbrzydszego przedstawiciela homo sapiens jako coś co wyróżnia spośród tłumu. A nie, ma dar. Przyprawia ludzi prawie o zawał jak ją widzą. Normalnie jak uśmiechnięty Shrek.
    Po tej jakże przyjemnej rozmowie sama ze sobą rozłożyła łóżko i wskoczyła pod cieplutką pościel. Sięgnęła po „Tunele” i całkowicie dała się wciągnąć w podziemne przygody Willa Burowsa.
   Po godzinie dźwięk przychodzącej wiadomości sprowadził ją na powierzchnię.
 
Nareszcie wolny. Mam ochotę na długą kąpiel i wskoczenie do łóżka z dobrą książką xx
Ja już leże łóżeczku z dobrą książką xx
Aż ty :P
I tak mnie kochasz :P
Raczej nie… Masz skype’ a?
No, a co?
To moja nazwa: sexysecretary13 xx
Serio Nick?
To moje prywatne konto. Jak je założyłem to przez prawie miesiąc wkręcałem Mike’a, że na niego lecę. ;)
I uwierzył?
Przez drugi miesiąc miał traumę, ponieważ jak się okazało miał brudne myśli związane z nim i sexysecretary w roli głównej.
Nie chcę wiedzieć. :D
Ja też nie chciałem. To co sobie Micheal wymyślił jest cały czas tylko w jego głowie xx
Czekaj dodam cię.
 
   Włączyła laptopa i ułożyła go sobie na kolanach. Zalogowała się i wyszukała Nicka. Niezłą sobie nawę wymyślił, nie ma co. Ale czego się miała spodziewać po takim imbecyle? Załączyła kamerkę i poczekała aż ustawi się obraz. Po chwili na ekranie ujrzała zmęczoną, lecz ciągle przystojną, twarz chłopaka. Pomachał jej na przywitanie.
- Jestem bardzo rad z naszego spotkania panienko Underwood. Tęskniłem za panią.
- Ja za panem również, paniczu Miles.
- Jak było na pogrzebie?
- Ksiądz tańczył na rurze.
- Na serio?! A… to był sarkazm.
- No nie…? Aleś ty spostrzegawczy. Co ty na kacu jesteś?
- Nie tylko jestem baaaardzo zmęczony – powiedział, ziewając.
- Moje biedactwo.
- Już to widzę. Pewnie zamiast do mnie pobiegłabyś to łóżka i przygotowywałabyś je na spotkanie z moim cielskiem, zgadza się?
- Co? Coś mówiłeś? Rozmawiałam z pościelą, tłumacząc jej, że może rano lekko śmierdzieć.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne. No po prostu ubaw po pachy.
- Ale ja mówię całkowicie poważnie… A dlaczego nie powiedziałeś, że mnie kochasz? Wiesz jak to na mnie negatywnie wpłynęło? Moje serduszko bije w rytmie Fantazji es – dur Telemanna.
- Ups? Nie no nie powiedziałem „kocham cię”, ponieważ…
- Nie kochasz mnie? – dokończyła za niego, udając załamanie.
- Nie, po prostu jestem gejem.
- Co?! Teraz rześ pojechał. Ale serio?
- Serio, serio. Odkryłem to jak miałem piętnaście lat i zaczął pociągać mnie mój kolega z klasy.
- Nie no spoko. Słyszałam, że gej to najlepszy przyjaciel dla dziewczyny, więc cieszę się, że jesteś gejem. Chyba Jim też jest homoseksualny, więc możecie spróbować się umówić. Chociaż muszę powiedzieć, że nigdy by mi to do głowy nie przyszło. No więc… kurcze słowotok. Przepraszam, tylko… - zamilkła, słysząc głośny śmiech Nicka – Z czego lejesz?
- Z ciebie. Ja nie jestem gejem. Chciałem tylko zobaczyć twoją reakcję. – powiedział wycierając łzy śmiechu z kącików oczu. – to normalnie lepsze niż komedia.
- Ty… gdybyś teraz był koło mnie to byś dostał mocno  łeb.
- Domyśliłem się. Dlatego powiedziałem to podczas rozmowy na skypie, a nie twarzą w twarz. Widzisz? Główka pracuje.
- Chyba tylko miejsce zajmuje. A jak tam nagrania?
- Już prawie skończone. Pojutrze wracamy do domów.
- To super. Wydarzyło się coś przez te kilka dni?
- Micheal przejadł się bułeczkami cioci i całą noc jęczał z bólu, nie dając nikomu spać. Thomas przeziębił się, ponieważ stwierdził, że będzie taki super i łaził późnym wieczorem boso. No i skończył super. Z temperaturą i termoforem na głowie.
- Jeez ciekawie to musiało wyglądać.
- Zrobiłem zdjęcie. Jak się spotkamy to ci je pokażę… Co ci jest?
- Nic. A co ma być?
- Nie nic, tylko taka przygaszona jesteś. Znowu kryzys osobowości?
- Jaki kryzys? Po prostu widzę prawdę. Jestem okropna i obrzydliwa. Zawsze tak było i zawsze będzie.
- Nie mogę zrozumieć jak taka cudowna dziewczyna jak ty może myśleć o sobie takie okropne rzeczy. Posłuchaj. Nie wszyscy musza uważać cię za piękność, ideał itd. Ważne żebyś ty sama dobrze o sobie myślała. Wtedy ludzie zobaczą, że cię nie złamią. Jeśli jednak będziesz myśleć o sobie źle to ludzie to wykorzystają i obrócą przeciwko tobie. Wiem to z własnego doświadczenia. Wiesz, co? Zdradzę ci sekret. Dla mnie jesteś najbardziej niezwykłą, najcudowniejszą i najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu spotkałem. Traktujesz mnie jak osobę równą tobie, a nie super popularną postać medialną. I to w tobie uwielbiam. Oceniasz po wnętrzu, a nie pozorach, czy ilości kasy na koncie. I to czyni cię wyjątkową, nie wspominając już o głosie jaki posiadasz i wierszach jakie piszesz. I powiem ci coś jeszcze: jeśli ktoś uważa, że taka nie jesteś to jest po prostu ślepym idiotą. Dlaczego płaczesz?
- Po prostu nikt mi jeszcze czegoś takiego nie powiedział. – wychlipała. – Mam ochotę cię teraz mocno uściskać.
- Ja ciebie też. Przesyłam mentalne uściski.
I może to zabrzmieć głupio i nierealnie, ale Sophie poczuła jakby było jej trochę cieplej, zwłaszcza na sercu.
- Jak się spotkamy to przez godzinę nie wypuszczę cię z ramion.
- Aż tak na mnie lecisz? – zapytał , puszczając jej oczko.
- No i wraca Nick dupek – powiedziała z westchnieniem.
- Kiedyś muuuusi – ziewnął.
-Ta jaaaasne – odpowiedziała, także ziewając.
- Wiesz, co? Ja jestem zmęczony i ty też. Połóżmy laptopy tak, żeby pokazywały nasze twarze leżące na poduszkach i chodźmy spać.
- Okey. – odparła i zrobiła tak jak zaproponował. Zamknęła oczy i powoli odpłynęła w rytmie spokojnych oddechów chłopaka pomieszanych z jej własnymi.
 
***
 
    Sophie powoli przetarła oczy, rozkoszując się świadomością, że jest dopiero sobota. Rozchyliła powieki. Zaskoczył ją widok włączonego laptopa. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej to co robiła przed zaśnięciem. Spojrzała na monitor i zobaczyła pogrążonego w głębokim śnie Nicka. Czarne loki spływały na jego czoło, podnosząc się odrobinę z każdym wydechem. Wyglądał tak spokojnie i chłopięco. Mogłaby taki obrazek częściej widywać na żywo.
   Nagle ciało Nicka zaczęło przesuwać się aż całkowicie zniknęło z jej pola widzenia, a następnie dało się słyszeć głośny huk i okrzyk zaskoczenia.
- Nicki! – krzyknął Thomas – Zbieraj się z wyra musimy przecież szykować niespodziankę dla Sophie!
- Co mi szykujecie? – zapytała, wiedząc, że przestraszy chłopaka.
- Przyjęcie urodzinowe.
- Ale już miałam urodziny.
- No to nasz będą spóźnione. Przepraszam kochana, ale nasz skarbek potrzebuje dawki kawy, jeśli ma przeżyć do kolejnej nocy. Co wyście wyrabiali, że jest taki ledwo żywy?
- Doprowadzaliśmy się na skraj – powiedział zaspanym głosem Nick.
- Łóżka – dopowiedziała Sophie.
- Chyba nie chcę wiedzieć co się działo naprawdę. Dowidzenia pani – powiedział Thomas i wyciągnął Nicka za nogi z pomieszczenia. Dziewczyna zaśmiała się cicho i wyłączyła sprzęt.
 
***
      Nastolatka zamierzała spędzić cały dzień w cieplutkim łóżeczku, przygotowując się mentalnie na pojawienie się poniedziałku, ale ktoś oczywiście musiał pokrzyżować jej plany. Byli to Grace i Jim, którzy postanowili, że zabiorą ją na kręgle. Nie miała nic do gadania. Wparowali do jej azylu i stali nad nią jak te sępy dopóki nie zwlekła swojego wielkiego tyłka z kanapy. Nawet mamę udało im się przekonać, a ta bardzo rzadko, jeśli już w ogóle pozwalała jej na takie wyjścia.
    Próbując udobruchać społeczność zajmującą jej przestrzeń osobistą, złapała z szafy pierwszą lepszą bluzę oraz spodnie, by po dziesięciu minutach wyjść z łazienki przebrana i uczesana.
     Udali się do centrum znajdującego się w sąsiednim miasteczku. Wykupili karnety i podeszli do własnego toru. Sophie trochę się bała, ponieważ nie grała już od dobrych kilku lat.
    Okazało się, że nie miała się czego obawiać. Mniej więcej co dwie kolejki zbijała wszystkie kręgle za jednym razem, a ekran nad torem ukazywał wielki napis STRIKE. Przyjaciele patrzyli na nią z podziwem i uśmiechem. Dziewczyna dała się porwać i nie myślała o wszystkim co ją otacza. Odpłynęła.
- Dziewczyno jak ty to robisz? – zapytał Jim, podczas krótkiej przerwy, którą spędzali na piciu coli i układaniu rąk w wygodnej pozycji.
- Nie wiem. Tak po prostu.
- Pff.
- Nie pfyfaj na mnie!
- Mogę robić co chcę.
- Tak?
- A tak.
- Oż ty – powiedziała i zaczęła go gonić po całym obiekcie. Lubili to robić. W wakacje rzucali się szczotkami do włosów po całej działce. Sąsiedzi musieli ich wziąć za wariatów. Zwłaszcza, gdy dziewczyna musiała później iść na ich podwórko i szukać przedmiotu, który wyleciał poza ich posesję.
   Po kilkuminutowej przerwie wrócili do gry, która teraz przerodziła się w prawdziwa rozgrywkę. Widać było, że Jim rzucił Sophie mentalną rękawicę, a ta ja przyjęła, gdyż to właśnie on próbował ją ciągle pokonać. Grace całkowicie się wycofała, rzucając po prostu kule. Wreszcie gra dobiegła końca. Underwood wygrała. Chłopak musiał przełknąć gorzki smak porażki i zabrać dziewczyny na olbrzymie lody, które tak w trójkę uwielbiali.
   Siedzieli właśnie w ciemnej kręgielni, kiedy Grace wydała z siebie cichy pisk zachwytu.
- Ehm… Sophie muszę iść do toalety. Jim pójdziesz ze mną?
- Po co? – zapytał przerażony.
- Po co to się nogi pocą głupku. Po prostu chodź. Zaraz wrócimy – pociągnęła przyjaciela za kaptur bluzy, a potem zaczęła prowadzić w kierunku łazienek. Sophie została przy stole sama, zastanawiając się co było przyczyną dziwnego zachowania przyjaciółki. A do tego… po co był jej Jim? Czyżby oni…? Nieeee. Na pewno nie. W  takim razie o co chodziło? Hm… Grace zaczynała się tak zachowywać tylko, gdy była mowa o jednej osobie, ale przecież oni o niej nie…
- Bu! – wykrzyknął męski głos prosto do ucha.

 

    

 

 

środa, 13 maja 2015

Rozdział X


 
„Naj­ważniej­sze jest, by gdzieś is­tniało to, czym się żyło: i zwycza­je, i święta rodzin­ne. I dom pełen wspom­nień. Naj­ważniej­sze jest, by żyć dla powrotu.”

Antoine de Saint - Exupéry

 

 

   Nick jeszcze chyba nigdy nie był tak zdenerwowany. Wpatrywał się w obraz, który przedstawiał wzburzone fale, czekając na odpowiedź. Palce miał ciasno splecione. Ciekawe, czy drżałyby, gdyby je rozplótł. Robert wpatrywał się w niego badawczym wzrokiem, próbując ocenić jego zamiary. Skanował jego twarz jakby chciał prześwietlić go żywcem.
- Zgadzam się – oznajmił w końcu.
- Naprawdę? – zapytał Nick, niedowierzając. – Przecież ty nigdy nie zgadzałeś się, gdy któryś z chłopaków chciał kogoś przyprowadzić.
- Chcesz, żebym zmienił zdanie? – zapytał Robert, patrząc na niego z lekkim rozbawieniem, mieniącym się w oczach.
- Nie, oczywiście, że nie.
- To leć i oznajmił dobre wieści swojej „przyjaciółce” – powiedział, akcentując ostatnie słowo.
- Pff – powiedział z rozbawieniem Nick, otwierając drzwi.
- Nie pyskuj mi tu młody – krzyknął wesoło Robert, zanim Miles domknął drzwi.

 

***

 

  Sophie nie mogła uwierzyć w to co widzi za oknem. Siedziała w pociągu i obserwowała zmiany krajobrazu. W piątek rano wyjechała razem z This Moment ze stacji King’s Cross, zmierzając na zachód i trochę na północ. Powoli wysokie wieżowce i gęsto postawione budynki zaczęły przeradzać się w wolno stojące domki jednorodzinne, a po kilku godzinach te także pojawiały się coraz rzadziej.
  Teren stał się coraz bardziej wyżynny, a potem górzysty, horyzont blokowały wysokie bloki skalne, porośnięte gdzieniegdzie trawą. Nawet ona była bardziej zielona, bardziej… żywa. Na niebie pojawiało się coraz więcej ptaków. Kolorystyka była coraz bardziej wyrazista, mniej przygaszona, zakurzona. Słońce wydawało się cieszyć. Całe otoczenie zdawało się niemal skakać z radości.
   Dziewczyna chłonęła widoki, nie słuchając o czym rozmawiają jej towarzysze podróży. Był to dla niej pokarm. Jej dusza krzyczała z radości, a równocześnie wyrażała tęsknotę. Sophie czuła jakby jej dusza przynależała do czegoś co znajdowało się dalej, jeszcze tylko trochę dalej, a to doprowadzało jej wnętrze do szaleństwa. Chciała poczuć pełnię już, teraz, zaraz.
   Czuła się coraz bardziej spokojnie, miło, komfortowo, tak… tak jak czuje się człowiek, który po całym dniu w pracy wraca do domu i czuje wokół swojego zmęczonego, obolałego ciała świeżą, rześką pościel i wygodne łóżko przy plecach.
    Poczuła szturchanie w ramie i otworzyła gwałtownie oczy. Nawet nie wiedziała kiedy zasnęła. Przetarła powieki i zorientowała się, że pociąg stoi na stacji, a pasażerowie powoli wychodzą z niego, mrużąc oczy, gdy ich twarze oślepił na chwilę kontakt ze słońcem.
- Wstawaj Śpiąca Królewno. Czas na przygodę – powiedział Micheal i wyskoczył na peron jednym, zwinnym ruchem. – A tak w ogóle, dlaczego nie zabrałaś ze sobą Grace? – zagadnął, gdy przemierzali tłumy w poszukiwaniu reżysera, który miał pomóc im dostać się do celu.
- A co, brakuje ci jej? – zapytała, drocząc się z nim.
- Nie, no oczywiście, ze nie. Tylko wiesz, czterech chłopaków i tylko jedna dziewczyna. U wszystkich szaleją hormony…
- Ty lepiej powstrzymaj tych swoich małych kumpli, biegających jak popaprańce w twoim małym przyjacielu, bo inaczej  to ekstazy długo nie poczujesz – powiedziała Sophie.
- Dlaczego sądzisz, że moje przyrodzenie jest małe? Chcesz sprawdzić? – zapytał, poruszając brwiami w sugestywny sposób.
- Fuj, ble, ohyda – skomentowała.
- Jak ty z nią chłopie wytrzymujesz? Współczuję jak będziesz chciał by cię zaspokoiła.
- Nick, od kiedy jesteśmy seks – przyjaciółmi? Czy ja o czymś nie wiem? – zapytała.
- No wiesz, może w twoich snach były różne fantazje i mentalnie mi je przesłałaś, a potem nasze dusze i ciała podpisały psychologiczny pakt. – powiedział Nicholas.
- Ta… Chyba jednak wole drugą opcję, która brzmi: Micheal to debil.
- Tak ja tez uważam to za bardziej logiczne, chociaż ja bardziej się wysiliłem.
- No i po co i to było? Tylko zmarnowałeś ostatnie szare komórki. Teraz już nie ma dla ciebie ratunku.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne panno Niby Inteligentna.
- Niby?! Ja jestem niby inteligentna? – zapytała i zaczęła gonić go po całym peronie.
- Dzieciaki, dzieciaki! – krzyknął Dominic, łapiąc w tym samym czasie uciekającego Nicholasa.
- Sophie jest jak Nick – powiedział Evan ze  śmiechem, a wszystkim przypomniał się moment, gdy Miles gonił dokładnie w taki sam sposób Thomasa dwa miesiące temu.
- Ty musisz być Sophie – powiedział chłopak. Dziewczyna spojrzała w górę i zobaczyła parę wpatrujących się w nią z iskierkami rozbawiania oczu. Były jak fiołki, jak aksamit, jak niebieskie butelkowe szkło, były… były po prostu niebiańskie. Przystojną twarz okalały gęste, czarne loki. A na ustach formował się uśmieszek.
- Jestem Dominic, wujek tego oszołoma – powiedział i wyciągnął do niej rękę, wskazując drugą na stojącego obok nich Nicka. Sophie spoglądała na jednego a potem na drugiego. I dostrzegła jak bardzo są do siebie podobni. Mieli takie same kruczoczarne kręcone włosy, chociaż musiała przyznać, ze Nicholasa były bardziej skręcone i w słońcu ukazywały się w nich atramentowe refleksy. Mieli taki sam nos, nawet w delikatnych uśmiechach dostrzegła podobieństwo. Jednak tylko Nick miał słodkie dołeczki, a jego usta były bardziej malinowe i pełne.
   Zawsze myślała, ze czarne włosy i niebieskie oczy to idealny przepis na stanie się tajemniczym, pociągającym młodzieńcem, ale chyba u Nicka te cechy bardziej się uwypuklały, mimo ż jego oczy były zielone.
- Chcesz zrobić zdjęcie? Zostanie na dłużej. – zapytali równocześnie, a potem wybuchnęli głośnym śmiechem. Sophie w odpowiedzi wyciągnęła telefon i naprawdę uwieczniła ich na fotografii.
- Ty tak na serio?
- No co? Skoro sami chcieliście to dlaczego miałabym przegapić taka okazje do podziwiania tak przystojnych chłopaków. Szkoda tylko, że jesteście w koszulkach.
- Czuję niezły orgazm w nocy – zanucił Micheal.
- Debil – powiedziała cała piątka i razem ruszyli do małego busiku stojącego przed budynkiem.

 

***

 

- Jak to możliwe, że jesteś jego wujkiem skoro wyglądasz tak młodo?
- Dzięki. Opłaciły się te godziny i tysiące funtów wydane na zabiegi plastyczne.
- Podaj namiary może sobie tłuszcz usunę.
- Ach już przestańcie. Dominic jest starszy ode mnie tylko o trzy lata starszy.
- To dlaczego jest twoim wujkiem?
- Skomentuję to tak: oto konsekwencje posiadania przez moja babcię dziewięciorga rodzeństwa.
- Dużo.
- Nawet nie wiesz jak. Więc teraz mam wujków i ciocie, które są albo niewiele starsze ode mnie, a nawet młodsze.
- Jezu jak tu pięknie! – wykrzyknęła Sophie, gdy wyszli z pojazdu. Ich oczom ukazała się potężna góra o nazwie Cadair Idris*. Otaczały ją mniejsze wzniesienia. Były tu także jezioro Llyn Cau* otoczone zielenią, słońce dotykało ostrych jak brzytwy krawędzi Mynydd Pencoed*, a także urwisk wokół jeziora. Nick czuł się jakby był w innym świecie.
- Chłopcy! – usłyszał znajomy głos, odwrócił się i podbiegł do swojej cioci Anne, u której spędzał całe wakacje gdy był mały, a nawet teraz, gdy jego grafik był bardziej napięty zawsze znajdował czas, by odwiedzić stare kąty, poczuć, że znowu wszystko jest na swoim miejscu.
- Ciociu, co ci się stało? – zapytał, patrząc na kule, które dzierżyła w dłoniach, a także gips ciągnący się od stopy prawej nogi aż do uda.
- Twój koń zrobił się trochę humorzasty – odparła. – Za rzadko przyjeżdżasz, a on chciałby, żebyś to ty na nim jeździł i trochę się zbuntował, gdy wyprowadziłam go na klify.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś? Teraz będziemy dla ciebie tylko ciężarem.
- Nie prawda. Bardzo się cieszę, że mój dom znowu nie będzie aż tak pusty.
- On nigdy nie jest pusty ciociu – powiedział ze śmiechem. To była szczera prawda. Zawsze, gdy przyjeżdżał w odwiedziny coś się działo. A to ktoś brał ślub, a ten miał urodziny… w każdym razie w domu zawsze było pełno ludzi. Nick zastanawiał się zawsze nad jedną sprawą. Jak w małym domku mieściło się czasami nawet i dziesięć osób i każdy miał dla siebie swój kąt. Oto tajemnica państwa Llewelyn.
- To kto będzie u nas mieszał? – zapytała.
- Ja, moja przyjaciółka Sophie i Dominic.
- Niestety mój drogi ja będę jak za starych dobrych czasów spał w górach pod gołym niebem – powiedział niebieskooki.
- Mae Dominic ucieka.
- Nie nazywaj mnie walijskim imieniem.
- W takim razie tylko ja i Sophie.
- A kim jest Sophie? – zapytała Anne, a Nick przypomniał sobie, że te dwie kobiety się jeszcze nie znały.
- Sophie to moja ciocia. Ciociu to jest Sophie.
- Ciociu to jest jego cariad** – wyszeptał Dominic.
- Dominic jesteś idiotą – powiedział Nick.
- Jakbym tego nie wiedział.
- Chyba to jest coś czym możesz się chwalić.
- Ciociu musimy już biec do pracy, ale spotkamy się wieczorem, prawda?
- Mam uciec z własnego domu? – zapytała z uśmiechem i pomachała im na pożegnanie.

 

 
***

 
    Sophie patrzyła jak chłopcy kręcą teledysk do „Powerful”. Była to typowa ballada o miłości, a takie utwory bardzo rzadko były w ich repertuarze. Śpiewali wolne piosenki i to nawet wiele takich, ale nieczęsto poruszali temat miłości, czy zakochania. I to właśnie chyba ich wyróżniało na tle innych wokalistów.
    Zerknęła na Dominica, którego czubek głowy ledwo było widać zza kamery. Zastanawiała się jak to jest, że jego głosu nie mogą uchwycić głośniki.
   Spojrzała na najważniejsze osoby w tym nagraniu. Micheal pływał łódką po jeziorze, a Thomas po prostu się obijał i tylko wylegiwał naprzeciwko niego. Evan wspinał się na wysoką górę, a Nick… chłopak kroczył po wzniesieniach śpiewając refren. Wydawało się, że spija słowa z przyrody, kołysze się razem z wiatrem, uśmiecha wraz z promieniami słońca. Sophie wydawało się, że kiedy Miles pisał „Powerful” to musiał myśleć właśnie o tym miejscu, dlatego na płycie jego głos wydawał się niemal płaczliwy jakby błagał by zabrano go na łono tego właśnie krajobrazu, a teraz żył, oddychał pełną piersią, śnił, marzył, bujał w obłokach, był Bogiem, był… spełniony. Widać, że to było jego miejsce i czas.
    Zawsze marzyła, by zobaczyć kręcenie teledysku od wewnątrz, jak to wszystko wygląda, przebiega. I teraz właśnie miała okazję spełnić tą zachciankę. Z dala od rodziców, którzy co chwile prowadziliby ją, by mogli zobaczyć to co ONI chcieli obejrzeć, z dala od Grace, która co chwilę zachwycała się urodą Micheala. Może i był uroczy z tymi swoimi blond włosami i piwnymi oczami, ale to nie był typ Unerwood. Ta zawsze  preferowała ciemne, kręcone włosy.
   Chociaż… jednak tęskniła za przyjaciółmi. Ci zawsze powiedzieliby coś zabawnego, coś całkowicie od czapy.
   Rozejrzała się po okolicy. Aż zabierało dech w piersiach. Góry były tak potężne, groźne a zarazem przyjazne, jakby mówiły podejdź, ale nie za blisko. Były jak nieoswojone zwierzę, bo przecież nawet Mały Książę najpierw musiał oswoić lisa i różę zanim się z nimi zaprzyjaźnił prawda?
   Jeziora błyszczały w świetle słonecznym, a cienie ptaków przemierzały doliny. Z każdej strony dało się wyczuć zapach polnych kwiatów, rześki wiaterek rozwiewał włosy. Wrzosy kołysały się delikatnie rozsiewając swoją woń po całej okolicy. Trawa była miękka pod palcami, delikatnie mokra, zachowawszy kropelki rosy.
   Zapragnęła uchwycić tą chwilę, uwiecznić ją na kartce papieru. Wyciągnęła, więc zeszyt i długopis i rozglądając się co chwilę dookoła, tworzyła potok słów i przenośni…

 

 
***

 

 - Jak się za tym stęskniłem – jęknął Nick, zrzucając w progu buty. Rozejrzał się dookoła, oglądając znajome widoki. Znajdował się w domu swojego wujostwa. Budowla zbudowana została kilkadziesiąt lat temu na środku doliny, przez którą płynął wartki strumyczek. Gdy przyjeżdżał do Walii na ferie uwielbiał wspinać się po zaśnieżonych wzniesieniach, a potem zjeżdżać po nich z wielkim rozpędem. Tutaj zawsze czuł się na swoim miejscu, to był brakujący kawałek układanki, tworzący jednolitą całość. Pełnego Nicka.
   Nie myśląc o niczym po prostu wszedł do swojego pokoju, rzucił się na wygodne, mięciutkie łóżko, a po chwili zasnął wtulony w pierzastą poduchę.
   Następnego dnia obudził się dopiero koło południa. Co z tego, że zamierzał wstać o dziewiątej Jego organizm w ogóle go nie słuchał. Widać, że przechodził okres buntu. Ach te nastoletnie organy. Ubrał się szybko, by po chwili porwać z kuchni jeszcze ciepłego naleśnika i ruszyć do stajni znajdującej się obok domu, jedząc ciasto powoli. Od razu po wejściu jego nozdrza zaatakował zapach siana połączony z tą wyjątkową wonią koni. Milesowi kojarzył się on z wolnością, bezmiarem, szczęściem. Usłyszał głośne rżenie dochodzące z jednego z boksów.
- Hej Hengroenie - powiedział Nick głaszcząc swoje zwierzę. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłem – odezwał się wtulając twarz w grzywę. Koń zarżał w odpowiedzi i poruszył łbem. – Oj tak ty wszystko wiesz. Nie masz może ochoty na przejażdżkę? – zapytał, patrząc w oczy zwierzęciu. Ten w odpowiedzi zaczął przebierać kopytami, co mogło oznaczać, że już nie może się doczekać. Nicholas zaśmiał się. Już w dzieciństwie nauczył się siodłać i kiełznać konie, więc teraz jego myśli mogły biec wolno, gdy sprawdzał siodło, sięgał popręg i ustawiał strzemiona.
   Dzisiejszy dzień mógł z całą pewnością zaliczyć do udanych. Nakręcili prawie cały teledysk. Dominic coś tylko przebąknął o powtórzeniu śpiewu Micheala, ponieważ Thomas za bardzo się wiercił i w kulminacyjnym momencie obaj chłopcy wpadli do ziemnej wody. Przynajmniej teraz oni mogli poczuć to co czuł on, gdy oblali go wodą z lodem, żeby w obudzić go w stylu Ice Bucket Challenge.
   Wskoczył na grzbiet Hengroena, a ten zaczął kłusować przez łąki. Jednak po chwili Nickowi nie wystarczyła taka prędkość. Wbił pięty w boki konia, a ten w odpowiedzi w sekundę przeszedł do szybkiego galopu. Kiedy Nick dostał tego konia nazwał go tak jak miał na imię ogier króla Artura w jednej z jego ulubionych walijskich opowieści „Culhwch ac Olwen”. Miał nadzieję, że będzie on tak samo szybki i nie pomylił się. Zwierzę brnęło szybko do przodu, a ostry, ale przyjemny wiatr targał jego czarne loki i odrzucał je w tył.
    Nick już dawno nie czuł się tak wolny. Wszystkie problemy, czy niepewności zostawiał daleko w tyle. Nie mogły go dogonić. Tutaj był tylko on, Hengroen i pęd, ta szybkość, ta wolność , to szczęście to… spełnienie. To za tym tęsknił, gdy był w trasie, to o tym marzył, gdy spoglądał na spękane słońcem pola Ameryki.
    To było życie. Aaaaaaa. Nick miał ochotę krzyczeć z radości. To było  niesamowite widzieć te wszystkie miejsca, w których spędzało się większość swojego dzieciństwa. Zobaczył jezioro, do którego skakał w wakacje, a kiedyś, gdy miał około 15 lat wbiegł do niego na początku listopada. To było wspaniałe uczucie, ten kontakt z zimną wodą, te krople płynące miedzy łopatkami, gdy wychodził ze zbiornika, te mokre ślady na panelach. Potem przez tydzień leżał z gorączką przeziębiony w łóżku, ale nie żałował. Patrząc na te błękitne wody, czuł nieodpartą chęć zanurzenia się w niej, odcięcia niepotrzebnych wrażeń dźwiękowych i wizualnych. Chociaż noga, chociaż dłoń…
    Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia, to było takie uzależniające uczucie. Nareszcie nie czuł tej tęsknoty, tej dziury, która wypalała jego wnętrze i słabiutką duszę.
   Po kilku godzinach jazdy poczuł, że jego konik zwalnia. W jednej chwili poczuł się taki samolubny, że nie pozwolił wypoczywać Hengroenowi w trakcie przejażdżki. Zawrócił go i pokłusował powrotem do domu.
  Gdy odprowadził konia do boksu, postanowił przejść się po ogrodzie, który kiedyś zaprojektował. Dalej dziwił się, że był w stanie wymyśleć coś tak pięknego. Strumyczek pięknie komponował się z kwiatkami, krzaczkami i drzewami rosnącymi wzdłuż niego. Słońce przebijało się przez korony, tworząc dziwne, niemal egzotyczne wzory na ścieżce. Dróżka zrobiona z maleńkich kamyczków wiodła prosto do małej altanki przy której stała piękna biała huśtawka. Było tutaj jak w zaczarowanym świecie. Kiedy projekt został ukończony obiecał sobie, że właśnie przy tej altance oświadczy się swojej ukochanej. I dalej zdania nie zmienił.
   Gdy podszedł bliżej, dostrzegł znajomą postać siedzącą na huśtawce i zażarcie piszącą coś w notatniku. Podszedł od tyłu do dziewczyny, popychając ją lekko, by jej nogi oderwały się od podłoża.
- Aaaa!! – krzyknęła Sophie, łapiąc gwałtownie łańcuch. – Nick co ty wyrabiasz?!
- Skąd wiesz, że to ja? – zapytał popychając ją mocniej.
- Tylko ty jesteś tak wielkim pacanem, by wpaść na coś takiego.
- Obrażasz mnie tak jak Katy Deamona. Mam zacząć nazywać się Kotek? A może wolisz Kittycat?
- Zaczyna mnie przerażać to, że czytasz te same ksiązki co ja.
- No weź przestać, nie wyglądam jak Deamon? – zaczęła lustrować go wzrokiem, a gdy dotarła do oczu, odparła:
- Rzeczywiście. Mógłbyś zaprzyjaźnić się z kosmitami.
- Bardzo śmieszne panno Underwood. Co tam masz? – zapytał dotykając kartki, którą teraz próbowała schować.

 
- Tęsknię...
za błękitnym niebem,
po którym białych obłoków stada płyną,
a ptaków rodziny
do odległych krańców Ziemi lecą.

 
Tęsknię...
za słońcem wstającym
na wschodzie o poranku,
witając się ze światem
złotymi barwami brzasku.

 
Tęsknię...
za tymi zielonymi wzgórzami
gdzieniegdzie pokrytymi skałami,
surowymi w swym obliczu,
a łagodnymi w dotyku.

- przeczytał na głos, wpatrując się w litery

 
- Czekaj! Jeszcze nie skończone! – krzyknęła i wyrwała mu ją.
- A co to będzie?
- Przypomniałam sobie, że w tych okolicach mieszkał Will, więc postanowiłam napisać za czym tęsknił, gdy przeniósł się do Londynu.
- I znowu mnie zachwycasz. Twoje prace są takie… takie… nawet nie wiem jak mam to nazwać. Wyjątkowe? Wyróżniające się z tłumu? O już wiem: cudownie cudowne. Wręcz doskonałe.
- Tak a niebo jest fioletowe i zrobione z jeży – odparła z sarkazmem i zaczęła kreślić coś na papierze.
- Nie Willuj mi tu.
- Nie Willuj? A co to niby jest za słowo?
- A moje. Jak założę własne państwo to będzie się go używać na początku dziennym.
- Na pewno nie przyjadę tam na wakacje.
- Głównym mottem będzie: nagość jest sexi.
- Dlatego tam nie zajrzę.
- Mam pomysł.
- No dawaj.
- Chodź za mną. – powiedział i złapał jej rękę, ciągnąc do góry.
- No nie, znowu niespodzianki. Czuję się niepewnie, bo nie jestem na swoim terenie.
- Spokojnie. Ufasz mi?
- No… ufam, choć czuję, że nie powinnam.
- Nie gadaj bzdur. Chodź.

 
***

 
   Szli około 20 minut. Nagle Nick usłyszał jak Sophie bierze gwałtowny wdech, a następnie puszcza się biegiem, łapie za linę i z głośnym pluskiem wpada do jeziora. Wiedział, że jej się spodoba. To było jego miejsce. Spędzał tutaj całe dnie, gdy słońce dawało się bardzo we znaki. Rozpędzał się chwytał sznur przewieszony przez drzewo i wpadał do chłodnej wody z głośnym krzykiem zachwytu, który gwałtownie się urywał, gdy twarz zamaczała się w zbiorniku.
    Usłyszał śmiech i zobaczył, że Sophie pływa sobie powoli. Nie przejmując się, że zmoczy ubrania, poszedł w jej ślady i zaraz on także zanurzył się gwałtownie, by wypłynąć kilka metrów dalej. Podpłynął do niej cicho i położył dłonie na jej oczach.
- Zgadnij kto to?
- Douglas Booth?
- Ha ha ha. Próbuj dalej.
- O nie to ten upierdliwiec. Jak ci tam było? A już wiem Nick Puść Bo Zaraz Się Utopię.
- Prawie, prawie. – odpowiedział ze śmiechem i podpłynął tak, że znaleźli się twarzą w twarz. I gdy tak patrzył w te jej miodowe oczy zaczął zastanawiać się co ją tak wyróżniało od tłumu innych fanek. Jak to się stało, że to właśnie ona Sophia Underwood została jego przyjaciółką? Na pewno dziewczyna miała coś w sobie. Coś co przyciągało go do niej jak opiłki żelaza do magnesu. Chciał jej pomóc, a dodatkowo dziewczyna była pełna sprzeczności co go bardzo intrygowało. Większość dziewczyn łatwo było oczarować, zwłaszcza fanki, ale ją nie. I może gdzieś tam głęboko piszczała jak mała dziewczynka, gdy go widziała to nie dawała po sobie tego poznać. Była po prostu sobą. Zabawną, trochę skrytą, lubiącą się bawić Sophie, która miała ciężką przeszłość no i teraźniejszość, ale czuł, że to jeszcze nie wszystko, że coś musi się kryć, tam głęboko. Może to było źródło jej niskiej samooceny, kto to wiedział? Nikt oprócz niej samej, a Nick chciał by zaufała mu na tyle, by ujawniła mu choć uszczerbek tajemnicy.
     Sophie ochlapała go wodą co pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości, a potem zaczęła wolno poruszać nogami, zaczynając pływać po jeziorze.
    Słonce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając góry fioletowym blaskiem, a niebo przeradzało się z błękitnego w niemal czerwone.
    Po długim zażywaniu kąpieli relaksacyjnych zobaczył, że Sophie zaczyna szczękać zębami. To otrzeźwiło go i pomógł jej wyjść z wody. Przyglądał się jej, gdy jej ciało powoli wynurzało się spomiędzy tafli. Jak ona mogła sądzić, że jest gruba? Miała wąską talię i krągłe biodra. Długie, szczupłe nogi dodawały jej seksapilu, a zgrabna szyja i długie opadające mokrą kaskadą na plecy włosy tworzyły razem coś nieśmiałego a zarazem zachwycającego. Sophie jaśniała w promieniach zachodzącego słońca. Jak mogła tego nie zauważać. Jak mogła nie widzieć tego, że jest piękna?
   Podaj jej swoją bluzę, którą zdążył zrzucić przed zanurzeniem. Zarzucił ją jej na plecy i począł trzeć jej ramiona, by zrobiło się jej choć odrobinę cieplej.
   Wracali do domu powoli, rozmawiając i wybuchając co chwila niepohamowanym śmiechem. Gdy weszli do budynku, usłyszeli dzwonek telefonu. Sophie pobiegła do kuchni, by odebrać.
   Nick poszedł do łazienki, by przebrać się w suche ubrania, a gdy wrócił poszedł do salonu sprawdzić co udziewczyny. Nastolatka siedziała z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się z przerażeniem w urządzenie. Nicka przeszył lodowaty dreszcz strachu.
- Co się stało? – zapytał, bojąc się odpowiedzi.
- Muszę wracać do Anglii – powiedziała z niesamowitym bólem w głosie. 

 

 

*Krajobrazy Walii leżące niedaleko Parku Narodowego Snowdonia. Tam jest przepięknie <3

**Z walijskiego: miłość, ale w tym kontekście: kochanie, ukochana.

    I jak tam wrażenia? :)